27 grudnia 2019

A propos karpia


Minęły Święta Bożego Narodzenia, w tym najprzyjemniejsze chwile w wigilię w rodzinnym gronie z nieodłącznym karpiem na różne sposoby na stole. Daruję sobie symbolikę tego karpia, przy karpiu i rybach jednak pozostając. Są sprawy związane z rybami jako istotami choć bez prawa głosu, to jednak żywymi. Trudno mówić tu o modzie, ale raczej, w miarę poznania nowych faktów i wyników badań, chodzi o ustosunkowanie się do faktów.

            Kiedyś tradycyjnie kupowało się żywego karpia w sklepie, a nawet kilka; żywy ważony - do torby i po przebytej drodze do domu, wpuszczało się do wanny z wodą, aby sobie do wigilii pływał. Ładny to był widok dla mnie jako wędkarza od najmłodszych lat, bo raczej takich ryb nigdy nie udało mi się „w tamtych czasach” łowić.
            Teraz z karpiami są niezłe ceregiele. Karp żywy, wyjęty z wody do ważenia, powinien być zabity, żeby się nie męczył. Są kłopoty, bo sprzedawca nie chce tego robić, a klientka publicznie mordować karpia nie będzie, bo od tego ma męża w domu. Jest problem, bo i jakieś tam straże na mieście mogą interweniować, kiedy karp w torbie machnie ogonem.
            Na święta w wielu życzeniach przekazanych różnymi drogami, otrzymałem i takie – od wędkarza dla wędkarza:


Linów, jazi, brzanek, krąpi
Niech nam Bozia nie poskąpi,
Od boleni i lipieni,
Niech się w rzekach pięknie mieni,
Więcej leszczy, mniej jazgarzy,
Niech nas słonko nie poparzy,
Mnóstwa zacięć, pięknych holi,
dobrej woli i mniej trolli,
Pełnołuskich i sazanów
Mniej czapli i kormoranów,
I wódeczki i śledzika,
Więcej NO KILL, mniej sadzyka.
Pstrągów, kleni, wzdręg i płoci,
Rybki złotej, co „ozłoci”,
I mniej żółci na wątrobie,
Życzę wszystkim Wam… i sobie.

Przesłanie w tym tekście dla mnie jako wędkarza jest zupełnie zrozumiałe. Biorąc ten krótki tekst na warsztat, można by napisać kilka tematycznych artykułów. Ograniczę się jednak tym razem tylko do jednego życzenia – „Więcej NO KILL, mniej sadzyka”.
Niewtajemniczonym wyjaśniam.
„Mniej sadzyka”, to mniej ryb w siatce do zabrania do domu z łowiska. Sadzyk to dawniejszy pojemnik do przechowywania złowionych ryb w wodzie. Obecnie nazwę tę stosuje się do pojemników do przechowywania żywców. Natomiast wyartykułowane „NO KILL”, znaczy dosłownie w języku angielskim – nie zabijaj, nie morduj, nie unicestwiaj, a w tłumaczeniu na nasze w odniesieniu do metody „no kill” tłumaczy się jako metodę – „Złów, Wypuść”.
„No kill” to całkiem nowe zjawisko na naszych wodach, ale jest faktem. Są łowiska „no kill”, są wydzielone odcinki rzek – „no kill”, jest moda na „no kill”, a i w związku z tym zaznaczone w tekście z życzeniami: żółć na wątrobie i trollowanie. Znam to z autopsji, kiedy pochwaliłem się w Internecie złowionym karasiem o masie 2,20 kg, którego nie wypuściłem do wody po złowieniu, choć wszystko było zgodnie z Regulaminem Amatorskiego Połowu Ryb. Opinii na temat „no kill” w Internecie jest do wiwatu. Toczy się na forach swoista wojna ideologiczna wśród wędkarzy, bo „no kill”, to już filozofia, jak  Grety Thumberg ekologizm. Obawiam się, że niedługo już będzie w wędkarstwie tylko  „no kill”, albo alternatywnie – „do not Fish”.
Ja lubię łowić ryby. Mam to już od dzieciństwa wpojone od mojego ojca. Ryby w mojej rodzinie były bardzo często w sezonie, szczególnie te krąpie z Krukowa. Lubiliśmy ryby, a najlepsze były węgorze i miętusy, bo miały mało ości, a mięso dosłownie rozpływało się w ustach. Najwięcej jednak było płoci, uklei, leszczy, kiełbi ze Zgłowiączki i wspomnianych krąpi. Kiedyś była tylko jedna karta wędkarska, obowiązująca na całą Polskę, ewentualnie z wkładką na PGRy (Państwowe Gospodarstwo Rybackie). Teraz, coraz bardziej wędkarstwo komercjalizuje się. Trzeba wiedzieć, gdzie można łowić, co można łowić i na co. Jest nawet biurokracja, bo trzeba rejestrować nad wodą złowione ryby. Wędkarstwo straciło wiele na przygodzie, choć jest zdecydowanie skuteczniejsze niż kiedyś. Przy obecnej technice łowienia ryby nie mają szans. Wspomnieć choćby fakty, że na zawodach wędkarskich można złowić przez obowiązujące 4 godziny wędkowania nawet 30 kg ryb przez jednego wędkarza, a może i więcej. Z jednego łowiska wyciągają po 300 kg ryb. Oczywiście, wszystko to „idzie” do wody.
W jakimś stopniu to normalne wędkowanie przeobraża się w sportowy połów ryb. Nawet kiedyś słyszałem taką propozycję, czy nie warto byłoby wędkarstwa wprowadzić jako dyscypliny olimpijskiej. Już nie chodzi o złowienie ryby, aby zobaczyć ją na patelni i poczuć ten niesamowity zapach, ale radość wędkowania ograniczyć do wrażeń związanych z holowaniem ryby, najlepiej wyjątkowych rozmiarów; potem zdjęcie, buzi i do wody.
Zastanawiam się często, czy to ma sens? Jak na razie to sensu dla mnie to nie ma. No bo niby czy warto tylko dla wrażeń ciągnąć te ryby, kaleczyć je kotwicami, narażać na zerwanie z błystką, obrotówką, woblerem czy wszelkich rodzajów gumami? Czy ideologia „no kill” jest tak bezduszna wobec łowionych ryb?
Przytaczam poniżej jedną z wypowiedzi byłego wędkarza i jednocześnie lekarza weterynarii:   
                Już wkrótce wybieram się opłacić kartę wędkarską na kolejny sezon, który może rozpocząć się całkiem nieoczekiwanie szybko. Przyjdę z trzema wnukami, których wędkarstwo zainteresowało i z którymi można mnie spotkać nad wodą. Ciekaw jestem, jaką oni pójdą drogą w wędkarstwie, jeśli połkną bakcyla? Każdy przecież sam decyduje o swoim wędkowaniu i nie tylko w kwestii sprzętu, i metod łowienia.
            Ja się nie zmieniam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.