Dzisiaj
na niedzielną mszę świętą pojechaliśmy do kościoła Bożego Ciała na Plac Kościelny
na godzinę 10:00. Zapowiadałem już gdzieś na blogu, że w moim parafialnym
kościele już niejako nie znajduję się z różnych powodów, o których też pisałem.
W naszej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny jest w niedzielę sześć
mszy św., no i jeszcze wieczorna sobotnia, która też liczy się do niedzielnej.
Praktycznie żadna z tych mszy mi nie pasuje, choć może to zabrzmiało
paradoksalnie, bo przecież to moja parafia. I tak:
-
Msza sobotnia odpada, bo chodzi się na nią tylko w wyjątkowych wypadkach, choć
jest wielu takich, którzy właśnie w tej mszy św. uczestniczą.
-
6:30. Na tę mszę ostatnio chodziłem. Dobrze jest zacząć niedzielę w taki
sposób, ale muszę raniej wstać i to o całą godzinę wcześniej niż w ciągu
tygodnia. No i chodziłem na nią sam.
-
8:00. Nie pasuje, ze względu na porę śniadaniową. Po co coś zmieniać, skoro
śniadanie jemy o około 8 rano.
-
9:30. Najlepsza pora, no … ale proboszcz. Ta msza św. zarezerwowana jest dla księdza
proboszcza, prałata dra Stanisława Chomiaka – suma, i choć jest na poziomie, to
skoro proboszcz mnie nie lubi, a właściwie nawet nie cierpi, to po co go
krępować swoją obecnością w kościele?
-
11:00. Msza św. dla dzieci. Dzieci mam już dorosłe, a z wnukami nie muszę
chodzić, bo chodzą z nimi rodzice. Ale wiele z takich mszy pamiętam, zwłaszcza
te, gdy dla dzieci odprawiali je ks. Krzysztof Krzak czy ks. Antoni Bury.
-
12:30. Następna msza specjalistyczna. To msza dla dzieci przygotowujących się
do I-szej Komunii św., dla młodzieży przygotowującej się do sakramentu bierzmowania,
a w trzecią niedzielę miesiąca – chrzty, czyli w moim odbiorze – zamieszanie.
Zamieszanie, bo goście zupełnie nie potrafią zachować się w kościele, jakby z Kościołem
nie mieli nic wspólnego i przyszli na chrzcielną imprezę. Porażka. No i obiad
spóźniony.
-
18:00. Nie dla mnie. Pozostawianie niedzielnego spotkania z Panem Jezusem na
sam koniec niedzieli, jest dla mnie nie do przyjęcia.
-
20:00. Msza św. w okresie wakacji. To sytuacja wyjątkowa, aby w takiej mszy
uczestniczyć. Nie dla mnie.
Dochodzą jeszcze inne aspekty,
sprawiające, że w swoim parafialnym kościele czuję się nieswojo, a o których
też już wspominałem. Być może za takie publiczne pisanie, proboszcz określił moją
postawę jako nikczemną. Mocne słowa za prawdę i uczciwość. A dotyczy to również
ćwiczeń śpiewu przez organistę przed praktycznie każdą mszą św. do ostatniej
chwili przed wyjściem celebransa. To są te same pieśni wałkowane od
dziesięcioleci i które wyświetlane są na planszach, a więc nie ma problemu ze
słowami. Przez takie ćwiczenia przed mszą św., zupełnie nie ma żadnego
wyciszenia, żadnego skupienia. Odważę się nawet napisać, że jest to okropne, a
dodatkowo w wyświetlanych tekstach jest wiele różnego rodzaju błędów, w tym nawet
ortograficzne. To jest dodatkowa ujma dla sprawowanej liturgii. To jest
niepoważne.
Inne aspekty w tym tekście pominę.
Może proboszcz odważy się o nie zapytać, albo jakiś inny ksiądz z parafii, choć
o nich też pisałem publicznie i w korespondencji mailowej do księży. Bez echa.
