Rok 1983 jest drugą częścią całości.
Więcej już w niej piszę o zakładzie pracy. Pojawiają się nazwiska, czego
(oprócz jednego) nie konsultowałem z zainteresowanymi. Tych, którzy może
poczuli się w związku z tym nieswojo, proszę o cierpliwość i poczekanie do
ostatniej części, jaka ukaże się w przyszłym roku.
Poniższy tekst jest wierną kopią
tego z Rocznika. Nie ma jednak w nim zdjęć, bo nie otrzymałem jeszcze zwrotu
materiałów od Wydawcy. Załączona stopka o mnie, będzie dopiero po zakończeniu
całego cyklu.
Zapraszam do przeczytania moich
zapisków z 1983 roku.
Bolesław Stawicki
Bielawa 1983. Tryptyk literacki. Cz. II
1 stycznia 1983 r.,
sobota. Nowy Rok
No i doczekaliśmy kolejnego
Nowego Roku. W 1983 roku oczekujemy rzeczy niezwykłych, ciekawych, takich,
które w sposób radykalny, choć w części zmienią nasze życie. Czego możemy się
spodziewać w tym roku? Może zostanie zniesiony stan wojenny? Jak na razie jest
duża nadzieja, że stanie się to w czerwcu, jak zostało już zapowiedziane.
Sam
1 stycznia minął nam jak każdy inny świąteczny dzień. Nie bawiliśmy się na
zabawie sylwestrowej. Nowego Roku oczekiwaliśmy oglądając program telewizyjny.
Rano trochę dłużej pospaliśmy, potem poszliśmy do kościoła. Następnie obiad,
zajęcia z dziećmi, przeglądanie religijnych książek, pooglądanie telewizji i
koniec dnia. Nikt nas w tym dniu nie odwiedził, a i my nigdzie nie
zapowiadaliśmy się.
Michał
od wigilii ma przerwę świąteczną. Ponieważ jutro jest niedziela, to jeszcze ma
wolne i do szkoły idzie dopiero w poniedziałek. My też, po trzydniowej
przerwie, idziemy w poniedziałek do pracy.
Może
w styczniu będą jakieś podwyżki płacowe? Z tego co wiem, to przy okazji
regulacji płac mistrzów mają też zweryfikować płace kierowników.
6 stycznia 1983 r., czwartek
Dzisiaj przypada uroczystość
Trzech Króli. Chociaż to święto, ale jednocześnie normalny dzień pracy. Do
kościoła, całą rodziną, poszliśmy na godzinę 17.00, na mszę dla dzieci. Kasia
była bardzo niegrzeczna, aż trzeba było z nią wychodzić za drzwi, a i tam
pokazywała, na co ją stać. Ostatecznie zasnęła.
Na
dzisiejszy dzień warto również zwrócić uwagę z tego powodu, że choć to zima, bo
to przecież styczeń, to jednak jeszcze nie ma śniegu. Pogoda jest wręcz
jesienna. Padają ostatnio deszcze. Dziś na zewnątrz temperatura wynosiła 11 st.
C. To bardzo dużo. Taka zima może przyczynić się do klęski. Oziminy bez śniegu
wymarzną i nie będzie zboża. Ale to może jest tak tylko na naszych terenach. W
Zakopanem śnieg jest.
8 stycznia 1983 r., wolna sobota
Kasia rozmawia lepiej niż Maciek
i Michał, gdy byli w jej wieku. Jest to zapewne związane z tym, że w domu jest
dużo dzieci; dużo rozmawia i przekomarza się z chłopcami.
Dzieci,
kiedy tylko mają na to ochotę, śpiewają kolędy. Michałowi napisaliśmy kilka
kolęd na dziecięcy instrument – violę (nucie odpowiada kolor klawisza) i wygrywa
na tym prostym, dmuchanym instrumencie. Trzeba przyznać, że ma słuch i poczucie
rytmu. Nawet kiedyś w szkole na wychowaniu muzycznym otrzymał za zaśpiewanie
piosenki 5+, a pani od śpiewu, choć bardzo wymagająca, to jednak kilkakrotnie,
żartując, na lekcji podczas grupowego śpiewu podkreślała, wskazując wzrokiem
jednoznacznie na Michała: „- A kto to tak ładnie śpiewał?”.
Choinka
już od wczoraj „rozebrana”. Nie była zbyt ładna, bo sztuczna, a i dzieci
zaczęły tłuc bombki tak, że nie było sensu dłużej jej trzymać.
13 stycznia 1983 r., czwartek
Dzisiaj ostatecznie miały zapaść
decyzje, co do wysokości wynagrodzenia kierowników oddziałów. Kierownik wydziału
wzywał do siebie każdego z kierowników oddziałów, aby przedstawić mu swoje
propozycje. Ja miałem otrzymać 8500 zł wynagrodzenia podstawowego i 1600 zł
dodatku funkcyjnego. Oczywiście do tego była jeszcze premia regulaminowa.
Zgłosiłem zastrzeżenia z powodu jawnego faworyzowania kierownika Apretury,
Władysława Łupińskiego, któremu zaproponował 9000 zł i 1900 zł funkcyjnego.
Drukarnia zawsze była oddziałem wiodącym, a kierownik miał zastępcę i na
oddziale było trzech mistrzów i trzech brygadzistów. Ja jestem jako kierownik
sam i jest tylko jeden brygadzista. Kierownik twierdził, że tak mnie ocenił, bo
w zeszłym roku oddział nie wykonywał miesięcznych planów. Ostatecznie dał mi
9000 zł i 1600 zł funkcyjnego jako kredyt zaufania, jak się wyraził.
21 stycznia 1983 r., piątek
Na wydziale Wykończalni
zakończyły się wybory uzupełniające na delegatów do Samorządu Pracowniczego.
Zaczęły się one właściwie w połowie listopada 1981 roku i zakończyły się
wyborem 21 delegatów w dniu 3 grudnia 1981 r. Kontynuacji wyborów do Rad
Pracowniczych przeszkodził stan wojenny. Do idei samorządności pracowniczej w
naszym zakładzie powrócono na początku tego roku, powołując Komisję
Inicjatywną, która pierwsze spotkanie miała 7 stycznia tego roku.
Ja
też zostałem delegatem.
27 stycznia 1983 r., czwartek
Dziś znaczący dzień. Byłem na
wywiadówce naszego ucznia – Michała. Na początku występowało kilkoro dzieci w
programie artystycznym. Michał śpiewał znaną piosenkę „Księżycowy kamień”.
Potem wychowawczyni oceniła całą klasę zwracając uwagę szczególnie na
niepoprawne zachowanie się niektórych chłopców w szkole i podała przykład:
W
jednej z zabaw ruchowych – „Popychany berek”, kolega Michała siedzący z nim w
jednej ławce, złamał rękę. Wiedzieliśmy o tym wcześniej, ale nie znaliśmy
szczegółów. Dziś po wywiadówce Michał przyznał się, że to on popchnął kolegę
podczas zabawy, a ten niefortunnie upadł i złamał rękę. Teraz Michał musi
koledze pomagać na lekcjach; otwiera tornister, wyciąga zeszyty i książki itd.
W
ocenie za półrocze uważaliśmy, że Michał powinien wypaść lepiej. Trzeba
wierzyć, że jednak będzie lepiej.
Na
zewnątrz ciągle jesienna pogoda. Nie ma w tym roku zastosowania ludowe przysłowie:
„Idzie luty, podkuj buty”. Na dworze pada deszcz i temperatura, o zgrozo, +10
st. C. O tej porze taka aura?!
Kasia
nie chce chodzić do żłobka. Zosia zostawia ją z dziećmi zapłakaną. Rano nie
można jej dobudzić. Płacze i mówi: „- Ja jeszcze nie spałam!”. Wieczorem,
natomiast, nie da się położyć do łóżka, płacze i mówi: „- Ja już spałam!”.
Szantażuje nas i chłopców stwierdzeniem: „- Daj, bo będę jęczała!”. Być może
wzięło się to stąd, że kiedyś, jak to się mówi „dla świętego spokoju”, odebraliśmy
coś chłopcom, żeby ona mogła się pobawić. Chyba mamy wychowawczy problem.
Maciek
we wtorek miał zabawę karnawałową w przedszkolu. Przebrał się za Zorro. Miał
czarny kapelusz z rondem, czarny, błyszczący płaszcz i szablę. Nie miał maski
na oczy, bo nie chciał.
Wczoraj
pojechaliśmy do bliskiej znajomej z pracy po skórki z nutrii na kurtkę zimową
dla Zosi. Kurtkę będzie szył znajomy kuśnierz w Dzierżoniowie.
Zosia
robi teraz na drutach suknię z technicznej wełny. Kupiłem w zakładzie 20 metrów
zużytego powijaka drukarskiego (techniczna tkanina z wełną w wątku, którą owija
się bęben drukarki wałowej dla amortyzacji drukujących tkaninę wałów), z
którego po spruciu można uzyskać około 4 kilogramy wełny. Wychodzi, że 1
kilogram takiej wełny z odzysku kosztuje około 200 zł, a w sklepie można kupić
wełnę po 2000 zł. Ta ze sklepu jest oczywiście lepsza, bo ta odzyskana ma
beżowy odcień, raczej nie da się jej farbować ze względu na różne odcienia, no
i jest „gryząca”.
12 lutego 1983 r., sobota
O godzinie 9.00 na wniosek
Zespołu Inicjującego ds. Samorządu Pracowniczego w sali konferencyjnej na
Zakładzie I „Bieltexu” odbyło się I Ogólne Zebranie Delegatów Samorządu
Pracowniczego. To ważny dzień dla samorządności w zakładzie. Na Zebraniu
zostało przedstawione sprawozdanie Zespołu Inicjującego z przebiegu prac nad
utworzeniem Samorządu Pracowniczego w BZPB „Bieltex”, przedstawiono imiennie
członków wybranej Rady Pracowniczej, była dyskusja i propozycje zmian w
projekcie statutu, i ordynacji wyborczej. Potem ten statut został przez
delegatów zatwierdzony. Również delegaci zatwierdzili statut przedsiębiorstwa,
a po tym dyrektor zakładu przedstawił informację o aktualnym stanie
przedsiębiorstwa. Na koniec zostało jeszcze wybrane prezydium Rady
Pracowniczej.
Bardzo
dramatycznie przebiegał wybór Przewodniczącego Rady. Zgłoszono dwóch
kandydatów: Kazimierza Florczaka kierownika Wydziału Przędzalń i ze strony
„pracowniczej”, mało znaną osobę. Pracowniczej napisałem w cudzysłowie, bo
zaproponowane osoby jakby reprezentowały dwie różne strony. Pan Kazimierz
Florczak był człowiekiem dyrekcji i partii. Były silne, nieukrywane naciski,
aby to właśnie on został przewodniczącym, reprezentującym wszystkich
pracowników zakładu. Miał szansę, bo jest osobą bardzo znaną. Nie zgadzali się z
taką możliwością działacze „Solidarności” i w kuluarach, podczas przerwy
namawiali Henryka Gołębiewskiego z Wykończalni do kandydowania. Pan Heniek jest
dyspozytorem zmianowym. Takim niespodziewanym obrotem sprawy był bardzo
zaskoczony. Nie był przygotowany na taką funkcję i swoich szans nie oceniał w
kategoriach zwycięstwa. Jednak, gdy przypomniał sobie, jak potraktowano go przy
ostatnich zmianach na stanowiskach kierowniczych, gdy miał zostać kierownikiem
Składalni, ale nie został, bo wcześniej „rzucił legitymację partyjną”, zgodził
się kandydować i powalczyć.
Wybory
wygrał uzyskując ogromną przewagę w głosowaniu.
13 lutego 1983 r., niedziela
Nareszcie jest prawdziwa, zimowa
pogoda. W ciągu kilku dni spadło około 30 cm śniegu. Są trudności z poruszaniem
się po mieście. Na parkingach zasypało samochody. Nasz też na tyle, że nie
odważę się jutro pojechać samochodem do pracy. Trzeba będzie go odkopywać.
Zresztą jazda na „łysych” oponach po śniegu jest niebezpieczna.
Dla
dzieci taka pogoda, tym bardziej, że temperatura utrzymuje się niewiele poniżej
zera, to prawdziwy raj. Kto piecuch, to siedzi w domu, ale Michałowi ciągle
mało przebywania na świeżym powietrzu. Kupiliśmy mu, po znajomości, ocieplacz –
taki narciarski, czerwony komplet za 1750 zł. Ma teraz ciepło i swobodnie. A i
śnieg do tego ubrania nie przylepia się, bo wykonane jest z jakichś syntetyków.
