11 stycznia 2015

Jak to jest...?

          Zanim dojdę do wytłumaczenia tytułu kolejnego felietonu po dłuższej znów przerwie w pisaniu tekstów związanych z Kościołem, religią, moją parafią, konieczny jest wstęp. W komentarzach do moich tekstów i mnie się nie oszczędza i są one często bardzo bezpośrednie. To dobrze. To znaczy, że czytelnik czegoś oczekuje, na coś liczy otwierając stronę i w przypadku zawodu okazuje swoje niezadowolenie w postaci krytycznego tekstu. Chciałby, żeby było tak, jak on chce. Najlepszą radą w takich przypadkach jest, pisanie samemu i czytanie swoich tekstów bez możliwości komentowania. Satysfakcja gwarantowana.

            Jeden z Komentatorów na moim blogu, mi jako gospodarzowi napisał (cytuję istotny fragment wypowiedzi):

            Proszę Pana powiem Panu tak. Blogerów jest miliony Pan jest bardzo słaby i w dodatku mocno fanatyczny.

            I to jest również odpowiedź, na to, co pisałem wcześniej. Żeby mieć uznanie, żeby się liczyć wśród tych milionów blogerów, trzeba być bardzo dobrym. Dla słabych w tej sferze miejsca zasadniczo nie ma. A jeśli w dodatku jeszcze jest się fanatycznym i to mocno – to już katastrofa, że tylko się pochlastać albo najlepiej przestać pisać. Można.

            Inny komentator pisze (to też fragment wypowiedzi):

            Odsłony spadają, mniej osób czyta i nie wiedząc o czym pisać to teraz ewangelizuje.

            I to jest całkiem logiczne rozumowanie. Tylko, jeśli mogę coś powiedzieć, to właśnie mi zależy przede wszystkim na tym ewangelizowaniu. To jest najbardziej istotną sprawą w moim pisaniu i będę robił to dalej tak, jak potrafię, bez intencji szkodzenia Kościołowi, bez intencji siania zamętu i działań w kierunku podziałów, bez mowy nienawiści z intencją dobra parafii.
            Jak się okazuje, jest problem z określeniem mojej tożsamości jako chrześcijanina i katolika, ale to nie ja mam ten problem, tylko osoby, które uważają, że nie mogę podawać się za chrześcijanina bo… oraz, że za katolika tylko się uważam, a nim tak naprawdę nie jestem. Warto byłoby, aby te osoby jednoznacznie określiły się w tej kwestii, aby sprawa była czysta. Żeby miały spokojne sumienie co do tego, kogo w mojej osobie na ulicy, w kościele  spotykają – parafianina, chrześcijanina i katolika, czy osobę w parafii wyobcowaną i moralnie zagubioną.

            Wracając do tytułu felietonu, nawiążę do genezy jego powstania. Otóż tytuł wiąże się z planowanym cyklem felietonów, jakie miałem rozpocząć pisać od listopadowego numeru naszego parafialnego czasopisma „Zwiastun”. Wysłałem pierwszy tekst do Redakcji „Zwiastuna”, który miał się ukazać 2 listopada 2014 roku. Po wypadkach z 9  i 11 listopada tekst ten wycofano bez konsultacji z Redaktorem Naczelnym z przygotowanego składu i zastąpiono artykułem pani Barbary Jałowiec.
            W tym miejscu wyjaśniam, że ja nie pisałem do „Zwiastuna” gościnnie, ale byłem w składzie Redakcji, co potwierdza stopka redakcyjna w miesiącu październiku. Ponieważ 11 listopada 2014 roku z gazety mnie wyrzucono, logicznym jest, że już w stopce za listopad mnie nie było.


