Są
w Bielawie ludzie, którzy nie pragną rozgłosu, którym niepotrzebny lans i
stawianie na postumentach. Mają swoje życie, nie mniej ciekawe niż tych
„znanych i szanowanych”. Oni też tworzą bielawską rzeczywistość i zapisują
karty bielawskiej historii z dala od krzyku, zgiełku i hałasu. Mają niespokojne
dusze i niespożytą energię.
To wydarzyło się w piątek 14 lipca
2017 roku o godzinie 19:00, choć zaczęło się wcześniej, gdy zaczęło świtać w
głowie Daniela. A właściwie zaczęło się dwa lata temu w Wielkim Poście, kiedy
to ks. Kamil Pawlik rzucił hasło – Ekstremalna Droga Krzyżowa. Pamiętamy, jak
około 200 osób poszło nocą po śniegu w 2016 roku przed Wielkanocą górami do
Barda Śląskiego.
Na następny rok Daniel zaproponował również Wambierzyce i wraz
z kolegą ustalali szlak, przechodząc go nocą przez góry w ekstremalnych
warunkach. I ludzie poszli nocą, aby usłyszeć w drodze do celu więcej, niż da
się usłyszeć każdego dnia, rozpatrując po drodze stacje Męki Pana Jezusa. Poszli
i do Barda, i do Wambierzyc.
Ale, czy Ekstremalna Droga Krzyżowa
musi mieć te ustalone około 40 km? Można przecież szukać dalej. Może Krzeszów?
To tylko 20 km dalej, niż te obligatoryjne 40.
Znaleźć jeszcze kilku chętnych i … w
drogę.
I stało się. Poszli w czwórkę bez
fanfar, bez telewizji i bez błogosławieństwa proboszcza. O 19:00 byłem tylko
ja, aby zapoznać się z uczestnikami, których następnego dnia miałem odbierać
samochodem z Krzeszowa. Pozwolili zrobić pamiątkowe zdjęcie.
Zaczęli od figury Matki Bożej na
placu kościelnym kościoła parafii WNMP w Bielawie. Poszli z wiarą, że dojdą.
Pogoda sprzyjała. Mieli do pokonania trasę: Trzy Buki z dojściem od strzelnicy,
Przełęcz Jugowska, Kozie Siodło trasą przy platformie widokowej, schronisko
„Sowa”, schronisko „Orzeł”, Przełęcz Orla, Rzeczka, Sierpnica, Głuszyca,
Unisław Śląski, Grzędy Górne.
Około 12. W sobotę, miałem
spodziewać się telefonu. Zdążę jeszcze się przygotować od rana i ustawić
nawigację.
Telefon zerwał mnie z łóżka o 6.
rano z informacją, że trochę im się przyspieszyło. Trzeba było się spieszyć,
aby chłopaki nie czekali. Nawigacja kierowała samochód przez Kamienną Górę i
„pani” ciągle przeliczała trasę, bo ja konsekwentnie jechałem przypominaną
sobie trasą trzech rowerowych pielgrzymek do Krzeszowa, przez Boguszów Gorce.
Trafiłem na miejsce. Przy bazylice byłem już o 8.15. Czekałem na kontakt,
zapoznając się z przepięknym wnętrzem kościoła Matki Bożej Łaskawej, pod tym
samym wezwaniem, co nasz kościół – Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i
czytając wszystko, co było wystawione na widok publiczny.
Był telefon.
- Trochę zabłądziliśmy i przyjdziemy
później, niż się spodziewaliśmy.
- To zapytajcie o drogę!
- Kogo, jak jesteśmy w lesie?
- To idźcie według słońca. Macie je
mieć z przodu trochę z lewej strony.
Pozostawało tylko cierpliwie czekać.
Czekałem, oglądając, co się jeszcze dało, w tym dewocjonalia i pamiątki w
sklepiku pielgrzyma. Naszła mnie myśl, że ksiądz prałat Marian Kopko, kustosz
bazyliki i legendarny wikary z naszej parafii z lat 1985 – 1991, zapewne
ucieszyłby się ze spotkania z takimi pielgrzymami. Być w Krzeszowie i nie spotkać
się z księdzem Kopko, to tak, jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Ale jak
go odnaleźć?
Była godzina 10:45, jak zobaczyłem z
daleka w głównym wejściu znajome sylwetki. Zadzwonił telefon. Nie odebrałem.
Pomachałem spod recepcji. Poszli powoli do bazyliki na zaplanowane spotkanie z
Matką Bożą w najstarszym w Polsce namalowanym wizerunku. Wstałem. Zaraz się spotkamy.
W drzwiach recepcji stał ksiądz Kopko i z kimś rozmawiał. Podszedłem bliżej i z
uśmiechem spojrzałem wyczekująco. Podszedł do mnie. Pochwaliłem Pana Boga,
przedstawiłem się i przedstawiłem emocjonalnie sprawę.
Ucieszył się i ożywił. Obiecał
spotkać się z pielgrzymami i poszedł do Domu Opata, coś pilnie załatwić. Nasi
pielgrzymi wyszli z kościoła. Podzielili się krótko pierwszymi wrażeniami.