Michał ma żółte, plastikowe narty po kuzynie i nowe, mocne sanki. Górki w
okolicach naszego bloku już nie zaspakajają jego sportowych ambicji. Trzeba z
nim chodzić na Górę Parkową. Tam dopiero są świetne warunki do zjeżdżania! Przy
dużych szybkościach podczas zjazdów czasami trudno jest utrzymać równowagę i
nie dojeżdża się do końca górki, lądując nosem w śniegu. Jest wiele radości z
tych dzieciaków, ale i starsi też zjeżdżają.
24 lutego 1983 r., czwartek
Zima ze swoimi urokami i lekkim
mrozem utrzymuje się nadal. Niesamowitą frajdą dla dzieciaków jest zjeżdżanie
na sankach i nartach z wszystkich dostępnych w okolicy górek. Dziś znów byliśmy
na Górze Parkowej. Niektórzy zjeżdżają na sankach aż spod lasu, osiągając wręcz
zawrotne prędkości.
Michałowi
szybko znudziły się narty i przerzucił się na sanki. Rzadko udawało mu się
dojechać do końca górki. Upadki jednak nie zniechęcały go i jeździł dalej.
Maciek natomiast doskonalił swoje umiejętności na nartach, zjeżdżając
asekuracyjnie z mniejszych wysokości i dla bezpieczeństwa - „w kucki”. Cieszył
się, gdy do końca dojechał bez wywrotki. Trochę jednak marudził; chodził ogrzać
się do „Syrenki”, zmieniał rękawiczki i chciał do domu, bo było mu zimno.
Kasia,
podczas naszej nieobecności, śpiewała mamie piosenki i recytowała wierszyki.
Przestała śpiewać kolędy, bo to już przecież Wielki Post.
25 lutego 1983 r., piątek
W związku z powtarzającymi się
uwagami odnośnie zachowania się Michała na lekcjach, zaistniała potrzeba
pójścia do szkoły, w celu wyjaśnienia wielu spraw. Poszła Zosia. Nie było zbyt
wiele czasu na rozmowę, ale przynajmniej poruszono niektóre tematy. Ostatnia
uwaga dotyczyła zachowania się już na początku pierwszej lekcji podczas
powitania. Pani mówi dzieciom „dzień dobry”, a dzieci grzecznie odpowiadają:
„dzień – do – bry”. Michał zapewne żeby się popisać, dopowiedział samotnie – „bry”,
że to niby mówił wolniej. Takie zachowanie, według nauczycielki, dawało
podstawę do napisania uwagi w zeszycie. Zosia tłumaczyła, że to nie brak dobrej
woli ze strony Michała, a raczej chęć popisania się przed kolegami i
koleżankami, co zostało mu jeszcze z przedszkola, gdzie była większa swoboda.
Ale szkoła to szkoła i zasady zachowania są przecież inne.
Nauczycielka
potwierdziła, że Michał w szkole jest bardzo aktywny – na lekcjach również. Ciągle
zgłasza się do odpowiedzi, ale odpowiedź może być czasami zaskakująca. Być może
dlatego pani rzadko pozwala Michałowi na odpowiedź. Niedorzeczne odpowiedzi
Michała są atrakcją dla klasy. Może chęcią posłuchania Michała należy tłumaczyć
małą aktywność dzieci w zgłaszaniu się do odpowiedzi. Tak właśnie było na
jednej z ostatnich lekcji, gdy pani zadała klasie pytanie:
-
Kto widział wagę?
Michał
oczywiście widział i zaraz się zgłosił do odpowiedzi. Pani tym razem nie miała
wyjścia, bo nikt inny do odpowiedzi się nie zgłosił i zapewne z niepokojem
poprosiła o odpowiedź. Uczniowie też czekali z zaciekawieniem.
-
Widziałem wagę w szpitalu, jak ważyli kiełbasę!
Nie
trudno wyobrazić sobie reakcję klasy i pani. Najbardziej zdziwiony był Michał,
bo niby dlaczego cała klasa się śmieje, a pani jest obrażona. Przecież
powiedział prawdę. Zasadniczo w szpitalu leczy się chorych. Jeśli już mówić o
wadze w szpitalu, to raczej takiej do ważenia pacjentów lub niemowląt.
Jednak
Michał widział w szpitalu wagę, a na niej kiełbasę. To było w kuchni przy
stołówce szpitalnej, na której jedliśmy wykupione obiady. Nie pomogły Zosi
wyjaśnienia. Pani ma już o Michale wyrobioną opinię i nie spodziewamy się, aby
był w klasie celującym uczniem.
Zosia
skończyła robić suknię na drutach z tej technicznej wełny, o której wcześniej
pisałem. Wyszła bardzo ładnie w naturalnym, słomkowym kolorze jak w większości
niebielonych dzianin. Sama wełna nie kosztowała więcej niż 300 zł (za taką
ilość wełny w sklepie trzeba by zapłacić 2000 – 4000 zł.). Istotne jest również
to, że, choć przy dużym wkładzie pracy, zrobiła ją sama. Na pewno drugiej
takiej w Bielawie nie ma.
26 lutego 1983 r., wolna sobota
Na dworze dodatnie temperatury
nawet w nocy. Odwilż. Kończy się raj dla dzieci. Trzeba by jechać w góry, aby
skorzystać z jazdy na nartach czy sankach. Zosia była dzisiaj w pracy. Dzieci
zostały ze mną w domu.
Wolna
sobota to taki dzień, w którym można coś więcej zrobić w domu. Do końca był,
jak to mówi Zosia, „pracowitym dniem Burka”. Faktycznie trochę zrobiliśmy, aby
mieszkanie choć nieco na korzyść zmieniło swój wygląd. Mimo to ciągle jest
jeszcze dużo pracy, której ze względu na brak materiałów, jak również
sprzyjających warunków, nie można wykonać.
27 lutego 1983 r., niedziela
Choć imieniny Romana były w
minionym tygodniu, to jednak uroczystość imienin naszego księdza proboszcza,
Romana Biskupa, przełożono na dzisiejszą niedzielę. Suma o godzinie 10.00 miała
trochę inny charakter, podkreślający imieniny pasterza bielawskiej parafii. W
życzeniach na koniec mszy św. zaznaczono szczególny udział ks. proboszcza w
inicjowaniu i budowie Domu Parafialnego im. Jana Pawła II.
2 marca 1983 r., środa
Kierownik Wykończalni słowami: „-
Panie Bolku, czy ma pan chwilę czasu?”, zaprosił mnie do siebie na rozmowę. Ta
chwila przeciągnęła się do półtorej godziny.
Kierownik
już od 1981 roku, kiedy zaangażowałem się w działalność „Solidarności”, jakoś
czuje do mnie antypatię. Objawia to się bardzo często, nierzadko w niewybredny
sposób. W styczniu też, w okresie wyborów do Samorządu Pracowniczego, zostałem
posądzony o przynależność do podziemia. I dzisiaj, po towarzyskim spotkaniu z
drukarzami w klubie „Bieltexu” w dniu 26 lutego, na które nie zostałem
poproszony, kierownik przedstawił mi zarzuty, rzekomo drukarzy, co do mojej
pracy jako kierownika Drukarni. Na towarzyskim spotkaniu, na które każdy miał
przynieść „po połówce”, aby nie przepłacać w klubie, prowokował drukarzy do
negatywnych wypowiedzi o mnie i notował to w notesie, żeby mi potem te rzekome
zarzuty przedstawić. Widać wyraźnie, że szuka sposobu, żeby pozbyć się mnie z
Wykończalni wcześniej wykazując, jaki to ze mnie nieudolny kierownik, że nawet
pracownicy na moim oddziale oceniają mnie negatywnie. Nie będę tych wszystkich
zarzutów przedstawiał (mam je spisane osobno z wyczerpującym komentarzem). Kierownik
kończąc rozmowę poinformował mnie, że należy traktować ją jako ostrzegawczą i w
przypadku braku poprawy sytuacji na Drukarni może się to dla mnie źle skończyć.
7 marca 1983 r., poniedziałek
W Biurze Wydziałowym dowiedziałem
się, że został podwyższony przez kierownika Wykończalni plan Drukarni z 85 800
m/dobę na 95 800 m/dobę tj. o 10 tys. metrów więcej na dobę. Podwyższenia planu
(na 2 330 000 m w miesiącu) nie uzgadniano ze mną, ani z Działem
Planowania. Plan w takiej wysokości jest obecnie nierealny do wykonania, ze
względu na zdecydowany brak obłożeń w planie sprzedaży jak również niedostateczną
ilość pracowników na Drukarni. Telefonowałem w tej sprawie na Zakład I do
kierownika Działu Planowania, który podwyższenia planu nie potwierdził.
9 marca 1983 r., środa
Pracownicy Drukarni (ja również)
zbulwersowani są wysokością wynagrodzeń kobiet na Apreturze. Niektóre zarobiły
nawet po 12 300 zł. Są to wynagrodzenia na poziomie pierwszego pomocnika
drukarza, doświadczonego pracownika. Ustalenia we wrześniu zeszłego roku były
inne. Dowiedziałem się, że na wniosek kierownika Apretury za zgodą kierownika
Wykończalni podwyższono ceny jednostkowe, bo „nie wychodziły zarobki”. Doszło
do takich absurdów, że pracownicy na Bielniku pracujący na takich samych
suszarkach jak na Apreturze, mają inne ceny jednostkowe.
12 marca 1983 r., sobota
Otrzymaliśmy list z Ciechocinka.
Oprócz bieżących informacji najważniejsza jest chyba ta, że Krysia dostanie na
pewno w tym roku nowe mieszkanie w bloku. Wyczekują na nie z utęsknieniem, ale
i ze zrozumiałą troską, czym je zagospodarować, skoro i tak niczego nie można
kupić.
Na
Dzień Kobiet Darek przygotował swojej mamie niespodziankę w postaci lakieru do
paznokci i własnoręcznie wykonanego małego pudełka z kartonu z przegródkami.
Ponieważ Krysia lubi rozwiązywać krzyżówki, dostała też gazetę „Kujawy”, co
prawda z przed trzech tygodni, bo już wtedy zaczął przygotowywać prezenty, ale
za to krzyżówka była bardzo duża. No i najważniejsze – wiersz we własnoręcznie
wykonanej laurce. Jak na dziesięcioletniego chłopca, to nawet ten wiersz można
pochwalić. Czyżby rósł nam w rodzinie poeta?
8 marca
8 marca, święto każdej znajomej.
Dla każdej pani kwiat:
dla mamy, dla siostry, dla żony.
Gdybym mógł złożyć cały świat u Twych stóp,
na pewno byłyby to za duże maniery,
dlatego składam kwiat z sercem szczerym.
Gdy wstałem, wiedziałem, że 8 marca to Święto Kobiet,
dlatego napisałem ten wiersz dla Ciebie o Tobie.
Gdy obudziło mnie słońce w dniu 8 marca, wiedziałem,
że to święto Twoje.
Napisałem wiersz i teraz
rozdaję laurki dla wszystkich kobiet.
16 marca 1983 r., środa
Na Drukarni borykamy się ciągle z
różnymi przeciwnościami. Istnieje groźba postoju ze względu na brak zagęstników
do farb drukarskich i bardzo niski stan tkanin do druku. Przy napiętym planie
każda strata rzutuje potem na wykonanie planu miesięcznego.
Dowiedzieliśmy
się, że za godziny nadliczbowe w sobotę 5 marca pracownicy na Apreturze zarobili
nawet po 2000 zł. Wzięło się to stąd, że nastawiacze maszyn (pracownicy
dniówkowi) pracowali na maszynach i do wyliczenia ich wynagrodzenia wzięto nie
stawki akordowe, jakie obowiązują na tych maszynach, ale ich stawki podstawowe (34
zł/godz.) i dodatek wydajnościowy niezgodnie z regulaminem wynagradzania za
godziny nadliczbowe.
21 marca 1983 r., poniedziałek
Ciągle czuję się zagrożony ze
strony kierownika Wykończalni, ale staram się pracować i zachowywać normalnie,
nie przenosząc problemów zakładowych na rodzinę. Myślę jednak o jakiejś formie
obrony, choć nic konstruktywnego w obecnej sytuacji społeczno-politycznej nie
przychodzi mi do głowy. Skoro kierownik ma o mnie taką złą opinię i o tym
wszyscy wiedzą, bo tego nie ukrywa, poprosiłem o opinię na piśmie niektórych
moich współpracowników, z którymi kierownik Wykończalni bardzo się liczy. Nie
odmówili. Może te opinie kiedyś do czegoś się przydadzą.
