2 listopada 2014

Dzień Zaduszny

       To właśnie ten dzień, Dzień Zaduszny, jest „smutny” w przeciwieństwie do wczorajszego, obchodzonego jako dzień i święto Wszystkich Świętych. To wczoraj wspominaliśmy tych z imienia i tych bezimiennych świętych, cieszących się już chwałą Nieba. Tak jakoś jednak od wieków się ułożyło, że ciężar obchodów i wspomnień zmarłych osób przyjmuje na siebie święto Wszystkich Świętych, stając się przy tym świętem wszystkich zmarłych. I nie ma się co oszukiwać, przy laicyzującym się społeczeństwie święto Wszystkich Świętych jest i będzie jednym ze świąt, przy okazji którego większą wartość będą miały interesy związane ze sprzedażą zniczy, chryzantem i różnego rodzaju stroików na groby ukochanych rodziców i rodzeństwa, wystrojenie grobów „bliskich zmarłych” niż to, co jest najważniejsze, czyli modlitwa za zmarłych, co do których, jeśli nie są ogłoszeni przez Kościół świętymi, mamy wątpliwości, czy już zostali zbawieni. Stąd i msze św. w ciągu roku za zmarłych i wypominki w listopadzie, a w niektórych parafiach nawet i przez cały rok.
       Bardzo dobrze jest u nas z pamięcią o zmarłych. Oczywiście mam na myśli tę pamięć, którą ma się kto zająć. Przecież widzi się groby, co do których jest pewność, że o w nich zmarłych już nikt nie pamięta. O takich zmarłych w swoich uniwersalnych modlitwach pamięta już tylko szeroko rozumiany Kościół, wspominając bardzo często „wszystkich zmarłych” nie segregując ich według majątku, zasług i wiary.
            Osobiście bardzo bliskiego z rodziny na naszych bielawskich cmentarzach nikogo nie mam, choć to przecież tylko kwestia czasu. Nie trzeba bać się śmierci, jak to dzisiaj na kazaniu tłumaczył ksiądz Daniel. O śmierci trzeba mówić jak o czymś, co jest nieuniknione. Może tym pierwszym na cmentarzu, na którego grobie najbliższa rodzina zapali znicz, będę ja, co byłoby najbardziej „sprawiedliwe” ze względu na status i wiek, a co wydaje się całkiem normalne. Ale nie zawsze jest przecież tak, jak to sobie często wyobrażamy. To nie my o tym mamy decydować, choć człowiek w swojej próżności i opatrznie rozumianej wielkości pragnie być panem swojego i cudzego życia.
            Nie uciekam od cmentarza. Chodzę tam i szukam znajomych, którzy jakoś nie pożegnawszy się nawet ze mną tak po prostu sobie odeszli. Nie do wszystkich trafiam. Nieraz tych, których przez lata odwiedzałem, nawet nie ma już na cmentarzu. Może ekshumowano ich, a może grób został zlikwidowany, ze względu na nieuiszczenie prolongaty. Dziś też byłem, odwiedzając bliskich znajomych, których nie można zapomnieć, a którzy zostali już tylko w wyobraźni i miłych wspomnieniach. Byłem również u sióstr Elżbietanek, które od początku mojej obecności w Bielawie towarzyszyły mi i mojej rodzinie z najbliższą nam siostrą Damasceną. Niektórzy mówią, że to nie ma znaczenia, gdzie, kto zostanie pochowany, ale dla mnie puste miejsce w kwaterze sióstr, pozostawione jakby specjalnie dla siebie przez długoletnią przełożoną siostrę Józefę Cybulę, a dla wielu znaną pod zakonnym imieniem Damasceny, jest wyrzutem sumienia, że siostrze związanej przez całe swoje życie z Bielawą i jej mieszkańcami przydzielono miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu w Dzierżoniowie. Siostra Damascena była nasza i powinna pozostać u nas.
            Kiedy zachodzę na grób Bogusia Bienia i widzę na nagrobnym zdjęciu jego uśmiechniętą twarz, to widzę go również jak wtedy, gdy jeździliśmy w grupie w niedzielne przedpołudnia na rowerach w wycieczkach po całej okolicy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów i to przez cały rok, zaczynając sezon nawet 2 stycznia. Przygody, jakie razem przeżyliśmy, aż proszą się, żeby zanotować szerzej jako miłe wspomnienia. Jak to się mówi – mógł jeszcze żyć – miał zaledwie 51 lat, gdy tragicznie zakończyła się jego przygoda na ziemi.
            I pierwszy dla mnie pogrzeb w Bielawie w końcówce lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, mojego pierwszego „przełożonego” na stażu na Wykończalni w „Bieltexie”, pana Stefana Nędzi. To nie tylko współpracownik, ale i pierwszy wychowawca, jak żyć w nieznanej mi Bielawie.
            Dla nas ludzi praktycznych, niewątpliwie ma pierwszorzędne znaczenie to, co widzimy. To, czego nie widzimy, nie doświadczamy, choć jest całkiem realne, nie ma dla nas większego znaczenia, a nawet przypominane – odrzucamy, nie chcąc się tym zajmować i nie brać sobie tego do serca.
