To właśnie ten dzień, Dzień
Zaduszny, jest „smutny” w przeciwieństwie do wczorajszego, obchodzonego jako
dzień i święto Wszystkich Świętych. To wczoraj wspominaliśmy tych z imienia i
tych bezimiennych świętych, cieszących się już chwałą Nieba. Tak jakoś jednak
od wieków się ułożyło, że ciężar obchodów i wspomnień zmarłych osób przyjmuje
na siebie święto Wszystkich Świętych, stając się przy tym świętem wszystkich
zmarłych. I nie ma się co oszukiwać, przy laicyzującym się społeczeństwie święto
Wszystkich Świętych jest i będzie jednym ze świąt, przy okazji którego większą
wartość będą miały interesy związane ze sprzedażą zniczy, chryzantem i różnego
rodzaju stroików na groby ukochanych rodziców i rodzeństwa, wystrojenie grobów
„bliskich zmarłych” niż to, co jest najważniejsze, czyli modlitwa za zmarłych,
co do których, jeśli nie są ogłoszeni przez Kościół świętymi, mamy wątpliwości,
czy już zostali zbawieni. Stąd i msze św. w ciągu roku za zmarłych i wypominki
w listopadzie, a w niektórych parafiach nawet i przez cały rok.
Bardzo dobrze jest u nas z pamięcią
o zmarłych. Oczywiście mam na myśli tę pamięć, którą ma się kto zająć. Przecież
widzi się groby, co do których jest pewność, że o w nich zmarłych już nikt nie
pamięta. O takich zmarłych w swoich uniwersalnych modlitwach pamięta już tylko
szeroko rozumiany Kościół, wspominając bardzo często „wszystkich zmarłych” nie
segregując ich według majątku, zasług i wiary.
Osobiście bardzo bliskiego z rodziny
na naszych bielawskich cmentarzach nikogo nie mam, choć to przecież tylko
kwestia czasu. Nie trzeba bać się śmierci, jak to dzisiaj na kazaniu tłumaczył
ksiądz Daniel. O śmierci trzeba mówić jak o czymś, co jest nieuniknione. Może
tym pierwszym na cmentarzu, na którego grobie najbliższa rodzina zapali znicz,
będę ja, co byłoby najbardziej „sprawiedliwe” ze względu na status i wiek, a co
wydaje się całkiem normalne. Ale nie zawsze jest przecież tak, jak to sobie
często wyobrażamy. To nie my o tym mamy decydować, choć człowiek w swojej
próżności i opatrznie rozumianej wielkości pragnie być panem swojego i cudzego
życia.
Nie uciekam od cmentarza. Chodzę tam
i szukam znajomych, którzy jakoś nie pożegnawszy się nawet ze mną tak po prostu
sobie odeszli. Nie do wszystkich trafiam. Nieraz tych, których przez lata
odwiedzałem, nawet nie ma już na cmentarzu. Może ekshumowano ich, a może grób
został zlikwidowany, ze względu na nieuiszczenie prolongaty. Dziś też byłem,
odwiedzając bliskich znajomych, których nie można zapomnieć, a którzy zostali
już tylko w wyobraźni i miłych wspomnieniach. Byłem również u sióstr
Elżbietanek, które od początku mojej obecności w Bielawie towarzyszyły mi i
mojej rodzinie z najbliższą nam siostrą Damasceną. Niektórzy mówią, że to nie
ma znaczenia, gdzie, kto zostanie pochowany, ale dla mnie puste miejsce w
kwaterze sióstr, pozostawione jakby specjalnie dla siebie przez długoletnią przełożoną
siostrę Józefę Cybulę, a dla wielu znaną pod zakonnym imieniem Damasceny, jest
wyrzutem sumienia, że siostrze związanej przez całe swoje życie z Bielawą i jej
mieszkańcami przydzielono miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu w
Dzierżoniowie. Siostra Damascena była nasza i powinna pozostać u nas.
Kiedy zachodzę na grób Bogusia
Bienia i widzę na nagrobnym zdjęciu jego uśmiechniętą twarz, to widzę go
również jak wtedy, gdy jeździliśmy w grupie w niedzielne przedpołudnia na
rowerach w wycieczkach po całej okolicy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów i
to przez cały rok, zaczynając sezon nawet 2 stycznia. Przygody, jakie razem
przeżyliśmy, aż proszą się, żeby zanotować szerzej jako miłe wspomnienia. Jak
to się mówi – mógł jeszcze żyć – miał zaledwie 51 lat, gdy tragicznie
zakończyła się jego przygoda na ziemi.
I pierwszy dla mnie pogrzeb w
Bielawie w końcówce lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, mojego pierwszego
„przełożonego” na stażu na Wykończalni w „Bieltexie”, pana Stefana Nędzi. To nie
tylko współpracownik, ale i pierwszy wychowawca, jak żyć w nieznanej mi
Bielawie.
Dla nas ludzi praktycznych,
niewątpliwie ma pierwszorzędne znaczenie to, co widzimy. To, czego nie widzimy,
nie doświadczamy, choć jest całkiem realne, nie ma dla nas większego znaczenia,
a nawet przypominane – odrzucamy, nie chcąc się tym zajmować i nie brać sobie
tego do serca.