Opinia
mistrza Drukarni, Jana Lwa:
Stwierdzam, że
współpraca na odcinku zawodowym między kierownikiem drukarni a mną jako
mistrzem oddziału układa się zadowalająco. Istnieje wymiana poglądów na tematy
zawodowe i społeczne w bezpośrednich rozmowach lub w formie pisemnej.
Opinia mistrza rezerwowego Drukarni,
Piotra S:
Stwierdzam, że podczas mojego pięcioletniego
stażu na oddziale Drukarni ob. Bolesław Stawicki (w pierwszym okresie z-ca,
następnie kierownik Drukarni) nie był człowiekiem konfliktowym ani
autokratycznym.
Posiada odpowiednie
przygotowanie fachowe, interesuje się stosunkami międzyludzkimi, stara się
rozwiązywać wszelkie nieporozumienia sprawiedliwie i uczciwie.
Na linii kierownik –
robotnik jeżeli zdarzały się jakieś nieporozumienia, były rozwiązywane w sposób
zadowalający obie strony. Pod względem organizacji i zabezpieczenia pracy nie
było rażących zaniedbań ze strony kierownika, a jeżeli się zdarzały, to
wynikały z przyczyn obiektywnych (brak środków pomocniczych, tkaniny ...). Ogólna ocena B. Stawickiego, jako kierownika
i mojego współpracownika, jest pozytywna.
Opinia mistrza
Warsztatu Mechanicznego, Tadeusza Najwera:
Oświadczam, iż z
Kierownikiem Drukarni inż. Stawickim współpraca układa się bardzo dobrze,
maszyny do remontu i przeglądu oddaje w czasie wyznaczonym. Dba o powierzony mu
park maszynowy. Konserwacja maszyn przebiega prawidłowo, zauważone usterki przy
maszynach wynikłe z pracy zgłasza w czasie.
Opinia mistrza
Draparni, Władysława Sajdaka:
Ob. Bolesław Stawicki
zatrudniony w oddziale Drukarni jest pracownikiem zdyscyplinowanym, koleżeńskim,
posiada dużą wiedzę fachową. Przez cały czas pracy w zakładzie współpraca
układała się pozytywnie. Jako kierownik posiada duże umiejętności
organizacyjne, jest cenionym przez podległych mu pracowników. Przykładem poświęcenia
się dla zakładu pracy był fakt udzielenia dużej pomocy osobistej przy usuwaniu
skutków pożaru w dziale Draparni. Mimo, że zajmuje kierownicze stanowisko,
przez okres dwóch zmian pracował na Draparni z innymi pracownikami.
Wyżej wymieniony
kierownik może być przykładem dla wszystkich pracowników zakładu.
22 marca 1983 r., wtorek
Otrzymałem (leżało na moim
biurku) pismo z datą 18.03.1983 r., informujące mnie o pomniejszeniu premii za
m-c luty 83 r. o brzmieniu:
Dotyczy: pomniejszenia premii za m-c luty 83 r. Za zaniżony wykrój
flaneli dla „Wólczanki” pomniejszam Obywatelowi 10 % premii miesięcznej.
Co do formy i
treści pisma pomniejszającego premię mam zastrzeżenia.
We
wniosku premiowym przekazanym do dyrektora resortowego w nagłówku jest
napisane: Stwierdzam, że niżej wymienieni pracownicy w okresie m-ca
rozliczeniowego wykonali (nie wykonali) swe obowiązki służbowe i na tej
podstawie wnioskuję o uruchomienie premii w następującej wysokości:
W rubryce: % premii proponowanej napisane jest przy
moim nazwisku 30 %. W następnej
rubryce o treści: Na podstawie oceny całokształtu
działalności przyznaję premię w wysokości – 20 %. Niżej po lewej stronie
jest podpis kierownika wydziału jako wnioskodawcy.
Nasuwają
się wątpliwości; ja otrzymuję informację, że premia została mi pomniejszona za
wykrój flaneli, a we wniosku do dyrektora jest „za ocenę całokształtu
działalności”. We wniosku do dyrektora premię się przyznaje (ma ona charakter
uznaniowy), a w informacji do mnie pomniejsza się. Czy premię uznaniowa można
pomniejszyć? Na wniosku do dyrektora kierownik wydziału podpisuje się jako
wnioskujący, a w zawiadomieniu do mnie pisze „pomniejszam”. Zachowuje się więc
jako decydent, a nie jako wnioskujący. Otrzymałem pomniejszenie premii w
konkretnym, określonym wymiarze 10 %, ale zaniżony
wykrój flaneli ( powinno być raczej – za zaniżony wykrój I. gatunku we
flaneli) jest określeniem mało precyzyjnym i do mnie nie przemawia. Przecież na
zaniżony wykrój mogły się złożyć różne czynniki. Choć była to tkanina
drukowana, to chyba bezpodstawne i krzywdzące byłoby pomniejszenie mi premii,
gdyby okazało się, że błędy powstały na innym oddziale. Wykrój I gatunku
tkaniny dla drukarzy jest rozliczany bardzo skrupulatnie z każdej drukowanej i
rozkrojonej partii tkaniny. Na podstawie uzyskanych wykrojów otrzymują oni
premię jakościową w odpowiedniej wysokości. Mistrzowie drukarni rozliczani są
za jakość ogółem z wydziału, gdyż swego czasu uznano, że rozliczanie tylko z
tkanin drukowanych, byłoby dla nich krzywdzące. Dlatego dziwi mnie, że jeśli
mistrzów traktuje się tak ogólnie, to dlaczego mnie jako kierownika, traktuje
się tak szczegółowo?
Wykrój
I gatunku w tkaninach drukowanych z oddziału (średnia drukarzy) za m-c luty był
przekroczony o 4,5%. Jakość ogółem na wydziale w tkaninach drukowanych za luty
była wykonana. W związku z podejmowaniem takich działań przez kierownika w
stosunku do mnie, myślę, że nie będzie miesiąca, aby nie dręczył mnie
potrącaniem premii za cokolwiek.
W rozdziale II art. 3 Statutu Samorządu
Pracowniczego można przeczytać:
Samorząd załogi uznaje za swe podstawowe
zadanie troskę o zapewnienie warunków dla wyzwalania twórczych inicjatyw załogi
w gospodarowaniu i zaspokajaniu potrzeb pracowniczych w poszanowaniu prawa,
kształtowaniu socjalistycznych stosunków pracy i zasad współżycia społecznego
...
Jako delegat Samorządu
Pracowniczego stwierdzam, że takie działania kierownika Wykończalni nie
przyczyniają się do poszanowania prawa i kształtowania zasad współżycia społecznego.
24 marca 1983 r., czwartek
Na odprawie znów „na tapecie”
była sprawa kradzieży tkanin. Wczoraj w nocy znaleziono za płotem dwa worki
tkaniny na kwotę 2400 zł. Była ona urwana z partii tkaniny znajdującej się za
parownikami. Jest to teren, za który odpowiada Drukarnia, choć tkanina po
rozchodowaniu należała do Apretury. Prawdopodobnie tkaninę uszykowano do
kradzieży na II zmianie. Kierowników zobowiązano do okresowych kontroli szafek
ubraniowych pracowników pod kątem kradzieży.
28 marca 1983 r., poniedziałek
W czwartek 24 marca przyjechała
do nas babcia Janka z Sulejówka. Ta niespodziewana wizyta bardzo nas ucieszyła.
Mama pomogła nam trochę w domu, sobie porobiła wyniki badań lekarskich, bo
odczuwa różne dolegliwości. Jak zwykle była bardzo krótko. Odwieźliśmy mamę
całą rodziną do Jaworzyny na pociąg do Warszawy, odjeżdżający o godzinie 22.05.
6 kwietnia 1983 r., środa
Święta Wielkanocne, które w tym
roku przypadły 3 i 4 kwietnia, spędzaliśmy u moich rodziców we Włocławku. Na
Kujawy wyjechaliśmy w sobotę 2 kwietnia o czwartej nad ranem. Zajechaliśmy na
10.00. Jechało się dobrze naszą „Syreną”, choć samochód nie jest do końca
sprawny. W Niedzielę Wielkanocną prawie wszyscy byliśmy na Rezurekcji. Na obiad
całą rodzinę mieszkającą we Włocławku i nas zaprosiła siostra Cecylia. W drugi
dzień świąt prawie wszyscy spotkaliśmy się w rodzinnym domu na Polewki 64. Oj,
było wesoło. Było nas razem 21 osób najbliższej rodziny. Był również z nami
najmłodszy brat ojca, gdyż zawsze przychodzi na „dyngusa”.
Z
Włocławka do Bielawy odjechaliśmy wczoraj po godzinie 12.00 czule żegnani przez
rodziców, rodzeństwo i pozostałą rodzinę.
10 kwietnia 1983 r., niedziela
Minął poświąteczny tydzień.
Jesteśmy w trakcie normalnych o tej porze wiosennych prac. Jest wiele do
zrobienia w domu. Na działce utrzymujemy porządek na bieżąco. Posiane są już
niektóre warzywa: koperek, marchew, rzodkiewka, groch, bób, sałata, szpinak,
skorzonera i cykoria sałatowa. W domu rosną flance pomidorów.
Wczoraj
zacząłem sklejać dla chłopców modele samolotów – „Jaskółki” i „Świerszczyka”.
Sami nie potrafią jeszcze tego wykonać, a ja przypominam sobie młode lata,
kiedy to amatorsko zajmowałem się modelarstwem.
W
dalszym ciągu wykonuję szafki do przedpokoju. Dzieci dużo czasu spędzają na
dworze. Kasia już nie ucieka na ulicę i nie chce przychodzić do domu.
Dziś
byliśmy nad stawem na „Cegielni”, zobaczyć czy „idzie wiosna”. Ciekawostką była
duża ilość żab w okresie godowym. Widzieliśmy w stawie żabi skrzek. Tak więc
dzieci miały przy okazji poglądową lekcję zoologii.
Na
działce rzodkiewka już wschodzi. Żonkile wypuściły pąki. Przyjęły się kwiaty
przywiezione z Włocławka.
18 kwietnia 1983 r., poniedziałek
Na naszym wydziale odbyło się
zebranie przedstawicieli pracowników Wykończalni w celu powołania Wydziałowej
Rady Pracowniczej. Powołano komisję wyborczą, ustalono zasady wyborów i ich
termin. Na spotkaniu obecnych było 51 osób.
25 kwietnia 1983 r., poniedziałek
Wiosna daje o sobie znać piękną,
żywą zielenią, białym kwieciem drzew wiśni, czereśni i ... burzami. Na łąkach -
mlecze, w rowach – kaczeńce, w ogródkach – najróżniejsze wiosenne kwiaty.
W
okresie intensywnie budzącego się z zimowego letargu miasta, Bielawę obiegła
tragiczna wiadomość. Pracujący od czterech lat w naszej parafii ksiądz
Mieczysław Ośka, mający zaledwie 32 lata, zginął w wypadku samochodowym w
drodze do Wrocławia w okolicach Jordanowa. Dziś o godzinie 18.00 mszą św. i
nabożeństwem żałobnym pożegnaliśmy księdza Mieczysława. Mszę św. celebrowało
17. księży. Smutne to chwile dla naszej parafialnej społeczności.
Pogrzeb
odbędzie się w Warce pod Warszawą w dniu jutrzejszym.
Dziś
otrzymaliśmy paczkę od dziadków z Sulejówka. Często otrzymujemy od nich paczki
i odbieramy to jako wyraz troski o naszą, tu w Bielawie, rodzinę. Tym razem
przysłali:
- 8 paczek różnej herbaty,
- ponad kilogram żółtego sera,
- 3 czekolady,
- 2 masła,
- kilka torebek cukru waniliowego,
- kilka torebek proszku do
pieczenia,
- 2 puszki rybnych konserw.
W
zeszłym tygodniu, a konkretnie od 16 do 20 kwietnia, byli u nas: moja siostra
Ania z mężem Jackiem. Przed podjęciem pracy przez Jacka po zakończeniu służby
wojskowej, zrobili sobie wycieczkę „po rodzinie”: Opole, Brzeg, Bielawa, Konin.
