Łk 14,1.7-11
Bezsprzecznym jest fakt, że każdy
katolik w społeczności katolików ma swoje miejsce. To miejsce ma zagwarantowane
w Kościele katolickim i z chwilą przyjęcia sakramentu Chrztu św. jest we
wspólnocie wierzących ludzi. W tej wspólnocie z czasem poszukuje sobie miejsca
sam, ale na początku przy pomocy i udziale swoich wierzących rodziców. Małego
katolika przyprowadza się do kościoła w wózku, potem może bierze się na kolana,
a za bardziej niesfornymi biega się po całej świątyni, bacząc, aby malcowi nie
stała się jakaś krzywda. Potem dziecko ma swoje miejsce na katechezie i w
kościele w ławce przy rodzicach lub blisko ołtarza. Młodzież, już bez rodziców,
jeśli jeszcze chodzi do kościoła, to najczęściej wybiera miejsce za filarami
lub pod ścianami, aby nie przeszkadzać innym, gdy w swoim gronie trzeba
koniecznie w świątyni podzielić się wrażeniami z przespanej lub
przeimprezowanej nocy. I tak w swoim parafialnym kościele poszukuje się swojego
miejsca, by ostatecznie siadać tam, gdzie się przyzwyczailiśmy, gdzie się
najlepiej czujemy, gdzie jest duże prawdopodobieństwo, że pojawi się za chwilę
znajomy sąsiad z kościelnej ławki, który też ma swoje miejsce. Często na Mszy
św. pogrzebowej ksiądz w odniesieniu do tych bardziej gorliwych wyraża swoje
spostrzeżenie, że zmarły „miał swoje miejsce”, że „zostało po nim puste
miejsce” itp.
To „swoje miejsce” w parafialnej
świątyni jeszcze niedawno generalnie traktowano dosłownie, a i w niektórych
regionach jeszcze tak pozostało.
Jak pamiętam dobrze z okresu dzieciństwa,
w moim parafialnym kościele we Włocławku na ławkach były przykręcone mosiężne
tabliczki z nazwiskami parafian, którzy w tym określonym miejscu siadali
podczas Mszy św. i nabożeństw. To było ich miejsce, zapewne opłacane, na którym
nikt inny usiąść nie mógł, bo ryzykował, że w bardziej lub mniej kulturalny
sposób zostanie z niego wyproszony. Sam widziałem, jak mój ojciec, ślusarz,
takie tabliczki z wygrawerowanymi nazwiskami wykonywał na zamówienie. Te tabliczki
miały swój urok – raczej było nieprawdopodobnym, aby znaleźć dwie jednakowe.
I w naszym kościele jeszcze takie są,
ale dotyczą wyłącznie miejsc dla sióstr zakonnych zgromadzeń, które w Bielawie
są, lub, jak w przypadku Sióstr Elżbietanek – było.
Ale w kościele, gdzieś w „opolskim” na
trasie pieszej pielgrzymki na Jasną Górę w 2010 roku, w której uczestniczyłem,
podobne tabliczki na ławkach spotkałem. To było, gdy wreszcie wyszliśmy z lasów
na szosę wprost na duży, murowany z czerwonej cegły wiejski kościół. Zaczęło
lać i ks. proboszcz tamtejszej parafii otworzył nam kościół, abyśmy przeczekali
burzę. I właśnie, co mnie zaskoczyło, to przykręcone tabliczki z pleksi, a pod
nimi na kartce nazwiska osób z zaznaczeniem godziny Mszy św., na której ta
osoba ma prawo siedzieć na ustalonym miejscu. Niemiecka skrupulatność.
Jak jest u nas i czy jest to dobrze?
Otóż u nas jest tak, jak jest, a dobrze nie jest i nie spodziewam się, że będzie
inaczej.
Nasze ławki są bardzo długie i swoją
jednolitą konstrukcją, można powiedzieć, obejmują stronę nawy głównej i nawę
boczną. Miedzy filarami jest przegroda.
Jak daje się zauważyć, ci parafianie,
którzy chcą siedzieć na „swoich” miejscach, przychodzą na mszę św. trochę wcześniej.
