Zagórze
Śląskie to takie miejsce, w którym przynajmniej raz w roku powinno się
sprawdzić, co słychać, podobnie jak Wojsławice czy Wielka Sowa. Wtedy czuje się
jakąś pełnię i satysfakcję z wykonanego miłego obowiązku w sezonie. A i tak
ludzie szukają cały czas nowych wyzwań, których realizacje zadziwiają, żeby tak
skromnie to określić. Wymienię choćby mojego kolegę Tadeusza Goneta, za którym
mało kto nadąży, czy niezmordowanego Komentatora Henryka, który wg moich
obliczeń ma już 71 lat i tylko w tym roku wlazł na Wielką Sowę już 20 razy. Mam
wyścigowy rower po „dziadku”, który miał ponad 70 lat i robił rocznie 22 tys.
kilometrów. Coś w tym jest nieodgadnionego, a co w duszy człowieka gra.
Wybraliśmy się rodzinnie do Zagórza
w niedzielę 9 lipca. Ludzi było moc. Samochodów również. Sprawdziliśmy, że
zmieniło się dużo. Wreszcie to miejsce po okresie wyjścia z komuny żyje i ma się
całkiem dobrze. Zaskoczyła nas tyrolka nad wodą, co pokazuję na zdjęciach. Zjazd
kosztuje 20 zł i chętnych nie brakuje.
Chciałem pokazać romantyczną drogę
po drugiej stronie aż do tamy, ale romantyzmu nie było, bo ludzi było na
ścieżce „jak mrówków”. No i osunąłem się ze skarpy i o mało co nie spadłem w
przepaść do wody. Na szczęście chwyciłem się barierki.
Proszę uważać i być czujnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.