Na
działce prawie wszystko to co posiane, już wschodzi. Miło jest popatrzeć na
małe roślinki. Powoli zaznaczają się zielone rzędy warzyw. W mieszkaniu, w
plastikowych kubeczkach, przygotowujemy sadzonki: pomidorów, kapusty
pekińskiej, cukini, kabaczków, ogórków, bakłażanów i porów. Do posiania na
działce pozostała fasola i ogórki gruntowe. Liczymy na to, że intensywnie
jesienią nawieziona obornikiem działka, odpłaci się nam wysokimi plonami.
1 maja 1983 r., niedziela
Robotnicze święto. Od samego rana
ładna, słoneczna pogoda. Sprzyja ona pierwszomajowym pochodom i spacerom. Mimo
mobilizowania ze strony partii (PZPR – Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) i
kierownictw zakładów przemysłowych oficjalne obchody pierwszomajowego święta
miały skromny charakter. Zapowiedziany w Bielawie przez podziemną „Solidarność”
kontrpochód przewyższył oczekiwania organizatorów. Po mszy św. odprawianej za
ludzi pracy o godzinie 10.00 około dwa tysiące ludzi bez transparentów i
sztandarów pomaszerowało całą szerokością jezdni w kierunku Placu Wolności. W
tym marszu milczącego ludu było coś niesamowitego. Czuło się siłę wspólnoty.
Nikt w marszu nam nie przeszkadzał. Błyskały tylko aparaty fotograficzne
tajniaków. Widać było w oknach teleobiektywy aparatów. Lustrowały pochód
tajniackie kamery filmowe, aby potem rozpoznać uczestników nielegalnego
pochodu. Nikt nie zasłaniał twarzy. Niech widzą, że się nie boimy.
Ja
w tym pochodzie też brałem udział mając wokół siebie wielu znajomych. W planie
było odśpiewanie na Placu Wolności hymnu narodowego. Nie odważyliśmy się jednak
wejść na środek placu. Być może z każdej strony czekały już gotowe do
interwencji „siły porządkowe”. Na Placu Wolności na cały regulator grał
gadzinowski głośnik. Tak jak planowano, odśpiewaliśmy mimo ryku głośnika hymn
narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła” i rotę „Boże coś Polskę”, oczywiście z
zaakcentowaniem „ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie”.
Rozrzucano
ulotki z napisami: „Solidarność”, „Solidarność zwycięży” i „Katyń 40”.
Kontrpochody
były w całej Polsce. W dwudziestu miastach miały miejsce tzw. zajścia uliczne.
W Nowej Hucie zginął 29-letni mężczyzna. Jest to już 16. ofiara stanu wojennego
w Polsce.
2 maja 1983 r., poniedziałek
W pierwszej turze głosowania do
Wydziałowej Rady Pracowniczej żaden z dwudziestu kandydatów nie uzyskał
wymaganej większości. Dlatego odbyła się druga tura głosowania i dziś ogłoszono
jego wyniki, które kończą wybory na wydziale. Wybraliśmy sześciu członków Rady
Wydziałowej, wśród których jestem i ja. Kadencja Rady ma trwać dwa lata.
Dziś przypada 192. rocznica
uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Na Wykończalni „Bieltexu” gdzie pracuję, jak to
określano, było biało od rozrzuconych ulotek. Tysiące małych, zadrukowanych
karteczek ze znanymi hasłami leżało na terenie całego zakładu. Ogólnie w
Bielawie jest spokój. Kursują tylko po mieście milicyjne samochody zatrzymując
się czasami dla obserwacji, czy ktoś gdzieś nie rzuca ulotek.
Odbyło
się pierwsze, organizacyjne zebranie Rady Pracowniczej wydziału.
Przewodniczącym Rady został Leszek Lor - członek Komisji Oddziałowej
rozwiązanej „Solidarności”. Tak więc w naszej radzie jest dwóch działaczy
solidarnościowych (zgodnie z prawem raczej – byłych działaczy) – Leszek Lor i
ja. Zaproponowano mi zajęcie się „sprawami papierkowymi”, a więc ja będę protokołował
zebrania robił z nich sprawozdania i przekazywał do publicznej wiadomości.
Rada
Pracownicza całego zakładu zdominowana jest przez członków i działaczy
„Solidarności”.
W czasie
wieczornej mszy św., która odprawiana była o godzinie 18.00 i po jej
zakończeniu, milicja i ZOMO manifestowało przed kościołem swoją siłę i władzę,
wzbudzając zrozumiałe oburzenie wychodzących z kościoła ludzi, wcale nie zamierzających
rozrabiać. Krążyły milicyjne „suki” i dżipy, zatrzymując się ostentacyjnie przy
kościele i na okolicznych skrzyżowaniach. Przed kościołem po drugiej stronie
ulicy Wolności stało pięciu ZOMO-wców i trzech milicjantów z psem. Zatrzymano
kilku spokojnych przechodniów. Nie pozwalano na zatrzymanie się w grupie nawet
trzem osobom na pogawędkę natychmiast interweniując poleceniem „- Proszę się
rozejść!”
Podobnie
było w Dzierżoniowie. Uroczysta msza św. była odprawiana w kaplicy na
cmentarzu. Nieopodal stała ponura, milicyjna buda z armatką wodną. Krążyła ona
również po mieście. Następne dwie stały w pogotowiu pod komendą milicji. Bito
ludzi po wyjściu z kaplicy. Ci, którzy mieszkają blisko komendy, twierdzili, że
zatrzymano około 300 osób. Były skojarzenia z okupacją hitlerowską.
6 maja 1983 r., piątek
Plan za miesiąc kwiecień na
Drukarni nie został wykonany. Ja i mistrzowie mają mieć z tego tytułu
wstrzymaną premię, i część wynagrodzenia motywacyjnego. Do tematu mają wrócić
po zakończeniu kwartału.
Dzisiaj było na naszym wydziale
zebranie Wydziałowej Rady Pracowniczej. Obecni również byli członkowie Rady Pracowniczej zakładu
reprezentujący Wykończalnię, kierownik wydziału, z-ca dyrektora d/s
ekonomicznych i pracowniczych, kierownik i z-ca Działu Zatrudnienia i Płac oraz
kierownik Eksportu.
Spotkanie
było bardzo konstruktywne. Zapoznaliśmy się na nim z wielkościami zamówień
eksportowych w porównaniu z innymi zakładami w branży bawełnianej, przyjęto do
wiadomości skład kierowniczej kadry rezerwowej Wykończalni, zapoznano się z
opinią kierownika na temat obecnej struktury organizacyjnej wydziału,
interesowano się sytuacją zatrudnieniową na wydziale. Również przeanalizowano
średnie wynagrodzenia pracowników w poszczególnych zawodach i rozpatrywano inne
sprawy związane z płacami. Zgłoszono również uwagi do regulaminu przyznawania
wczasów w punkcie dotyczącym odpłatności za współmałżonka. Oczywiście były
również sprawy organizacyjne jak to na początku działalności.
15 maja 1983 r., niedziela
To w naszej rodzinie wyjątkowy
dzień. Zosia ma dzisiaj imieniny i jednocześnie urodziny. Dziś kończy 32 lata
pielgrzymowania do wieczności. Złożyliśmy Zosi życzenia, a po południu w
gościnę przyszli: koleżanki i koledzy, aby wspólnie cieszyć się tym
wydarzeniem.
19 maja 1983 r., czwartek
Jednak premii za miesiąc kwiecień
nie otrzymam. Wszyscy kierownicy otrzymają, a przy moim nazwisku jest kreska.
Jak na razie nie otrzymałem żadnego zawiadomienia na piśmie.
17
maja ostatecznie uzgodniłem z kierownikiem Działu Planowania wysokość planu
ilościowego Drukarni na miesiące: kwiecień, maj i czerwiec na poziomie 83 tys.
metrów dobowo. Wykonanie planu za m-c kwiecień jest uznane za 100%, a to, co wg
nowego nie wykonaliśmy, wynoszące 26 tys. m, zostało przerzucone na miesiąc
maj. Za kwiecień wszystkie dni zostały potraktowane po 24 godziny. Ponieważ 9
kwietnia pracowaliśmy, ze względów organizacyjnych, tylko 16 godzin (dwie
zmiany), należałoby z kwietnia zdjąć jeszcze 27,2 tys. m (83 : 3), a więc logicznym
jest stwierdzenie, że za kwiecień plan został wykonany. Mimo takiej
argumentacji, jednak premii za kwiecień nie otrzymam.
24 maja 1983 r., wtorek
Kierownik na dzisiejszej odprawie
zdecydowanie negatywnie ocenił realizację zadań przez oddział Drukarni i
określił, że od długiego już czasu Drukarnia zadań systematycznie nie wykonuje.
Dziwne to. Za I. kwartał w każdym miesiącu zadania były przekroczone i to
znacznie. W zeszłym (1982) roku w miesiącach, w których nie było wykonania
zadań, pisałem wnioski do dyrektora o uznanie rzeczowo je argumentując.
Kierownik te wnioski akceptował i podpisywał. Dyrektor wnioski uznawał, a więc
po co to wypominać?
Tylko
za sierpień nie pisałem wniosku, bo już mi się to znudziło. Oddział po postoju
nie mógł się rozkręcić. Było tylko dziewięć dni pracy w miesiącu, w tym dwa
poniedziałki, w których zawsze jest niższa wydajność ze względu na czyszczenie
i rozruch maszyn. Żeby jeszcze się czegoś doczepić, wyraził swoje
niezadowolenie, że z Drukarni „nie schodzi” flanela. Na próbę wytłumaczenia tej
sytuacji, kierownik oświadczył, że nie przyjmuje do wiadomości żadnych
wyjaśnień. Byłem oburzony taką postawą i mimo to udzieliłem wyjaśnienia.
Potem
samowolnie uzgodniłem w Dziale Zbytu wzory na flanelę, która zalegała na stanie
oddziału.
Narzucony
Drukarni plan często jest nierealny do wykonania ze względu na brak zamówień i
asortymentów oraz pracowników. Nie ma żadnej dyskusji na temat wysokości planu,
jest tylko potem ocena. Kierownik Planowania potwierdził w rozmowie ze mną, że
kierownik wydziału zawsze podwyższa zadania dla Drukarni, choć wie, że będą
kłopoty z jego realizacją ze względu na brak zamówień. Dla mnie sprawa jest
oczywista – udowodnić, że nie daję sobie rady na stanowisku kierownika Drukarni
i zgłosić wniosek o odwołanie mnie.
25 maja 1983 r., środa
Na odprawie znów musiałem
publicznie wysłuchiwać zastrzeżeń pod swoim adresem. Usłyszałem ostrzeżenie, że
może się ze mną stać to, co z poprzednim kierownikiem i znajdzie sobie takiego
kierownika, który potrafi lepiej ode mnie poprowadzić Drukarnię. Z tym kierownikiem
pracowałem w jednym biurze jeszcze jako jego zastępca. Pracowało się bardzo
dobrze. Razem z panią Jasią Flagą tworzyliśmy zgrany, świetnie rozumiejący się
zespół. Kiedyś, nie mogąc już wytrzymać napięcia, jakie stwarzał kierownik
wydziału, wstał zza biurka i kazał mi usiąść na jego miejsce. A pani Jasia,
referentka na Drukarni, która też pracowała w naszym biurze mówiła „- Gdybym ja
miała te literki przed nazwiskiem?” Też już miała czasami dość tych dramatów, a
wiele na Wykończalni znaczyła.
30 maja 1983 r., poniedziałek
Dziś rano Zosia wróciła z
Sulejówka. W piątek 27 maja pojechała nocnym pociągiem odwiedzić rodziców i
rodzinę. Przywiozła świeże wiadomości i sporo „prowiantu” z trudem zdobytego
przez rodziców w kolejkach w Sulejówku, i w Warszawie. Jesteśmy im za wszystkie
te dobroczynne i opiekuńcze gesty bardzo wdzięczni.
W kraju i w
zakładzie pracy jest ciągle napięta sytuacja. Działa podziemna „Solidarność”,
dając o sobie czasami znać. Za taką działalność można iść nawet do więzienia.
I
ja dzisiaj doświadczyłem przykrości ze strony kierownictwa naszego zakładu, i
dlatego ten dzień jest dla mnie ważny.