Te ich miejsca, to najczęściej miejsca z brzegu ławki. W lato w ławce mieści się
spokojne sześć dorosłych osób, zimą – pięć. Gdy przychodzą następne osoby do
ławki, ta osoba siedząca z brzegu ławki wstaje, a wchodząca przeciska się między
nią, a ławką idąc po klęczniku. Jest sprawa, jak się ustawić wchodząc. Czy
twarzą do osoby i tyłem do tabernakulum, czy przodem do tabernakulum, a tyłem
do osoby, czy może bokiem, ale wtedy, którym – prawym czy lewym. Trzeba przy
tym pamiętać, żeby w jakiś sposób trzymać się ławki, aby nie za bardzo zbliżyć się
do stojącej w ławce osoby, lub się na nią nie przewrócić. Trzeba też brać oczywiście
poprawkę na porę roku w związku z grubością ubrania. Jeszcze ciekawiej jest,
gdy trzeba przecisnąć się na piąte, albo szóste miejsce.
A gdyby tak osoba, która przychodzi do
ławki jako pierwsza, zajęła miejsce dalej, to wtedy inne, chętne do siedzenia w
tej ławce spokojnie by do niej weszły, pozostawiając dalej wolne miejsce z
brzegu. Nikt się nie przeciska, wszyscy siedzą, pełna kultura. Potem ewentualnie
można całym szeregiem przesunąć się do brzegu. W przypadku wychodzenia do
Komunii św. – podobnie: wychodzimy od brzegu, a przychodząc, siadamy w głębi. I
wydawałoby się to takie proste, ale, gdzie wtedy jest to „moje” miejsce? No tak
i to jest właśnie to nasze „ja” i to nasze „ego”.
Są kościoły, w których z siadaniem do
ławek nie ma zasadniczo problemu, bo jest dojście do ławki z obu stron. Tak
jest np. w nowym kościele w Sulejówku, ale i w moim parafialnym we Włocławku
też jest podobnie, jak również w Dzierżoniowie u św. Jerzego, czy u Matki Kościoła.
Kościół w Sulejówku
Kościół w Kłodawie
Kościół w Przespolewie
Kaplica we Wleniu
Można by zapytać, po co ja to piszę? Czy
może po to, o co jestem często posądzany, żeby choć trochę pomieszać?
Oczywiście nie odpowiem, bo nie mogę być sędzią w swojej sprawie, natomiast dopiszę
coś o woli. Człowiek, jak wiemy, ma wolną wolę. Ale również mówi się o człowieku,
że ma dobrą wolę lub złą wolę. Ja w przypadku zajmowania miejsca w kościele nie
siadam z brzegu, tylko raczej tak, aby następnym w zajmowaniu miejsca nie
przeszkadzać, wykazując tym dobrą wolę. I wolę takim pozostać zupełnie nie zabiegając
o to, żeby podczas żałobnych uroczystości mnie dotyczących ktoś powiedział, że Stawicki
miał swoje miejsce w kościele.
Na koniec może jeszcze drobne uzupełnienie.
Wchodzenie do ławek po klęczniku, nie dotyczy ostatnich, nowych ławek po lewej
stronie kościoła, bo tam po prostu klęcznika nie ma. Sam byłem ciekawy, jak w
takiej ławce „klęczeć” na "klęczniku" i kiedyś w niej usiadłem. Tam się po prostu nie klęka,
tylko oszukuje, że się klęka, a tak naprawdę to wisi się na pośladkach.
Ciekawa
postawa i pozycja. Radzę spróbować.
Polecam nowy artykuł Radka Kisielewicza.
OdpowiedzUsuńhttp://kradek.blogspot.com/2015/01/ratunku-sasiedzi-gwaca-czyli-cae-zycie.html
A jeszcze na klęcznikach rozkładają sobie szmatki do klękania, żeby nie ubrudzić kolan podczas Podniesienia. Nie oszczędzam tych szmatek-jeśli muszę się przeciskać, to normalnie depczę po nich. I myślę, że Pan Jezus o to się na mnie nie gniewa.
OdpowiedzUsuńMnie też smuci zajmowanie "swoich miejsc". Byłam świadkiem jak jedna pani z "bulem serca" długo stała przy "swojej" już zajętej ławce w nadziei, że ktoś się rozmyśli i wyjdzie z niej. W połowie mszy znalazła sobie inne miejsce siedzące, a było w czym wybierać.
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie tak naprawdę niektórzy specjalnie stoją, żeby być w centrum uwagii podczas mszy. Tak naprawdę kto chce to znajdzie sobie miejsce przychodząc wcześniej te 5 minut do kościoła. Reszta tak naprawdę jest leniem i idą, a nawet się spóźniają do kościoła.
OdpowiedzUsuń