         Pisanie cyklu felietonów do „Zwiastuna” zaproponowałem sam. To miało być coś innego obok reportaży, słowa wstępnego, historyczno-patriotycznego eseju pana Emiliana Kupca, artykułu i wiersza pani Basi Jałowiec, i wywiadu, choć nic nowego, bo pamiętam, że kiedyś ukazywały się krótkie felietony podpisywane jako „Dagmara”, a które uważałem za bardzo wartościowe. Miałem mieć w tym czasopiśmie swoją stronę. Można by powiedzieć, że za „zrządzeniem Opatrzności Bożej” stało się inaczej. Nie mam jednak przekonania, że tak było, bo w tym wypadku w roli Bożej Opatrzności wystąpił nasz ksiądz proboszcz. Mam natomiast wiarę, że Opatrzność Boża chciała inaczej.
            Z potrzeby pisania w sprawach dotyczących parafii, wobec niemożliwości pisania w „Zwiastunie”, powstała właśnie zakładka na moim blogu - „Parafianin Bielawski”, rozszerzając niejako horyzonty na wszystkie bielawskie parafie z propozycją pisania również o parafii Miłosierdzia Bożego, Bożego Ciała i Ducha Świętego. I w tym miejscu ponownie zapraszam do współpracy.
            Poniżej przedstawiam pierwszy tekst w cyklu „Jak to jest…?”:


Jak to jest…?

   "Przeżegnaj się, syneczku" – cicho powiedziała kobieta w średnim wieku do stojącego obok niej nastolatka, kiedy kapłan z podwyższenia błogosławił modlących się Ewangelią. I ten razem z matką godnie i nieśpiesznie zaczął kreślić na sobie znak krzyża: "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego"….
            To tekst z Internetu, którym zaczynam cykl felietonów do naszego parafialnego czasopisma „Zwiastun” pt. „Jak to jest…?”. Zdaję sobie doskonale sprawę, że jakiekolwiek zaczynanie, powinno rozpoczynać się „po bożemu”, czyli Znakiem Krzyża Świętego. Z jednej strony jest to najkrótsza modlitwa, a z drugiej trzeba mieć w pamięci, że beze mnie nie możecie nic uczynić (J 15,5).
            Od dawna myślałem, żeby móc przedstawiać zachowania ludzi w odniesieniu do różnych sytuacji w porównaniu do pewnego wzorca, przepisu, nakazu, który powinien w jakiś sposób być zachowany i przestrzegany. I nie mam na myśli faryzejskich przepisów Starego Prawa, w których sami Żydzi już się zaczęli gubić, ale chodzi mi o sprawy natury zasadniczej, aby wszyscy w świątyni i na zewnątrz, czuli się godnie i tą godnością emanowali na innych. Potrzeba do tego pewnej dozy wyrozumiałości i spojrzenia z dystansu na swoje zachowanie.
            Często się mówi, że kiedyś było inaczej w znaczeniu lepiej. A ta młodzież! A te dzieci! A ja właśnie chcę dodać jeszcze również pytanie – a ci dorośli? Ja już trochę przeżyłem i lat, i przygód, co wcale nie oznacza, że mam jakieś prawo do oceniania, upominania, ale właśnie stawiając w felietonach pytanie – jak to jest…?, jak by upominało się ono o odpowiedź. I ta odpowiedź może być różna i życie dosadnie nam to pokazuje.
            O godnym znaku Krzyża, kreślonym nieśpiesznie, jak to było powiedziane na wstępie, ciągle trzeba przypominać, bo nie jest z tym najlepiej tak w domach, jak i w świątyni. Jest to częsty temat w kazaniach i rekolekcjach. Czy jest jakaś poprawa po tych świętych uwagach? Nie ma żadnej, bo takie nauki już do nas nie docierają, bo nie jesteśmy tak naprawdę na nie otwarci. I kolejne opowiadanie o tym samym, już daje odczucie jakiegoś zniechęcenia, bo się to powtarza.
            Ja do niedawna podchodziłem do nauk rekolekcyjnych z dużą dozą sceptycyzmu. Co jeszcze kaznodzieja może ciekawego powiedzieć, skoro ja już wszystko słyszałem? Jednak teraz na nauki rekolekcyjne oczekuję z zaciekawieniem, a doznania podczas tych spotkań są dla mnie przeżyciem kolejnej przygody z Panem Bogiem w duchu zadziwienia i dziecięcej ufności. Mogę opisać nawet takie spotkania, jakie w naszej parafii były przez ostatnie kilka lat. Jednak nie to jest tematem tego felietonu.
            Wracam do Krzyża.
            Kilka lat temu w naszej parafii rekolekcje prowadził ksiądz Ryszard Zdonek. Jak to się mówi – starsi pamiętają. Jak nie pamiętać tego młodego księdza z lekko niesfornymi blond włosami, który już bezpośrednio po święceniach, zauroczył nas swoimi homiliami. Kiedy odchodził do Strzelina, myślałem nawet, tam czasami pojechać do kościoła w niedzielę. Czegoś brakowało. Coś straciliśmy.
            Kiedy może po dwudziestu latach znów mieliśmy go słuchać, cieszyłem się jak dziecko. Jak wygląda, jak teraz mówi? To pytania, które same się nasuwały. W mowie nic się nie zmienił. Doszło trochę powagi, ale pasja przekonywania słuchaczy pozostała ta sama. Złapałem się na tym, że czas jakby się zatrzymał i dziwnym było to, że wygłaszana nauka tak jakoś niespodziewanie się zakończyła.
            Mówił o rzeczach podstawowych – ale jak mówił! To było przekonujące i pozostawało w sercu jak testament do wykonania. Praca od podstaw?
            I tak jest z Krzyżem, którym wyznajemy swoją wiarę w świątyni i w miejscach publicznych. Chciałoby się powiedzieć – przeżegnaj się, a powiem ci, jaka jest twoja wiara. Wiemy, o co chodzi. Przeżegnaj się Drogi Czytelniku przed lustrem i odpowiedz sobie, jakim jesteś chrześcijaninem? I pomyśl, co oznacza ten gest, który wykonałeś! Czy jest to trening rąk, a może oganianie się od much, a może otrzepywanie okruchów z ubrania w okolicy serca? Czy pomyślałeś wtedy o rozpiętych właśnie na Krzyżu ramionach Chrystusa?
            Żegnamy się w imię Trójcy Przenajświętszej. Do każdej Osoby jest niejako przydzielony punkt na ciele: czoło, ramiona i okolice serca. Cztery punkty i na koniec „Amen”. Ale jak jest prawidłowo?
W imię Ojca + i Syna + i Ducha + Świętego, czy może?
W imię + Ojca + i Syna + i Ducha Świętego?
            Prawda, że różnie nam to wychodzi? A również wychodzi i tak, że co innego pokazujemy, a co innego wymawiamy.
            A więc jak to jest…?
                                                                                                      