W
zakładzie na wszystkich wydziałach organizowane są okresowo tzw. narady
produkcyjne z udziałem dyrekcji zakładu, aktywu partyjnego, samorządowego i
związków zawodowych. Z kierownictwem wydziału i pracownikami omawia się
działalność przedsiębiorstwa z uwzględnieniem produkcji na wydziale. To są
wartościowe spotkania, bo można się dowiedzieć czegoś nowego o sytuacji w
zakładzie, każdy może się wypowiedzieć i przedstawić jakiś problem. Ranga
spotkania jest znacząca, bo przychodzi zawsze ktoś z dyrekcji. Dziś na
planowane spotkanie przyjechało dwóch dyrektorów zakładu: naczelny – mgr inż.
Ireneusz Kruk i d/s produkcji – mgr inż. Marian Szybowski. Przed zebraniem
wezwano mnie do gabinetu kierownika Wykończalni mgra inż. Zygmunta Mikulańca na
rozmowę. Oprócz kierownika wydziału obecny był dyrektor Szybowski. Ku mojemu
zaskoczeniu, aby nie tracić czasu, bo pracownicy już zbierali się na naradę,
obrzucono mnie różnymi epitetami określając mnie jako miernego kierownika,
politykiera, lidera podziemia „Solidarności” i wreszcie człowieka ... we własne
gniazdo. Byłem szczerze zdziwiony taką postawą kierownika i agresją w
odniesieniu do mojej osoby. Pracuję w zakładzie od grudnia 1975 roku i nie
zdarzyło się przecież nic takiego nadzwyczajnego, żeby tak na mnie napadać!
Pracuję uczciwie, udzielam się społecznie (przewodniczący TPPR na Wykończalni –
Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej, jestem odpowiedzialny za
współzawodnictwo DO-RO Dobra Robota, byłem działaczem w związkach zawodowych
skupionych w CRZZ i NSZZ „Solidarność” i nawet wybrano mnie do KSR - Konferencja
Samorządu Robotniczego), nie jestem w „podziemiu”, o czym ja wiem najlepiej,
nie mam żadnych z nimi kontaktów i nawet nie wiem, kto w „podziemiu” działa.
Prawdopodobnie na podstawie donosów, plotek, domniemań ubzdurano sobie, że ja
najbardziej pasuję na organizatora podziemnej działalności zdelegalizowanego
związku „Solidarność”. Stwierdzono, że wszystkie nitki zbiegają się w mojej
osobie. Dla zapewnienia spokoju na wydziale mam się, jak to zostało powiedziane
wprost, wynosić z Wykończalni i z przedsiębiorstwa, i to w jak najkrótszym
czasie. Mobilizowano mnie, abym już dziś złożył rezygnację ze stanowiska
kierownika Drukarni i poszukał sobie innej pracy. Dwa razy dyrektor podkreślał,
że jeszcze jedna ulotka i mnie z zakładu wyrzuci.
Cały
stek szykan pod moim adresem przyjąłem ze spokojem. Stwierdziłem, że zarzuty w
stosunku do mnie są bezpodstawne. Potraktowałem wystąpienie dyrektora i
kierownika wydziału jako ohydną insynuację w celu pozbycia się mnie z
Wykończalni. Miałem być ofiarą. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak nisko mnie
oceniano. Przecież jeszcze trzy lata wstecz sam kierownik proponował mi
zastąpienie go na stanowisku kierownika Wykończalni, gdy miał przenieść się do
innego zakładu na wyższe stanowisko. Nawet byłem już oddelegowany na
dyspozytornię i reprezentowałem Wykończalnię na giełdzie. To wtedy właśnie po
raz pierwszy w Bielawie poszedłem do fryzjera, żeby dobrze się prezentować.
Jeszcze tuż przed stanem wojennym kierownik konsultował ze mną planowane zmiany
kadrowe na wydziale, co było dla mnie bardzo budujące.
Powiedziałem,
że jeśli zostanę wyrzucony z zakładu, dyrektor do końca życia będzie miał
moralnego kaca, że skrzywdził niewinnego człowieka, ojca trójki dzieci.
Dyrektor odpowiedział, że już ma kaca, że mnie awansował i przez to ma kłopoty
od kogoś tam. Jeszcze raz kierownik wyraził przekonanie, że jeślibym już dziś
złożył rezygnację, sytuacja na wydziale zostanie natychmiast uzdrowiona.
Polecono mi zastanowić się nad tym. Wspaniałomyślnie zapewniono mnie, że moje
nazwisko nie będzie wymienione na zebraniu w kontekście wywrotowej
działalności.
Z
goryczą w sercu poszedłem na zebranie.
Głosy
krytyczne na zebraniu o działalności podziemnej jednak były i powiedziane tak,
że jednoznacznie można było skojarzyć je z moją osobą.
1 czerwca 1983 r., środa
Wczoraj rano nie wpuszczono mnie
na codzienną odprawę produkcyjną. Wokół mojej osoby jest bardzo napięta
sytuacja. Trudno przewidzieć, jak dalej potoczą się wypadki, chociaż dziś
kierownik dał mi do zrozumienia, że jeszcze w zakładzie pozostanę.
Drukarnia
jednak, mimo szczerych chęci planu za maj nie wykonała. Kierownik uprzedził, że
za maj również wstrzyma mi premię, ale nie 100 % jak za kwiecień tylko 50 %. Jeśli
chodzi o wypłacenie wstrzymanej premii po wykonaniu produkcji kwartału
zauważyłem w rozmowie z kierownikiem przychylne nastawienie do tej sprawy. Mam
przedstawić potrzeby asortymentowe, aby „ustawić” Bielnik. Aby nie było przerw
w produkcji, dużo będzie zależało od wysokości planu w czerwcu i sprzyjającego
układu asortymentowego.
2 czerwca 1983 r., czwartek, Boże Ciało
Całą rodziną byliśmy na procesji.
Jest bardzo ładna pogoda sprzyjająca świątecznemu wypoczynkowi. Chciałoby się
gdzieś wyjechać, choć blisko, ale niestety w samochodzie są już tak „łyse”
opony, że jazda jest niebezpieczna, no i w przypadku spotkania z milicją –
mandat i zabranie dowodu rejestracyjnego pewne.
3 czerwca 1983 r., piątek
Na porannej odprawie dyrektor
Szybowski wskazał na negatywne skutki naszej produkcji eksportowej. Przychodzą
reklamacje z Francji, Grecji i RFN. Jest to zjawisko niepokojące choćby ze
względu na prestiż zakładu w branży.
Również,
kontynuując temat nastrojów na wydziale w związku z działalnością podziemia
stwierdził, że kierownicy rywalizują ze sobą poprzez umieszczanie swoich
kolegów na listach kolaborantów. Zrozumiałem to jako przytyk do siebie, bo
przecież to ja jestem posądzany o taką działalność. Jest to absurd. Ja w oczach
wyższego kierownictwa przecież już się nie liczę; nie ma mnie nawet na liście
rezerwowej kadry kierowniczej, na której jeszcze do niedawna byłem.
Kierownik
polecił nam przeprowadzić rozmowy profilaktyczne w obecności mistrza z osobami
podejrzanymi o nielegalną działalność czy współpracę z podziemiem. Sam będzie
rozmawiał ze wszystkimi mistrzami i niektórymi brygadzistami na temat oceny
kierowników na swoich oddziałach. Będą to rozmowy nie we wszystkich przypadkach
w obecności zainteresowanych kierowników. Sam przyznał, że omija w tym
przypadku zasady etyki, ale wymaga tego sytuacja. Na podstawie opinii mistrzów
i po rozmowach przeprowadzonych po postoju z kierownikami, wyda opinię o
podległych mu kierownikach oddziałów.
Wszystko
to rozumiem jako dalsze „nagrywanie” sprawy usunięcia mnie z zakładu w
najbliższym czasie. Również na odprawie kierownik przeczytał z podręcznika
psychologii cytaty dotyczące kierowników; ich posłuszeństwa wobec bezpośrednich
przełożonych, współpracy oraz tworzenia kolektywów. Podkreślenie znaczenia
kolektywu odebrałem jako wytknięcie mi, że nie chodzę na towarzyskie spotkania,
„baranka”, rożno, andrzejki, sylwestra czy inne imprezy organizowane przez
kierownictwo czy dla kierownictwa. Na tej podstawie zapewne w ocenie mojej
będzie stwierdzenie, że jestem konfliktowy i nie potrafię zaaklimatyzować się w
kolektywie koleżanek i kolegów kierowników.
Jeśli
chodzi o ocenę kadry kierowniczej, to kierownik każdego roku takiej oceny powinien
dokonać i przedstawić ją na specjalnie do tego przygotowanych arkuszach z
Działu Osobowego. Takie formularze na 1982 r. otrzymał, ale oceny nie dokonał.
Zaskoczyła
mnie inicjatywa kierownika Wykończalni dotycząca współpracy organizacji
społeczno – politycznych i samorządowej na wydziale z kierownictwem
Wykończalni, zmierzającej, jak to określono, do stworzenia warunków
sprzyjających spokojnej i wydajnej pracy. Podpisano stosowny dokument o
współpracy. Dokument został podpisany w kolejności przez: PZPR, Związki
Zawodowe Włókniarzy, Samorząd Pracowniczy i kierownika Wykończalni.
W
takiej sytuacji widząc, że kierownik wydziału niejako chce mieć pełną kontrolę
nad tym, co dzieje się na Wykończalni, do czego ma prawo, pomyślałem, że dobrze
się stanie jak przygotowane teksy sprawozdań z zebrań Wydziałowej Rady
Pracowniczej będą z nim konsultowane. Przedstawiłem tę propozycję
przewodniczącemu naszej Rady i kierownikowi.
4 czerwca 1983 r., sobota
Na godzinę 12:00 zwołano nas na
nadzwyczajną odprawę. Wynikało to z potrzeby oceny wykonanej produkcji do RFN
na artykule Kristin 90. Produkcja ta, szczególnie z winy Drukarni i Apretury
została zdyskwalifikowana przez Dział Kontroli Jakości ze względu na błędy
drukarskie, porwania i odcienia. W tej sprawie ma być u nas w poniedziałek
dyrektor. Już zapowiedziano, że za czerwiec kadra nie otrzyma premii, a i z
majem nie wiadomo jeszcze jak będzie. Kierownik zapowiedział również restrykcje
personalne. To będzie bardzo ciężki dzień zwłaszcza po ostatnich
wystąpieniach i sytuacji, jaką
wytworzono wokół mojej osoby.
6 czerwca 1983 r., poniedziałek
A więc o 10.00, jak planowano,
odbyło się zebranie kadry i mistrzów z dyrektorem w sprawie „skopanej”
produkcji do RFN. Nie było jednak naczelnego tylko dyrektor Szybowski. Po wstępie
kierownika Mikulańca i przedstawieniu bieżącej sytuacji w tej sprawie oraz
oczekiwań „Textilimpexu”, zaczęła się dyskusja dotycząca tego, co się wydarzyło
oraz, jak powtórzyć produkcję, aby zrobić ją dobrze i w ostatecznym terminie do
15 czerwca. Przypomniano, że sprawa tego zamówienia ciągnie się już od IV
kwartału 1982 roku. Od początku brakowało środków do wykonania tego zamówienia;
najpierw zagęszczenia tragantowego, a potem wariaminy. Wariaminę w ilości 25 kg
przysłano samolotem. Oczywiście, krytykowano w szczególności Drukarnię za
„całkowicie lekceważący stosunek do zamówienia”. Z nieukrywaną satysfakcją
kierownik zwrócił się do mnie: „- No to słuchamy kierownika Drukarni”. Próbowałem
tłumaczyć oddział, ale na kierowniku i dyrektorze nie robiło to żadnego
wrażenia.
Mistrzowie
Drukarni przy okazji żalili się, że muszą pracować na maszynach, żeby utrzymać
produkcję. Kierownik był zdziwiony i twierdził, że nic o tym nie wie, a
przecież niejednokrotnie ten problem sygnalizowałem. Mówiłem, że brakuje ludzi
na oddziale. Z bólem przyjąłem stwierdzenie, że jeśli tak się dzieje, to
świadczy to o tym, że „na Drukarni jest bardak organizacyjny”. Kierownik
obiecał ponownie, że wyciągnie wnioski kadrowe po postoju w czasie oceny kadry,
a dyrektor zastrzegł, że za czerwiec cała kadra nie otrzyma premii. Kierownik
Wykończalni sprostował, że nie dotyczy to wszystkich kierowników.