Groch o ścianę.
Kiedy wchodziliśmy dzisiaj do kościoła
Bożego Ciała, czułem się jak zdrajca. Choć to ten sam Chrystusowy Kościół, to
jednak ponad czterdziestoletnie przyzwyczajenie dawało znać o sobie. Może byłem
w nim ze trzy razy na jakichś pogrzebach, ale nigdy specjalnie na niedzielnej
mszy. Wstępowaliśmy w uderzającą ciszę, półmrok i wyraźne zimno. Odruchowo
siedliśmy po lewej stronie i dość blisko. Oswajałem się z zupełnie inną
rzeczywistością. Wkrótce zapaliły się światła i organista zagrał pieśń, która
jednocześnie była pieśnią na wejście. Rozpoczęła się niedzielna liturgia, którą
odprawiał ks. proboszcz Cezary Ciupiak – w przeciwieństwie do kościoła znany mi
bielawski kapłan.
Tę liturgię przeżyłem zupełnie inaczej,
niż w swoim parafialnym kościele. Było skupienie i koncentracja na tym, co
działo się przy ołtarzu. Nikt się nie szwendał podczas liturgii po kościele,
nikt się nie pchał do komunii św. Szczerze wzruszyłem się, gdy do komunii podjechał
pan na akumulatorowym wózku. W naszej parafii jest to niemożliwe, bo proboszcz
o niepełnosprawnych zupełnie nie dba i podjazdu nie ma, choć mamy nawet rządowy
program „Dostępność +”, a parafia bogata. Modlitwa do św. Michała Archanioła była po
błogosławieństwie, a więc po zakończeniu mszy św. – nie tak jak u nas, gdy jest
w formule mszy. Zwracałem na to uwagę, ale wiadomo – ja przecież racji nie mam.
Nie mam też racji, gdy piszę, że figura św. Michała Archanioła w prezbiterium
kościoła, przy ołtarzu – to totalna pomyłka i uległość proboszcza dla
ofiarodawców. Taką uległością proboszcz zaprzeczył sam sobie, mówiąc wcześniej
o przywracaniu świątyni pierwotnego, maryjnego wyglądu. No i w wyświetlanych
tekstach pieśni, nie było żadnego, nawet najmniejszego błędu. W ogóle śpiewane
pieśni były niejako tylko uzupełnieniem do liturgii, a nie tak jak u nas w
parafialnym kościele - dominacją, z liturgią w tle w myśl zasady świętego Augustyna
– kto śpiewa, ten dwa razy się modli.
Wychodząc z kościoła byłem zadziwiony,
że można niedzielną mszę przeżyć tak, jak być powinno – że nie tylko spełniłem
obowiązek, ale skorzystałem coś więcej – doświadczyłem wiary, że może być
normalnie.
Jako zdrajca było mi trochę lżej,
gdy przed nami zauważyłem państwo z synem, których często widziałem w naszym
kościele w niedzielę. Może to tylko jednorazowe przyjście, a może i nie. Zobaczymy
w następną niedzielę.
Czy dla mnie to tylko ten jeden raz, gdy
poszedłem gdzie indziej? Nie wiem, ale wiem, że do kościoła ks. Stanisława Chomiaka
jakoś mnie nie ciągnie, a wręcz coś odpycha.
Może to pycha, ale też pytanie – czyja?
(zdjęcie z Internetu)
Proponuję odwiedzić parafię Ducha Świętego. Spotka Pan dużo znajomych z dolnej i środkowej Bielawy. W tym kościele jest zawsze ciepło. Zima też. Bywam i nie czuję się zdrajcą. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZa to najwięcej parafian z Dolnej Bielawy można spotkać na niedzielnych Mszach Św. w parafii NMP.
OdpowiedzUsuńTen blog na pewno każdej osobie bardzo się spodoba.Takie jest moje zdanie i swojego zdania na pewno nigdy nie zmienię.
OdpowiedzUsuń