                                                                                                                                                                    
                                                                                                                        Bolesław Stawicki
           


4 komentarze:

  1. Większość ludzi nie żegna się , lecz wykonuje dziwne ruchy reką. Bardzo to śmieszne, jak gorliwy katolik puknie się w czoło a potem w klatkę piersiową klilka razy i jest pewien ,że się przeżegnał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest taka kapitalna książka "Monotrynitarna tajemnica Boga" napisana przez znanego profesora ... fizyki kwantowej, Zbigniewa Janynę-Onyszkiewicza. Jak o nim piszą: Autor, to uznany profesor zwyczajny na Wydziale Fizyki UAM w Poznaniu, kierownik Zakładu Fizyki Kwantowej oraz dr h.c. Uniwersytetu im. I. Kanta w Królewcu. W latach 1993–2003 pięciokrotnie uczestniczył w interdyscyplinarnych seminariach: "Nauka – Religia – Dzieje" z udziałem papieża Jana Pawła II. Można sobie kupić w Internecie.
    Wychodząc z najprostszych założeń znanych jako prawdy wiary autor buduje zależności pomiędzy pomiędzy osobami boskimi, Bogiem, a nami i wyjaśnia istotę niewyjaśnialności (jak dziwnie by to nie brzmiało). Jak ktoś chce więcej np. o Duchu Św i o tym jak "to jest możliwe", to niech sobie poczyta. Logiczny wywód zaczyna się od twierdzenia Godla i posiada jedną własną definicje Boga (Bóg jest istotą posiadającą Wszechwiedzę). Dalej z tej definicji i twierdzeń matematycznych gość praktycznie wywodzi prawdy wiary (m.in. z relacji zbiorów wynika trójosobowość Boga), wywodzi (!) zasady mechaniki kwantowej, pokazuje jak w świecie kwantów pięknie współgra wiara z wiedzą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Okazuje się niezbicie, że "roztrząsanie" spraw dotyczących materii i wiary może być ekscytujące. Czytałem dwa lata temu książkę Leszka Kołakowskiego "Jeśli Boga nie ma...". Czytałem "Na siłę", bo i tak niczego pojąć nie mogłem. Ale zauważyłem walkę tego marksistowskiego filozofa z samym sobą i w ostateczności, choć nie wprost stwierdzenie, że tak naprawdę, to tylko wiara ma sens.