Na
zakończenie zebrania głos zabrał najbardziej kompetentny w sprawie tego
zamówienia – główny technolog mgr inż. Henryk Wojciechowski, próbując od początku
przedstawić historię feralnego zamówienia, zaczynając od stwierdzenia, że to
zamówienie nam wciśnięto, a on musiał je podpisać, choć nie chciał. To było coś
nowego o znamionach nieposłuszeństwa. Został natychmiast skrytykowany
podniesionym głosem przez dyrektora, który, mimo próby, nie pozwolił dojść mu
do głosu ostrzegając, że się kompromituje. Główny technolog, również podniesionym
głosem, powiedział, że właśnie chce się skompromitować, jak już nie raz się „skompromitował”.
Kierownik jednak zdecydowanie przerwał tę żenującą` dyskusję i na tym zebranie się zakończyło.
Po
zebraniu mistrzowie Drukarni chcieli jeszcze porozmawiać z kierownikiem
wydziału w sprawie zabezpieczenia zatrudnienia na oddziale, ale stwierdził on,
że nie ma czasu.
Jak
później dowiedziałem się, to właśnie dyrektor Szybowski przyjął z
„Textilimpexu” to zamówienie bez porozumienia z technologiem i przekazał do
realizacji na Wykończalnię. Być może nikt inny w Polsce nie chciał się tego
zadania podjąć, a w „Bieltexie”, jak się okazuje, wszystko można zrobić. To dlatego
dyrektor nie dopuścił głównego technologa do głosu! Na pewno powiedziałby on,
za przyczyną kogo tak się teraz męczymy i wysłuchujemy uwag kierownika wydziału
i dyrektora, będziemy mieli zabraną premię, a nawet co do niektórych
zastosowane będą bardziej drastyczne posunięcia.
Pół
roku oczekiwania na realizację zamówienia i prośby o dalsze przedłużenie
terminu, to faktycznie źle świadczy o zakładzie i stawia go w sytuacji
niepoważnego partnera. Ma to duże znaczenie na obecnym konkurencyjnym rynku zachodnim.
8 czerwca 1983 r., środa
Ciągle nie daje mi spokoju
zamieszanie, jakie celowo organizuje się wokół mojej osoby. Myślałem nawet, jak
wykorzystać swoją obecność w Radzie Pracowniczej, aby tę sytuację zmienić. I
wymyśliłem. Pomyślałem, że dobrze będzie z oceną odwołać się do „mas”; co one
sądzą o mnie i o organizacji pracy na Drukarni pod moim kierownictwem.
Zaproponowałem członkom Wydziałowej Rady Pracowniczej przeprowadzenie na
Wykończalni ankiety wśród załogi. Kierownik Wykończalni też się zgodził. Nikomu
o intencjach tego przedsięwzięcia nie powiedziałem. Udało się powołać
niezależną grupę kilku pracowników, która opracowała pytania. Jako inicjator
„dopilnowałem”, żeby wśród nich były te najważniejsze dla mnie.
Referendum
miało odbyć się jeszcze w czerwcu, o czym została poinformowana załoga
wydziału. Logistycznie było to znaczące przedsięwzięcie.
Pytania w ankiecie:
Czy Twoim zdaniem jest wdrażana reforma
gospodarcza na Wykończalni?
Czy czas na Twoim stanowisku
wykorzystujesz na efektywną pracę w (podany zakres %)?
Czy praca na Twoim stanowisku
jest odpowiednio zorganizowana?
Czy zauważasz niepełne
wykorzystanie czasu pracy na innych stanowiskach? Jeżeli tak, to na jakich?
Czy zauważasz marnotrawienie
surowców i materiałów?
W jaki sposób na Twoim stanowisku
pracy można poprawić jakość produkcji?
Czy nadzór ze strony
technologicznej jest wystarczający?
Czy widzisz możliwość wzrostu
produkcji na swoim stanowisku pracy?
Czy udział wynagrodzenia za
produkcję i jakość produkcji w ogólnej kwocie Twojego zarobku jest właściwy?
Czy na wydajność Twojej pracy
mają zdecydowany wpływ: wynagrodzenie, kwalifikacje zawodowe, sprawna obsługa
serwisowa?
Czy system płacowy zachęca Cię do
podejmowania pracy w zmniejszonym zespole?
Czy widzisz konieczność zmiany
regulaminu wynagradzania?
Czy właściwy jest stan techniczny
parku maszynowego na oddziale?
Jaka jest Twoja ocena prac
związanych z remontami maszyn, konserwacją, usuwaniem awarii?
Czy posiadasz wystarczające
wiadomości z zakresu eksploatacji maszyn?
Jak oceniasz atmosferę pracy na
swoim oddziale? Co Ci przeszkadza w pracy?
Jak oceniasz swoich:
współpracowników, przełożonych, podwładnych?
Jak oceniasz warunki socjalne na
Wykończalni: szatnia, węzeł sanitarny?
Czy Twoim zdaniem zjawisko
kradzieży tkanin na Wykończalni jest: nagminne, sporadyczne?
Inne Twoje spostrzeżenia.
16 czerwca 1983 r., czwartek
Na Radzie Pracowniczej
rozmawialiśmy z kierownikiem Wykończalni o umożliwieniu załodze wzięcia udziału
w spotkaniu z papieżem w dniu jego pobytu we Wrocławiu 21 czerwca. Kierownik
był tym zaskoczony, bo sprawa nie dotyczyła produkcji. Prywatnie wyraził się, że
lepiej będzie widać w telewizji. Zupełnie nie czuł tego podniosłego dla ludzi
wydarzenia, obawiając się, być może, ograniczenia produkcji. Jednak po usilnych
staraniach kierownik wyraził zgodę na naszą propozycję, by każdy chętny z
Wykończalni mógł wziąć udział w spotkaniu w ramach urlopu wypoczynkowego.
21 czerwca 1983 r., wtorek
To wielki dzień dla
Dolnoślązaków. Na hipodromie we Wrocławiu w dzielnicy Partynice odbyło się
spotkanie w papieżem Janem Pawłem II, naszym rodakiem. To druga pielgrzymka
papieża do ojczyzny.
Do
tego spotkania przygotowywaliśmy się duchowo podczas spotkań w parafiach. Nawet
ksiądz proboszcz zafundował nam jednakowe, okolicznościowe chusty z wizerunkiem
papieża Polaka. Wyjechaliśmy z Zosią bardzo rano, żeby zdążyć dojść na hipodrom
do swojego sektora. Do naszej Syreny zabraliśmy jeszcze znajomych. Było coś
niesamowitego w tym, że wszystkie samochody jechały tylko w jednym kierunku –
na Wrocław. Parking zorganizowano na autostradzie. Ruchem kierowali
wolontariusze, ustawiając po kolei samochody. Potem długa wędrówka na miejsce
spotkania. Wszyscy radośni, oczekujący na wielkie wydarzenie. Gdy plac powoli
się zapełniał ludźmi, czuć było ogromną wiarę i siłę. Czekaliśmy w napięciu na
przylot papieża. Przed przylotem zaprezentowano jeszcze spektakl z udziałem
aktorów. W takich okolicznościach chłonęliśmy każde słowo, reagując natychmiast
na te zakazane. Gdy słyszeliśmy słowo „Solidarność”, od razu rozlegała się
burza oklasków.
Papież
przyleciał białym helikopterem owacyjnie witany przez, jak to szacowano, 2,5
miliona ludzi. Trudno sobie nawet wyobrazić tylu ludzi, ale to widziało się i
czuło. My byliśmy dość blisko. Msza św. rozpoczęła się o godzinie 10.00 Czekaliśmy
na słowa papieża, w szczególności na homilię.
Mottem
kazania były słowa z Pisma Świętego „Błogosławieni, którzy łakną i pragną
sprawiedliwości, albowiem będą nasyceni.” Na początku papież nawiązał do
świętej Jadwigi Śląskiej, a potem przeszedł do spraw rodziny. Czekaliśmy na
rozwiniecie motta w kontekście naszej sytuacji w kraju. Potrzebowaliśmy
podbudowy. Papież dalej mówił o nierozerwalnej więzi miedzy prawdą i miłością,
a całą moralnością i kulturą. Przemówienie często przerywane było oklaskami. Te
oklaski płynęły na placu jakby fala. Gdzieś się zaczynały i przesuwały we
wszystkich kierunkach. Papież mówił o zaufaniu w narodzie opartym na prawdzie.
Usłyszeliśmy też słowa, że we Wrocławiu, ale i w całej Polsce jest ogromnie
wielu ludzi, którzy łakną i pragną sprawiedliwości.
Kiedy
nadeszły chwile pożegnania, wśród ludzi było wielkie poruszenie. Udało mi się
przecisnąć z aparatem fotograficznym możliwie blisko. Wyraźnie widziałem
papieża zdążającego do helikoptera. Jeszcze na koniec wyciągnął do nas obydwie
ręce, jakby wszystkich nas obejmując.
Wracaliśmy
radośni, zbudowani bezpośrednim kontaktem z tak wielkim człowiekiem.
18 lipca 1983 r., poniedziałek
Jesteśmy u rodziców we Włocławku
w okresie urlopowym. Właśnie dzisiaj przyjechaliśmy z wczasów z Ustki. Wczasy
mieliśmy od 4 do 17 lipca z mojego zakładu z Funduszu Wczasów Pracowniczych.
Był to nasz pierwszy wyjazd na wczasy.
Gdy
zajechaliśmy do Ustki naszą dzielną Syreną 4 lipca, było już po godzinie 10.00.
Zdążyliśmy się zakwaterować w Ośrodku Wczasów Rodzinnych „Włókniarz” i już był
czas na obiad. Mieszkaliśmy w domkach, mając do dyspozycji dwa pokoiki, skromną
łazienkę i taras wychodzący na piaszczysty teren ośrodka. Cały ośrodek był
ogrodzony, tak, że nasza trójka dzieci była bezpieczna. Tuż za ogrodzeniem była
już plaża i morze. Na terenie ośrodka był duży plac zabaw, chętnie odwiedzany
przez dzieci wczasowiczów. W sąsiedztwie mieliśmy rodzinę, z której jeden z
chłopców jest kolegą Maćka w przedszkolu. Bardzo się ucieszyli ze spotkania.
Posiłki jedliśmy na dużej stołówce o wyznaczonych godzinach. Dla nas były to:
śniadanie – 8.45, obiad – 13.45, kolacja – 18.45. Mieliśmy stolik nr 36.
Posiłki były obfite, smaczne i ładnie podawane.
Oczywiście
najważniejsze było morze. Dla naszych dzieci była to wyjątkowa atrakcja, bo
morze zobaczyli po raz pierwszy w życiu. Szybko zaaklimatyzowaliśmy się na
plaży korzystając z pięknej, słonecznej pogody.
Spacerowaliśmy
również po mieście. Pływaliśmy wycieczkowym statkiem po morzu. Było bardzo
dziwnie, gdy powoli oddalaliśmy się od brzegu i w pewnym momencie poczuliśmy w
pełni ogrom naszego morza; wkoło woda i tylko woda.
Sąsiadowi
zepsuł się samochód, a ma też „Syrenę”. Z dumą wcześniej pokazywał mi w
bagażniku narzędzia i wiele zapasowych części. Zepsuł się jednak silnik i choć
sam próbował naprawić, i nawet go wyjął, to jednak usterka przerastała jego
możliwości. Silnik naszym samochodem woziliśmy do warsztatu mechanicznego. W
sumie, jak się zorientowaliśmy, sąsiad przez cały czas pobytu na wczasach
zaangażowany był przy tym samochodzie. Dopiero w ostatni dzień, aby
zrekompensować nieudany wypoczynek, przez cały dzień leżał „plackiem” na plaży.
Oczywiście spalił się na raka.
We
Włocławku mamy zamiar też odpoczywać. Pojedziemy nad Wisłę na ryby, Będziemy kąpać
się w uroczym miejscu w lesie na jeziorku „Króla” i odwiedzimy naszą liczną
rodzinę. Na pewno będzie ciekawie.
26 sierpnia 1983 r., piątek
Właśnie dzisiaj odbyło się
zebranie Wydziałowej Rady Pracowniczej, na której zgromadzone osoby zapoznano z
wynikami ankiety, którą przeprowadzono w czerwcu na Wykończalni. Na spotkaniu,
oprócz członków naszej Rady obecni byli: dyrektor d/s ekonomicznych i
pracowniczych, przewodniczący Rady Pracowniczej przedsiębiorstwa, kierownictwo
wydziału, kierownicy oddziałów produkcyjnych i mistrz remontów. Zebraniu
przewodniczył Leszek Lor, a wyniki ankiety przedstawiał przewodniczący komisji,
plastyk mgr Witold Cieślak.