Gdzieś dzwonili. Chcieli już do domu. Powiedziałem o księdzu Marianie.
Podeszliśmy do Domu Opata. Chwilę czekaliśmy. Ksiądz Kopko bardzo się ucieszył
ze spotkania i zaproponował:
- Chodźcie, postawię wam kawę i
pogadamy sobie!
Raczej tego się nie spodziewałem. Nie
odmówiliśmy. W pielgrzymiej restauracji usiedliśmy do stolika razem z jeszcze jednym
księdzem i zakonnikiem, przypuszczam franciszkaninem. Podano kawę i herbatę wg
życzenia. Tylko ja z naszego grona znałem osobiście księdza Mariana, ale
atmosfera była naprawdę przyjacielska. Interesował się tą pielgrzymką, pytał o
Bielawę, opowiadał o sobie i o tym, co robił, po odejściu z Bielawy. Budował
kościół w Polkowicach, prowadził kilkanaście pielgrzymek Diecezji Legnickiej na
Jasną Górę – cały czas aktywny. Mówił, jak tęsknił za Bielawą. Nie opowiadał
nigdy wcześniej, jak kiedyś przyjechał wieczorem z Polkowic do Bielawy tylko po
to, aby się po niej przejechać. Nie zatrzymywał się, chciał tylko być przez
chwilę w mieście, w którym poczynił tyle dobra, a w którym pamiętamy go jako odważnego,
niezłomnego kapłana.
Kawa była dobra. Daniel opowiedział
krótko o Duszpasterstwie Mężczyzn św. Józefa w naszej parafii. Ksiądz Kopko
ożywił się i zapytał:
- A w kościele św. Józefa byliście?
Kazał otworzyć drzwi kościoła i sam
był za przewodnika, pokazując piękne wnętrze świątyni. Na koniec jeszcze
wspólne zdjęcie i pożegnanie z Przyjacielem.
To moja relacja. Mało ważna. Ważne
jest to, czego ci pielgrzymi z Bielawy do Krzeszowa dokonali. Jak pokonali te 63
kilometry w znoju, trudzie, w samotności? Może będą chcieli się tym podzielić,
ale to już od nich zależy.
Ja podziwiam, szanuję i gratuluję. Szlak
na przyszły rok dla EDK wytyczony i przetarty. Może ktoś pójdzie tą drogą do
Matki Bożej Łaskawej, rozpatrując na niej Mękę Jej Syna, Chrystusa.
Jestem jednym z tych śmiałków, którzy wybrali się na ekstremalną trasę Drogi Krzyżowej w przyszłym roku. Chciałbym nadmienić, że w poprzednich EDK do Barda Śl. oraz Wambierzyc również uczestniczyłem. Podobnie od czterech lat biorę udział w epilogu Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę do Barda Śląskiego. Na propozycję kol. Daniela, aby przejść odcinek Bielawa - Krzeszów zdecydowanie odpowiedziałem - tak idę. Termin 08 lipca miałem zarezerwowany na XII Rowerową Pielgrzymkę do Częstochowy, ale sobota 15 lipca jest realny. Jedno spotkanie organizacyjne, ustalenie trasy i 14 lipca wyruszamy. Kol. Bolesław dość dokładnie opisał przebieg naszych zmagań, więc nie będę ich powielał. Jedno jest pewne taki dystans uczy pokory i wymaga odpowiedniego przygotowania co później procentuje. Według wyliczeń mieliśmy do przejścia 54 km, ale w wyniku drobnych pomyłek na trasie dystans zamknął się wynikiem 63 km. Czy to przypadek, że w tym roku skończyłem 63 lata. Dystans przeraża, ale trasa zdecydowanie łatwiejsza, niż do Barda czy Wambierzyc. Nie ma dużych różnic wzniesień, uciążliwych podejść a ponad połowa trasy prowadzi mało ruchliwą drogą asfaltową. Niezdecydowanym proponuję nie wahać się z wyborem tej trasy na EDK, ponieważ przy odpowiednim przygotowaniu nie będzie najmniejszych trudności.
OdpowiedzUsuńTadeusz Gonet
Jestem pod wrażeniem, rok temu nie skończyłem EDK bo w śniegach jedna para butów się "rozlazła", w tym roku doszedłem do Barda, ale nie wiem czy przeszedłbym kilometr więcej. To jest niesamowite przeżycie duchowe i już nie mogę doczekać się kolejnej.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz gratulacje!
Pzdr, TA
Ja już 63 km nie przejdę bo plecak za ciężki.Dlaczego?
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=tVmZMas10Lk
Przed laty chodziłem z Walimia na Ślęże,ok.70 km w dwie strony.Startowałem skoro świt,wracałem o zmierzchu.Dzisiaj mogę przejść...góra 40 km i mam dość.I jeszcze te kleszcze,żmije,smog i...J.Hartman-zwariował,lepiej nigdzie się nie ruszać.
hartman.blog.polityka.pl/2017/07/12/zegnajcie-kontrmiesiecznice-czerwona-kartka-dla-frasyniuka/#more-2392
https://www.youtube.com/watch?v=CuS1NQ8CGjk
Pozdrawiam