4 listopada 2017

Moje rowery – Flaming

Po sprowadzeniu się do Bielawy, do pracy na Wykończalnię „Bieltexu” jeździłem autobusem. Wystawałem, jak wielu, na przystankach tak w jedną jak i w drugą stronę. Jakoś nie myślałem o rowerze. A zresztą, rowerów w sprzedaży nie było, a mnie wkrótce powołali na rok do wojska. Po powrocie z wojska jednak o rowerze zacząłem myśleć, bo jeżdżenie do pracy autobusem było uciążliwe i zabierało sporo czasu. Problem był w tym, że, jak wspomniałem, rowerów w sklepie nie było. Może i przychodziły, ale zapewne były sprzedawane od ręki, a może nawet nie były wystawiane na sklep. Młodzi zapewne nie potrafią sobie tego wyobrazić, a może nawet nie wierzą.

            Dowiedziałem się, że składa rowery pan Mirosław Angiel, znany wtedy w Bielawie kolarz. Poszedłem porozmawiać i załatwiłem, że złoży mi składaka. Trochę to trwało, bo pan Mirosław jeździł po części do rowerów do Wałbrzycha i innych miast, i wiem, że na swoim wyścigowym rowerze. Jakoś te części na tym rowerze przywoził, co przecież łatwe nie było. Złożył mi w krótkim czasie składaka „Flaming”. Był kompletny jak ze sklepu. Był koloru pomarańczowego, jak na załączonym zdjęciu z Internetu. Na pewno miał taką ramę, koła, błotniki, bagażnik, przekładnię, osłonę na łańcuch i dynamo. Co do reszty to pewien nie jestem.



            Od tamtej pory aż po dzień dzisiejszy z panem Mirosławem Angielem się znamy. Jeździł do pracy też składakiem i nawet czasami spotykaliśmy się na drodze, i próbowałem z nim się ścigać. Oczywiście zawsze przegrywałem, ale tylko z nim. Wszystkich innych wyprzedzałem bez problemu.
            Pan Angiel jest najbardziej znanym w Bielawie kolarzem, który zdobył w swojej karierze wiele tytułów. Chyba trenował we wrocławskim „Dolmelu” i ścigał się z samym Ryszardem Szurkowskim. Podobnie mój sąsiad z klatki w bloku – Stanisław Klekota, który nawet namawiał mnie, abym wrócił do kolarstwa. Potem poznałem jeszcze Cześka Bronowickiego, który podobnie jak Angiel, liczył się w stawce dolnośląskich kolarzy w tamtym okresie.
            Z tego „Flaminga” pozostała mi rama i bagażnik. Powinno to właściwie być już na złomie, ale przecież jakoś trudno rozstać się z tą historią.

A na tym bagażniku woziłem do przedszkola swoich synów. Trochę mieli ciasno we dwóch na jednym bagażniku, zwłaszcza zimą, ale dawaliśmy radę. 


1 komentarz:

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.