Nie
zdradzając emocji, czekałem na publiczne zaprezentowanie oceny w najbardziej
interesujących mnie punktach.
90%
ankietowanych oceniło negatywnie stan techniczny maszyn na Wykończalni.
Kierownik wydziału próbował odpowiedzialność za taki stan, zrzucić na
pracowników obsługujących maszyny. Tę sprawę postanowiono poruszyć na następnej
Radzie Pracowniczej.
Wg
ankietowanych najlepsza atmosfera pracy jest na Bielniku i Drukarni. Ponieważ
atmosfera pracy jest ważnym czynnikiem kształtowania socjalistycznych stosunków
pracy, postanowiono przeprowadzić spotkania członków Wydziałowej Rady
Pracowniczej i Kierownictwa wydziału z pracownikami, w pierwszej kolejności
Apretury i Składalni. Pozwoli to przypuszczalnie na wyjaśnienie wielu spornych
kwestii i przywróci właściwe stosunki międzyludzkie w pracy.
W
punkcie 17. dotyczącym oceny współpracowników, przełożonych i podwładnych,
najlepiej wypadła Drukarnia. Było to odpowiednio: 100, 92 i 100%. Przełożonych
na Apreturze dobrze oceniło tylko 59 %. Pilnowałem się, żeby nie roześmiać się
w głos. Może po takiej opinii jeszcze trochę pożyję.
Bardzo
źle oceniono warunki socjalne na wydziale. Ma to być tematem osobnego
spotkania.
31 sierpnia 1983 r., środa
Kończą się pracowite wakacje. A
pracowite dlatego, że bardzo dużo w tym okresie przejechaliśmy kilometrów naszą
„Syreną”. Z Włocławka pojechaliśmy jeszcze do Sulejówka. Jechaliśmy przez
Sochaczew, a więc potem musieliśmy przejechać przez całą Warszawę, co wcale nie
było takie proste. W Sulejówku oczywiście bardzo się wszyscy ucieszyli.
Potrzeba jest takich bezpośrednich, rodzinnych spotkań, żeby czuć się
bezpieczniej w tym trudnym okresie.
Byliśmy
też pozwiedzać Warszawę, ale pociągiem, a potem autobusami. Byliśmy w Parku
Łazienkowskim, w Wilanowie i na Powązkach. Tam odszukaliśmy grób maturzysty
Grzegorza Przemyka zamordowanego w maju tego roku. Nad grobem pozawieszane było
bardzo dużo szarf z wieńców, które położono podczas pogrzebu. W tym widoku
odzwierciedlał się dramat i bunt przeciw przemocy. Smutne. Na cmentarzu
widzieliśmy jeszcze groby wielu znamienitych Polaków. Przechodziliśmy też koło
symbolicznego grobu marszałka Rydza Śmigłego.
Jakoś
w tym wakacyjnym zabieganiu bez entuzjazmu przyjęliśmy 22 lipca wiadomość, że
został zniesiony stan wojenny. Od grudnia zeszłego roku był zawieszony. Co
będzie dalej – czas pokaże.
1 września 1983 r., czwartek
Michał poszedł do drugiej klasy.
Jest jednak pewna zmiana organizacyjna. Wszystkie drugie i trzecie klasy chodzą
do innego budynku szkoły, jakby filii, na ulicę Wolności 106 przy LOK-u. Jest
to podyktowane troską o to, żeby uczniowie nie musieli uczyć się w godzinach
popołudniowych ze względu na ich dużą liczbę. Będą teraz uczniowie mieli
bardziej kameralne warunki do nauki.
18 września 1983 r., niedziela
To znaczący dzień dla naszej
parafialnej wspólnoty. Dzisiaj miało miejsce poświecenie Domu Parafialnego przez
arcybiskupa wrocławskiego ks. Henryka Gulbinowicza. Był on budowany przede
wszystkim z potrzeb związanych z zabezpieczeniem nauki religii dla dzieci i
młodzieży (w tym również przedszkolaków) i stworzeniem godnych warunków zamieszkania
dla księży. Inicjatorem, organizatorem i budowniczym w jednej osobie był ks.
proboszcz Roman Biskup. Nie znam szczegółów tego przedsięwzięcia. Nie robiłem
też zapisków z okresu budowy.
Budowę
zaczęto w 1979 r., ale dotyczyło to raczej tylko zdobycia odpowiednich zezwoleń
i gromadzenia materiału. Zdobycie pozwolenia na budowę domu parafialnego było
wręcz karkołomnym przedsięwzięciem. Dla nas graniczyło to z cudem, który
zdarzył się na naszych oczach. Ksiądz proboszcz chciał uzyskać od ówczesnych władz
większy teren pod budowę, ale władza się nie zgodziła i Dom Parafialny, być
może dlatego, stoi tak blisko kościoła.
Koszt
budowy Domu Parafialnego na etapie planowania oszacowano na 4 miliony zł.
Ostatecznie wyniósł on (podobno) 14 milionów. Dom Parafialny budowany był
społecznie przez parafian i z funduszu parafian. To było ogromne wyzwanie, ale
i radość z tworzenia wspaniałego dzieła. Do pracy mężczyźni przychodzili
spontanicznie. Nie było obowiązku tylko zachęta ze strony obrotnego proboszcza.
Już wtedy była w parafii ta wspaniała instytucja, jaką są Ojcowie Ministranci.
To oni byli najbardziej aktywną grupą na budowie. Ja ze wstydem muszę przyznać,
że na palcach jednej ręki można policzyć ile razy byłem na tej budowie, ale na
pewno kopałem rowy pod fundamenty.
Oprócz
entuzjazmu wśród parafian były też oczywiście głosy krytyczne. Krytykowali jak
zawsze ci sami: ci, co nie pracowali na budowie i nie pomagali finansowo.
Ksiądz proboszcz tłumaczył, że nie buduje dla siebie, ale dla parafii.
Budowa
domu z salami do nauki religii była koniecznością, którą ci, co posiadali
dzieci doskonale rozumieli. Zupełnie nie wyobrażam sobie, gdzie te lekcje
religii się odbywały. Religii w szkole nie było od 1960 r. Rodzice swoje dzieci
w wieku przedszkolnym prowadzali do salki na pierwsze piętro w budynku, w
którym mieszka pan organista. Budynek ten i poprzedniej plebani, pamięta chyba
jeszcze XVII wiek.
Podczas
budowania Domu Parafialnego, bez pozwolenia, zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć.
21 września 1983 r., środa
Pomniejszenia premii dla mnie
stało już się regułą. Jednak, gdy uważam to za niesprawiedliwe, próbuję
odwoływać się, choć zdaję sobie sprawę, że jest to bezskuteczne. Za sierpień
też nie otrzymałem premii w pełnym wymiarze i uważałem to za niesłuszne. Odwołałem
się zaraz w formie pisemnej do dyrektora i dzisiaj otrzymałem odpowiedź,
oczywiście odmowną. Nie dziwi mnie to, ale zastanawia potraktowanie
pomniejszenia premii w kategoriach kary. „...
stwierdzam brak podstaw do uznania odwołania i utrzymuję w mocy decyzję podjętą
przez Kierownika Wydziału Wykończalni w zakresie udzielonej Ob. kary”.
5 października 1983 r., środa
To niewątpliwie wielki dzień dla
spragnionego demokracji, prawdy i poszanowania praw człowieka polskiego
społeczeństwa. Niespodziewanie przywódca ZZ „Solidarność” Lech Wałęsa otrzymał
dziś pokojową nagrodę Nobla. Z zachodnich radiowych stacji można było
dowiedzieć się o wielkim zadowoleniu z tego faktu na całym świecie, z wyjątkiem
krajów socjalistycznych. Sądząc po oficjalnych wypowiedziach w prasie i
telewizji oraz wypowiedzi rzecznika rządu Jerzego Urbana, nasz rząd nie jest
zachwycony zaistniałą sytuacją. Na pewno teraz będzie się dużo o tym mówiło w
różnych kręgach. Wielu zachodnich przywódców osobiście przesłało depesze
gratulacyjne do Lecha Wałęsy. Nie jest pewne, czy Wałęsa będzie mógł w grudniu
osobiście odebrać nagrodę obawiając się uniemożliwienia przez władze powrotu do
kraju.
22 października 1983 r., sobota
W Bielawie jest bardzo ładna
pogoda, choć zaczyna być zimno. Temperatura niedużo powyżej 5st.C. Nasza Syrena
do zimy prawie przygotowana, jeszcze tylko trzeba zabezpieczyć cieknący przy
pokrywie akumulator.
13 listopada 1983 r., niedziela
Wiele z tego, czego dziś
doświadczyliśmy wydarzyło się po raz pierwszy w tym roku. Spadł śnieg i choć
nieduży to jednak gdy chłopcy się przebudzili po godzinie 7.00 zaraz chcieli
iść lepić bałwana. I poszli, ale dopiero przed 8.00. Na dworze nie było jeszcze
żadnych dzieci i swoją radość przeżywali sami.
Siostry
Augustianki miały dziś swoje święto, 400-lecie założenia zgromadzenia. Główna
uroczystość była w kościele i godzinie 10.00 na mszy św., ale ja z chłopcami
byłem na 11.00. Poszlibyśmy wszyscy jak zawsze, ale Kasia zasnęła i Zosia musiała
z nią zostać w domu. Jednak i na tej mszy św. miały swój udział wspomniane
siostry śpiewając przy akompaniamencie gitary różne bardzo ładne pieśni
religijne. Przyjemnie było modlić się i uczestniczyć w takiej mszy św.
Po
południu poszliśmy do nowowybudowanego Domu Parafialnego na wystawę
zorganizowaną z okazji jubileuszu sióstr. Był to nasz pierwszy w nim pobyt.
Wystawa składająca się ze zdjęć i dokumentów znajdowała się w pięknie
prezentującej się głównej sali. Aula, oprócz sufitu, jest cała w drewnie. Ciekawie
było zapoznać się z historią zgromadzenia. Ksiądz Eugeniusz Bojakowski
porozmawiał sobie z Kasią, która, jak zresztą chłopcy też, nie wykazywała
zainteresowania ekspozycją i biegała po całej sali. Przy wyjściu z Domu
Parafialnego, już na zewnątrz, zatrzymał nas ksiądz proboszcz Roman Biskup i
pytał, jak się nam podobało. Potarmosił dobrotliwie Kasię i pocałował ją w
rękę.
Zosia
była dziś w kościele po raz pierwszy w nowej kurtce z nutrii. W sumie, łącznie
z uszyciem kosztowała 20 tys. złotych, ale zgrabnie leży i mamy nadzieję, że
trochę posłuży.
Skończyłem
czytać książkę religijną Marii Starzyńskiej pt. „Sześćset lat jednego
panowania” o cudownym obrazie Matki Bożej na Jasnej Górze w Częstochowie.
Dzień
zakończyliśmy oglądaniem czwartego odcinka serialu o dziejach śląskiej rodziny
od okresu rozbiorów (kilka pokoleń) pt. „Blisko, coraz bliżej”. Odcinek miał
tytuł – „Czcij ojca swego”.
18 listopada 1983 r., piątek
Otrzymałem zaproszenie z zakładu
na spotkanie Klubu Racjonalizacji i Techniki w związku z tym, że jako
współtwórca projektu racjonalizatorskiego, jestem automatycznie członkiem tego
klubu. Wniosek racjonalizatorski jaki złożyliśmy to: „Przystosowanie drukarki
rotacyjno- filmowej do druku tkanin o
szerokości 80 cm dwoma pasmami”. Za projekt otrzymaliśmy wynagrodzenie, każdy
proporcjonalnie do swego udziału. Za debiut racjonalizatorski otrzymałem też
książkę o tematyce wojennej, dotyczącej Związku Radzieckiego z opowieściami i
opowiadaniami o Wielkiej Wojnie Narodowej pt. „W stronę zachodu słońca” z
gratulacjami dyrektora zakładu d/s technicznych inż. Romana Środonia w
obecności dyrektora naczelnego mgra inż. Ireneusza Kruka oraz kilkudziesięciu
uczestników spotkania.
Potem
były wybory do prezydium zarządu KRiT, do którego i mnie wybrano. Która to już
z kolei społeczna funkcja w tym zakładzie?
21 listopada 1983 r., poniedziałek
Dziś u Michała w klasie odbyło
się losowanie nazwisk osób, którym będzie się robiło prezenty na Mikołaja.