A myślę o tych, bezimiennych już
teraz zmarłych, którzy przez 700 lat byli grzebani w okolicach naszego
parafialnego kościoła. I nikt zapewne nie odważy się zaprzeczyć, że chodząc po
placu kościelnym, chodząc po chodnikach na ulicy Żeromskiego przy cmentarzu i
po chodniku przy ulicy Hotelowej, chodzimy po terenie cmentarnym. I nikt nie
zaprzeczy, że oprócz jezdni szczątki tych zmarłych nie zostały ekshumowane.
Najbardziej drażliwym dla mnie terenem na placu przykościelnym jest teren przy
parkanie od strony hotelu. Tam, jeszcze na początku lat sześćdziesiątych
grzebano zmarłych. Wiem to od znajomego, który z przejęciem i przekonaniem mi
to opowiadał, a może i znajdzie się ktoś, kto to potwierdzi. Jeszcze za ks.
Suskiego, groby tam zlikwidowano. A było to tak, że po uzyskaniu zgody od
władz, przyjechał ciężki sprzęt i cały teren zniwelował. Materialne części
nagrobków wrzucono na samochody i gdzieś wywieziono. Ciał nie ekshumowano. Skąd
wzięła się tam szeroka droga i po co – nie wiem. Jestem natomiast przekonany,
że ta droga za figurą Matki Bożej jest zupełnie niepotrzebna. Nie ma ona
żadnego realnego zastosowania i „kłóci się” z charakterem miejsca wokół „groty”
Matki Bożej.
Kiedy i jak często z tej drogi
parafianie korzystają? Ano kilka razy w roku i to całkiem niepotrzebnie,
zważywszy na charakter tego chodzenia.
Chodzi się mianowicie jeden raz w roku
podczas procesji rezurekcyjnej w Niedzielę Wielkanocną. Otóż jest to niezgodne
z liturgią, bo powinno się chodzić „wokół kościoła”, a więc blisko kościoła.
Chodzenie za figurą tylko po to, żeby wydłużać trasę przejścia, jest dla mnie,
mówiąc delikatnie, niezrozumiałe. Nie będę tego rozwijał, bo można by na ten
temat napisać całkiem spory wykład.
Podobnie jest z Oktawą Bożego Ciała, to
znaczy procesją przez osiem kolejnych dni po święcie Bożego Ciała. Procesja
powinna chodzić wokół kościoła, a nie wokół figury. Myślę, że jest to wbrew
liturgii i w sumie dziwne.
Chodzi się czasami wokół „groty” Matki Bożej
podczas śpiewania Litanii Loretańskiej na „majówkach”, ale to zależy od prowadzącego
„majowe” księdza, a więc jest jakby uatrakcyjnieniem tego spotkania i wcale
niekoniecznym. Nawiązałbym tu do genezy „majówek” przy grocie Matki Bożej na
terenie kościelnym, kiedy wokół figury się nie chodziło, ale znów zająłbym
sporo czasu potencjalnym czytelnikom. Dość powiedzieć, że te spotkania
zainicjowali spontanicznie parafianie świeccy, a potem dopiero przejęli to
księża, „proponując” nabożeństwo w swoim stylu.
No i Różaniec Fatimski 13 każdego
miesiąca w miesiącach od (chyba) kwietnia do października, w sumie sześć razy w
roku, w końcówce różańca, co również nie jest niezbędne, bo skoro chodzi się po
terenie na zewnątrz kościoła, można procesję tak zorganizować, że chodzenie za
figurą nie będzie niezbędne i nie jest.
Żeby się streszczać i kończyć, proszę
Księdza Proboszcza, jeśli ma w planie robić tam drogę, która zupełnie nie jest
potrzebna, o ponowne rozważenie zasadności jej budowania, mając na uwadze ogromne
społeczne koszty i psując charakter i klimat tego miejsca. Po prostu proponuję
posiać tam trawę. Ewentualnie jestem do dyspozycji na konstruktywną rozmowę w
tej kwestii.
A napisałem to dlatego, że w przyszłą
niedzielę w ogłoszeniach parafialnych mają być przedstawione plany związane z
drogami przy kościele. A może moja propozycja pokrywa się z tym, co ksiądz proboszcz
zaproponuje?
naszeblogi.pl/50386-wiec-ja-chcialabym-twoje-serce-ocalic-od-zapomnienia
OdpowiedzUsuńwww.youtube.com/watch?v=1d2kLGd5KBk
Henryk
Popieram inicjatywę, co do ścieżki i co do zasadności biżnesowej inwestycji kładzenia kostki w tym miejscu - nie zasadna.
OdpowiedzUsuńWymierniejsze w korzyściach byłoby położenie kostki wokół kościoła, ponieważ asfalt tam położony powoduje zawilgocenie budynku kościoła. Propozycja posiania trawy z wmurowaniem tablicy pamiątkowej upamiętniającej to miejsce jako cmentarza parafilanego jak najbardziej jest na miejscu.
Dobrze byłoby właśnie posadzić od hotelu i ul. Hotelowej jakieś strzeliste cyprysy, aby trochę się oddzielić. Ale kto odważy się porozmawiać o tym z proboszczem?! Ja mógłbym, ale chyba nie zechce ze mną konstruktywnie rozmawiać i to nie tylko w tej sprawie, choć pomysłów mam dużo.
OdpowiedzUsuń