    OdpowiedzUsuń
  4. Panowie,za dużo czytacie:) Ja za czytanie książek w PRL-u zostałem zdegradowany,oficer polityczny stwierdził,że jestem zbyt sklerykalizowany! Mam tą wadę,że jak zacznę czytać książkę,to noszę ją za pazuchą aż skończę czytać.

    Gdy religia traci na znaczeniu-czy Bóg umrze?
    Stawiane od początku XX w prognozy,że w miarę upowszechniania się szkolnictwa świeckiego i popularyzacji wiedzy naukowej w środkach masowego przekazu wiara religijna obumrze,dotąd się nie sprawdziły,a gdzieniegdzie-np.w USA-religijność wręcz wzrosła.Stopień zaangażowania w społeczeństwach państw demokratycznych jednak faktycznie maleje.Wiele badań sondażowych wykazało zarówno szeroką społeczną aprobatę dla rozdziału kościoła i państwa,jak i spadek religijności z upływem lat w kolejnych pokoleniach.
    1)"Jedynie politycy,którzy wierzą w Boga,nadają się do pełnienia funkcji publicznych".
    2)"Czołowi przedstawiciele duchowieństwa powinni mieć wpływ na decyzje podejmowane na szczeblu państwowym".
    W USA jedynie 25% odpowiadających zgodziło się z pierwszym i 28% z drugim.
    Hiszpania-8% i 13% , Niemcy-10% i 21%.
    Ponadto w większości krajów odnotowano trend odchodzenia od życia religijnego,zwłaszcza ludzi młodych.W Europie zaledwie od 30% do 50% pytanych stwierdziło,że religia odgrywa ważną rolę w ich życiu.Skąd ten spadek?Pierwszym powodem jest gwałtowne rozprzestrzenianie się ideałów demokratycznych na całym świecie.Jedną z zalet demokracji jest oddzielenie obszarów sacrum i profanum.Kraje demokratyczne charakteryzuje również niższy odsetek ludzi niepiśmiennych,co z kolei eliminuje postawy absolutystyczne,których wymagała większość religii w przeszłości,a tym samym podważa roszczenia,jakoby własna religia,w odróżnieniu od pozostałych,była tą jedyną prawdziwą.
    Drugim powodem jest otwarcie granic dla współpracy gospodarczej,tak jak ma to miejsce między państwami UE.Wymiana finansowa,wolny handel i specjalizacja produkcji dóbr stanowią historycznie najistotniejszy czynnik przyrostu bogactwa,a dobrobyt nie prowadzi do deprecjacji roli religii w społeczeństwie oraz spadku liczby ludzi kierujących się nakazami i zakazami religijnym.
    Dlaczego? Do istotnych społecznych funkcji religii należy pomoc ubogim i potrzebującym-sfera ubóstwa zanika-zanika zatem religijność.W niemal wszystkich krajach zaznacza się kres dominującej pozycji religii i kierowania się nią w życiu codziennym przez nowe pokolenia.Im niższy wiek,tym słabsze ich zaangażowanie religijne.
    Nie oznacza to jednak,że Bóg umarł,średnie postawy religijne wykazuje od 40% do 80% obywateli Europy i tendencja jest malejąca.
    A Wszechświat rozszerza się z coraz większą prędkością.Czyżby Stwórca o nas zapomniał?A może w innym,równoległym Wszechświecie tworzy kolejny chaos z Ewą i...
    Henryk

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.