Dołączając do grupy felietonistów
DDZ24.EU, w poczuciu lojalności i redakcyjnej uczciwości, zapoznałem się z
artykułami autorów, które opublikowano w zakładce internetowej strony gazety.
Właściwie to znałem je na bieżąco, ale powtórnie sięgnąłem do twórczości
Aurelii Miłek. To wartościowe publikacje, przemawiające do świadomości
czytelnika i zmuszające do refleksji. Historia opowiedziana w felietonie: „Kogo
poznajemy w biedzie?” z 5.03.2017 roku, rodzi pytanie, jak zachować się w
podobnych sytuacjach? Cytuję zakończenie, zachęcając jednocześnie do zapoznania
się z całą treścią artykułu:
„Karolinie zaczęło się wreszcie nie
tylko układać, ale wręcz powodzić! Uznała, że należy jej się to od losu tak
samo jak pomoc przyjaciół. W swojej biedzie niewątpliwie mogła poznać się na
tym, jak wiele osób z jej otoczenia to prawdziwi przyjaciele. Prawdziwi
przyjaciele w biedzie Karoliny mogli natomiast poznać się na jej interesownym
charakterze.”
Nie ma wątpliwości, że sytuacje związane
z pomocą okazywaną drugiemu człowiekowi są zapewne inne. Łączy je odruch
pomagania, często bez analizy zaistniałej sytuacji. Czasem ten odruch jest
spontaniczny, a czasem bardziej przemyślany, zawsze jednak pozostawia jakiś
ślad w świadomości, w zależności od przyjętej postawy. Pomagamy akcyjnie, ale
również indywidualnie spieszymy ze wsparciem najbliższych i znanych nam osób.
Historia, jaka mi się przytrafiła, choć
zaskakuje, niczego w moim bezinteresownym pomaganiu innym nie zmienia. Wywołuje
jednak pewnego rodzaju zaskoczenie, które niejako koresponduje ze wspomnianym
wyżej artykułem.
13 stycznia 2017 roku otrzymałem – drogą
elektroniczną – wiadomość od dobrze znanej mi pani Ani (imię zmienione). Tekst
podaję w wersji oryginalnej, by podkreślić dramaturgię wydarzenia:
„Dzien dobry Panie Boleslawie.teraz to
Pana zdziwi ze zwracam sie do pana z prosba o pomoc.Panie Boleslawie potrzebuje
do 20lutego pożyczyć 500Zlczy bylbyPan w stanie mi pomoc To ze do pana to akt
desperacji Naprawde”
Nie zastanawiałem się wcale, nie było żadnych
konsultacji z rodziną. Pani Ania jest w poważnej potrzebie. Odpowiedź była
jednoznaczna natychmiastowa:
„Oczywiście Pani Aniu. O której mogę
podrzucić i gdzie?”
Już miałem przygotowaną kartę do
bankomatu, ale szybko przetrząsnąłem szuflady w mieszkaniu i uzbierałem te 500
zł. Zerknąłem do poczty, była odpowiedź:
„Dziekuje ja mogę podejść do Pana bo
bede szla zaraz na sobieskiego”
Widać pospieszne pisanie. Sprawa zapewne
niecierpiąca zwłoki. Odpisałem:
„Dobrze, czekam”.
Zszedłem z pieniędzmi przed klatkę, aby
było szybciej. Pani Ania zjawiła się niezwłocznie. Bardzo dziękowała za pomoc i
zaznaczyła jeszcze raz, że odda pieniądze 20 lutego. Miło mi było znów widzieć
panią Anię i cieszyłem się szczerze, że mogłem w tak spontaniczny sposób pani
Ani pomóc, mając szczególnie na uwadze ten wspomniany „akt desperacji”. Może
nawet kogoś uratowałem?
Nadszedł dzień 20 lutego i minął.
Żadnego sygnału od pani Ani. Przeraziłem się, że może stało się coś strasznego.
Klepsydry na mieście, na szczęście, nie widziałem. Nie mogłem upomnieć się o
dług, bo byłoby to… nietaktowne, nieludzkie i niechrześcijańskie.
Czekałem…
Mijały miesiące. W międzyczasie
uspokoiłem się, bo przynajmniej upewniłem się, że pani Ania żyje i ma się
dobrze. Opisywana sytuacja wywołała mój niepokój nie ze względu na ewentualną
stratę pieniędzy, ale głównie dlatego, że panią Anię, po latach dobrych ze mną
kontaktów, stać było na zlekceważenie osoby, która pospieszyła jej z pomocą.
Całkiem przecież normalnym jest, że mogła skontaktować się ze mną, wyjaśnić,
przeprosić, coś zaproponować. Nic takiego nie miało miejsca i to najbardziej
bolało. Miałem prawo poczuć się zlekceważony, wykorzystany, czego nigdy bym się
nie spodziewał.
Takie doświadczenie rzutuje na
postępowanie w przyszłości. Przecież podobna sytuacja może się powtórzyć i
wtedy mogą też pojawić się pytania, co zrobić. Piszę „mogą”, choć – znając
siebie – wiem, że tak nie będzie. DOBRZE ŻYCZĘ, za ewangelistą św. Mateuszem –
„ Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od
ciebie.” (Mt 5,42).
Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś przecież
z panią Anią spotkam się, nawet przypadkowo. I właśnie latem wpadliśmy na
siebie na jednej z bielawskich ulic. Nastąpiła krótka wymiana zdań:
„Panie Bolesławie, ja wiem, że jestem
winna panu pieniądze. Czy już są panu potrzebne?”
„Pani Aniu, przecież nie pytam Pani o
pieniądze”.
To już jednak nie była ta sama pani Ania,
którą znałem. Coś się zmieniło, co może jest normalne, a czego nie muszę
rozumieć. Każdy ma swoje życie.
Mija rok od tamtego „aktu desperacji”. Nie
spotkałem więcej pani Ani i boję się nawet tego spotkania, bo zupełnie nie
wiem, jak miałbym się wówczas zachować. Mogę przypuszczać, że te pieniądze pani
Ania, w dobroci swojego serca, pożyczyła dla kogoś bardzo potrzebującego
finansowego wsparcia, licząc, że tenże będzie mógł dług oddać. Stało się
inaczej i została wykorzystana. Tak się zdarza, ale nie trzeba się zniechęcać.
Może tylko przy kolejnej „pożyczce” zaznaczyć, że to nie pożyczka, a prośba o
wsparcie, aby nie oszukiwać.
To kolejny mój artykuł z tych, które ukazały się już w tym roku w DDZ24.EU. Gazeta ukazuje się co dwa tygodnie w piątek, również w wydaniu papierowym. Zachęcam do czytania.
OdpowiedzUsuńJa miałam kilka takich sytuacji. Wspierałam finansowo, pożyczałam na wieczne oddanie, przyjmowałam w domu jak rodzinę... teraz te osoby nie tylko są moimi największymi wrogami, te 3 osoby regularnie wbijają mi nóż w plecy. Dlaczego? bo w zamian dostają chyba więcej od innych... Mimo wszystko dalej wierzę ludziom ale już nie zapraszam byle kogo do domu...
OdpowiedzUsuń