            A myślę o tych, bezimiennych już teraz zmarłych, którzy przez 700 lat byli grzebani w okolicach naszego parafialnego kościoła. I nikt zapewne nie odważy się zaprzeczyć, że chodząc po placu kościelnym, chodząc po chodnikach na ulicy Żeromskiego przy cmentarzu i po chodniku przy ulicy Hotelowej, chodzimy po terenie cmentarnym. I nikt nie zaprzeczy, że oprócz jezdni szczątki tych zmarłych nie zostały ekshumowane. Najbardziej drażliwym dla mnie terenem na placu przykościelnym jest teren przy parkanie od strony hotelu. Tam, jeszcze na początku lat sześćdziesiątych grzebano zmarłych. Wiem to od znajomego, który z przejęciem i przekonaniem mi to opowiadał, a może i znajdzie się ktoś, kto to potwierdzi. Jeszcze za ks. Suskiego, groby tam zlikwidowano. A było to tak, że po uzyskaniu zgody od władz, przyjechał ciężki sprzęt i cały teren zniwelował. Materialne części nagrobków wrzucono na samochody i gdzieś wywieziono. Ciał nie ekshumowano. Skąd wzięła się tam szeroka droga i po co – nie wiem. Jestem natomiast przekonany, że ta droga za figurą Matki Bożej jest zupełnie niepotrzebna. Nie ma ona żadnego realnego zastosowania i „kłóci się” z charakterem miejsca wokół „groty” Matki Bożej.
            Kiedy i jak często z tej drogi parafianie korzystają? Ano kilka razy w roku i to całkiem niepotrzebnie, zważywszy na charakter tego chodzenia.
Chodzi się mianowicie jeden raz w roku podczas procesji rezurekcyjnej w Niedzielę Wielkanocną. Otóż jest to niezgodne z liturgią, bo powinno się chodzić „wokół kościoła”, a więc blisko kościoła. Chodzenie za figurą tylko po to, żeby wydłużać trasę przejścia, jest dla mnie, mówiąc delikatnie, niezrozumiałe. Nie będę tego rozwijał, bo można by na ten temat napisać całkiem spory wykład.
Podobnie jest z Oktawą Bożego Ciała, to znaczy procesją przez osiem kolejnych dni po święcie Bożego Ciała. Procesja powinna chodzić wokół kościoła, a nie wokół figury. Myślę, że jest to wbrew liturgii i w sumie dziwne.
Chodzi się czasami wokół „groty” Matki Bożej podczas śpiewania Litanii Loretańskiej na „majówkach”, ale to zależy od prowadzącego „majowe” księdza, a więc jest jakby uatrakcyjnieniem tego spotkania i wcale niekoniecznym. Nawiązałbym tu do genezy „majówek” przy grocie Matki Bożej na terenie kościelnym, kiedy wokół figury się nie chodziło, ale znów zająłbym sporo czasu potencjalnym czytelnikom. Dość powiedzieć, że te spotkania zainicjowali spontanicznie parafianie świeccy, a potem dopiero przejęli to księża, „proponując” nabożeństwo w swoim stylu.
No i Różaniec Fatimski 13 każdego miesiąca w miesiącach od (chyba) kwietnia do października, w sumie sześć razy w roku, w końcówce różańca, co również nie jest niezbędne, bo skoro chodzi się po terenie na zewnątrz kościoła, można procesję tak zorganizować, że chodzenie za figurą nie będzie niezbędne i nie jest.
Żeby się streszczać i kończyć, proszę Księdza Proboszcza, jeśli ma w planie robić tam drogę, która zupełnie nie jest potrzebna, o ponowne rozważenie zasadności jej budowania, mając na uwadze ogromne społeczne koszty i psując charakter i klimat tego miejsca. Po prostu proponuję posiać tam trawę. Ewentualnie jestem do dyspozycji na konstruktywną rozmowę w tej kwestii.
A napisałem to dlatego, że w przyszłą niedzielę w ogłoszeniach parafialnych mają być przedstawione plany związane z drogami przy kościele. A może moja propozycja pokrywa się z tym, co ksiądz proboszcz zaproponuje?


3 komentarze:

  1. naszeblogi.pl/50386-wiec-ja-chcialabym-twoje-serce-ocalic-od-zapomnienia
    www.youtube.com/watch?v=1d2kLGd5KBk
    Henryk

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram inicjatywę, co do ścieżki i co do zasadności biżnesowej inwestycji kładzenia kostki w tym miejscu - nie zasadna.
    Wymierniejsze w korzyściach byłoby położenie kostki wokół kościoła, ponieważ asfalt tam położony powoduje zawilgocenie budynku kościoła. Propozycja posiania trawy z wmurowaniem tablicy pamiątkowej upamiętniającej to miejsce jako cmentarza parafilanego jak najbardziej jest na miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze byłoby właśnie posadzić od hotelu i ul. Hotelowej jakieś strzeliste cyprysy, aby trochę się oddzielić. Ale kto odważy się porozmawiać o tym z proboszczem?! Ja mógłbym, ale chyba nie zechce ze mną konstruktywnie rozmawiać i to nie tylko w tej sprawie, choć pomysłów mam dużo.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.