Przed losowaniem wspominaliśmy w domu, jak to my będąc w szkole
przeprowadzaliśmy takie mikołajkowe imprezy. Żartowaliśmy z Michała, że na
pewno wylosuje panią wychowawczynię lub najlepszą uczennicę – Asię Pogorzelską.
Nam nigdy nie udało się wylosować nauczyciela.
No
i Michał wylosował... panią Elżbietę Witkoś. Można sobie wyobrazić, jaką miał
zdziwioną minę, gdy otwierał kartkę. Nie dał jednak poznać po sobie, kogo
wylosował ani nikomu się nie chwalił. Paczki mają być w kwocie 100 zł.
Maciek
w przedszkolu w „zerówce” powoli zapoznaje się z literami, samogłoskami,
spółgłoskami, podziałem wyrazów na sylaby. Gdy ćwiczy w domu, to Kasia
podchwytuje i sama już, choć nie w kolejności, wylicza wszystkie samogłoski.
Jakoś dawno nie słyszałem, żeby pytała Maćka, jak się pisze „królik”. Na takie
pytanie Maciek cierpliwie, choć niechętnie, odpowiadał z uśmiechem – „o
kreskowane”. Gorzej było, gdy tak kilkakrotnie zapytywała, wyprowadzając Maćka
z równowagi. A skąd się to wzięło? Otóż, dla Michała na kredensie w kuchni są
przyczepione do nauki plansze z wyrazami na „rz” i „ó” niewymienne. Jest tam
również „królik”. Ponieważ Zosia mówi czasami na Maćka żartobliwie: zającu,
zajączku i Maciek to akceptuje, to dlaczego nie powiedzieć – królik – przecież
to tak jak zając. Maciek wie, o co chodzi i uśmiecha się z zadowoleniem.
24 listopada 1983 r., czwartek
Otrzymaliśmy oczekiwany list z
Sulejówka. Ucieszyliśmy się z dobrych wiadomości, szczególnie tych, dotyczących
zaliczenia tacie do stażu pracy 11 lat zatrudnienia, na które otrzymał
potwierdzenie. Wiązało się to również z wyrównaniem wynagrodzenia za staż
pracy. Z tej radości na święta postanowili nas wspomóc znaczną kwotą gotówki.
Jak my się za to wszystko okazywane dobro odwdzięczymy?
26 listopada 1983 r., sobota
Dziś byłem na bardzo ciekawym
spotkaniu w Domu Działkowca przy ulicy Rolnej. Na godzinę 17.00 nasza koleżanka
Ela Białek, kierowniczka Bielnika na Wykończalni, zaprosiła koleżanki i kolegów
z zakładu pracy na, jak to określiła - „fikołeczka”. Tym spotkaniem Ela żegnała
się z nami, ponieważ od 1 grudnia przechodzi na kierownicze stanowisko na
Zakład I.
Będzie nam trochę smutniej, ale
cieszę się, że udało się jej z tej Wykończalni wyrwać.
28 listopada 1983 r., poniedziałek
Krysia napisała do nas list z
Ciechocinka. Bardzo się cieszy, bo otrzymała już przydział mieszkania i nawet,
choć jeszcze nie wykończone, mogła sobie pooglądać. W połowie grudnia będzie
mogła się wprowadzać. Nie wszystko jednak jej się podoba. Są ohydne tapety, tak,
że od razu po wprowadzeniu będzie zmieniać. Kłopot tylko w tym, gdzie je kupić.
Nie ma również kleju i pyta, czy nie ma w Bielawie. Udało się jej kupić jeden żyrandol
i ostatni karnisz. Firanek już zabrakło. Zasłon też nie ma i chce pożyczyć od
nas, jeśli mamy jakieś zapasowe. Najbardziej obawia się wykładziny, bo w wielu
mieszkaniach położona jest czerwona.
Zaprasza
nas na oględziny nowego mieszkania, a na przyszły rok mamy zapewniony już urlop
w Ciechocinku.
2 grudnia 1983 r., piątek
Kiedy dzisiaj przyjechałem ze wsi
z połówką świniaka (dla nas tylko ćwiartka) z nielegalnego uboju, zastałem w
mieszkaniu mamę z Małgosią. Taki szmat drogi do nas w zimie się wybrały. Mało
było czasu, żeby swobodnie sobie porozmawiać, bo i one zmęczone no i ten
świniak. Trzeba było dzielić mięso na porcje, smażyć smalec i robić kaszankę.
Kaszankę Zosia nie gotowała, ale piekła w piekarniku, co dla mnie jest
nowością. Jak pamiętam, u nas na Kujawach kaszankę się gotowało. Często jednak
pękała i z tego wywaru robiło się wtedy bardzo dobry żurek tzw. „kiszczok”.
4 grudnia 1983 r., niedziela
Goście odjechali dzisiaj do
Włocławka o godzinie 5.30 rano. Nie mogli dłużej zostać, ze względu na to, że
Małgosia w poniedziałek musi iść do szkoły. Szkoda, że byli tak krótko.
Małgosia nauczyła Kasię wielu piosenek, takich, jakie uczy przedszkolaki
prowadząc z nimi zajęcia rytmiki. Z Michałem Małgosia grała na dwa flety kolędę
„ Lulajże Jezuniu”.
6 grudnia 1983 r., wtorek
Dziś świętego Mikołaja. Nasze
dzieci otrzymały prezenty już wczoraj wieczorem. Maciek jeszcze wierzy, że to
naprawdę święty Mikołaj w jakiś sposób podrzuca prezenty. A wiemy to stąd,
ponieważ powiedział: „Mamusia, dobrze, że kupiłaś Kasi murzynka, bo jęczała i
Mikołaj jej nic nie przyniósł”. Jeszcze przed Mikołajem chłopcy buszowali po
szafkach i murzynka, przeznaczonego dla Kasi na prezent, znaleźli. Chłopcy pod
poduszkę dostali po parze ślizgów (takie krótkie, plastikowe narty), po
piórniku do szkoły i małej fotograficznej lupce. Zosi Mikołaj „przyniósł”
spodnie ze sztruksu, ale trochę za szerokie, a mi szalik.
Michał jako
mikołajkowy prezent zaniósł do szkoły ładne, plastikowe otwierane jabłko. Miało
chyba 18 cm średnicy, a więc było dosyć pokaźne. Do środka z Zosią włożyli
kilka zawiniętych w „pazłotko” orzechów włoskich, żeby nie było tak pusto.
Kosztowało jednak więcej niż 100 zł, bo 180. Po pobraniu prezentu, pani
pochwaliła publicznie zaciekawionym dzieciom, że to bardzo ładne jabłuszko,
podeszła do Michała i zapytała dyskretnie ile kosztowało. Jakoś domyśliła się,
że to Michał ją wylosował. Michał odpowiedział niespeszony, że kosztowało 100
zł i 20 gr. Pani uśmiechnęła się i nie zadawała już więcej pytań.
Michał
w prezencie mikołajkowym w szkole otrzymał autko (takie jak miał kiedyś i
zgubił), cztery żołnierzyki i kilka cukierków. Nie był zadowolony.
Na
dworze bardzo ładny śnieg i temperatura tylko niewiele stopni poniżej zera. Szkoda,
że po wyjściu z zakładu pracy, zjedzeniu obiadu, jest już praktycznie ciemno,
bo byśmy jeszcze gdzieś poszli, może nawet na Górę Parkową. A tak to dzieci
jeżdżą na ślizgach i sankach przed blokiem.
Michał
częściej, a my czasami, chodzimy do kościoła na roraty. Michał ma lampion i
wraz z innymi dziećmi, które mają również lampiony, stoi przy ołtarzu przez
pierwszą część mszy św. Bardzo nastrojowo wyglądają zapalone lampiony, gdy do
„Gloria” nie palą się światła w kościele.
14 grudnia 1983 r., środa
Znów otrzymaliśmy list z
Sulejówka. Najczęściej pisze do nas tato, choć mama też czasami coś ciekawego
dopisze. Listowne wiadomości od rodziców Zosi mamy często, nawet dwa razy w
miesiącu. Dzisiaj, oprócz bieżących informacji i troski o to jak dajemy sobie
radę tak liczną rodziną w bardzo trudnych czasach, była wzmianka, jak to mama
kupowała firanki dla Krysi, która dostała nowe mieszkanie w bloku w Ciechocinku.
Właściwie to mogę część tego listu zacytować:
Ostatnio mamusia kupiła dla Krysi firanki do
dwóch okien. Ile miała kłopotu z tymi firankami, to możecie sobie wyobrazić. W
dzisiejszych czasach, żeby kupić firanki ładne, z wzorami i delikatne, mamusia
poniosła wiele trudu. Dwa dni kupowała – w czwartek i piątek od rana do
wieczora o głodzie i chłodzie. A ile wycierpiała, dopóki się dostała do drzwi
sklepu! Żebyś była u nas, to opowiedzielibyśmy Wam, a opisać to tego
wszystkiego się nie da.
16 grudnia 1983 r., piątek
Maćkowi dzisiaj dentystka wyrwała
ząb. Od pewnego czasu marudził - również w nocy. Wczoraj też go bolał w
przedszkolu i prawdopodobnie, dlatego, żeby nie iść spać za to, że słabo jadł
obiad, kotleta z obiadu schował do kieszeni spodni. Zosia po południu robiła
pranie i kotlet też się uprał razem ze spodniami.
A
z tym spaniem u starszaków to jest tak: pani, ze względu na dużą ilość
dzieciaków w grupie, po obiedzie część odsyła na spanie, bo jest ich za dużo do
prowadzenia zajęć. Za każdym razem idzie na spanie kto inny, a żeby było
uzasadnienie, pani mówi, za co dziecko idzie spać. Dzieci traktują to jako
karę. A więc idzie się spać za to, że było się niegrzecznym lub słabo jadło
itp. Przy takiej argumentacji, nie ma większych oporów ze strony przedszkolaków.
Ja
chodzę do pracy na 7.00 rano i wstaję o 6.00 lub wcześniej. Potem wstaje Zosia
i dzieci. Najczęściej trzeba je budzić i „wyciągać” z łóżek, aby zdążyły na 8.00
do szkoły i przedszkola. Zosia chodzi do pracy na 8.00. Rano czas bardzo szybko
leci i już trzeba wychodzić. Tak było również dzisiaj. Bezpośrednio przed
wyjściem wszyscy już ubrani, a tu Kasia płacze i niezrozumiale coś tłumaczy.
Jak się okazało, to protestowała, że nie chce iść do przedszkola w kapciach.
Faktycznie w tym pośpiechu Zosia nie założyła jej ani spodni, ani butów, a na
dworze mróz. Było już za późno, aby założyć spodnie. Nogi przykryje się w wózku
kocykiem.
Panie
w przedszkolu bardzo się dziwiły, że Kasia taka zahartowana i chodzi w samych
rajstopach.
19 grudnia 1983 r., poniedziałek
Zawiozłem na Zakład I pismo do
akceptacji dotyczące zmiany w dotychczasowym sposobie wynagradzania pracowników
Drukarni w „nadróbkach”. „Nadróbki”, to coś nowego w naszej produkcyjnej
rzeczywistości. To praca w dodatkowym czasie, ale nie na zasadach, jak godziny
nadliczbowe. Ponieważ jest nadmiar tkaniny i są zamówienia, których nie można
zrealizować w normalnym czasie ze względu na różne uwarunkowania, przygotowuje
się pracę na wolne soboty dla chętnych pracowników. Zasada jest prosta; wszyscy
pracownicy zobowiązują się szczególnie wydajnie pracować, ale chcą mieć za to
godziwe wynagrodzenie. Zakład zgadza się.
Pierwszy
raz w tym systemie Drukarnia pracowała w sobotę 10 grudnia. Wynagrodzenia za
ten dzień kształtowały się od 831 do 1315 zł. w zależności od stanowiska.
Okazało się jednak, że jest to mało i pracownicy nie są zainteresowani pracą
dodatkową w wolne soboty, i stąd ta inicjatywa zmiany w regulaminie.
31 grudnia 1983 r., sobota
Kończy się kolejny rok. Rok
bardzo trudny dla nas i dla kraju. Migają przed oczyma obrazy smutne i radosne.
Zdarzyły się w nim sytuacje, które zapamięta się niewątpliwie do końca życia.
Może ktoś kiedyś zapyta, jak to było z tym stanem wojennym? Może ktoś
zainteresuje się naszymi wrażeniami z II. pielgrzymki papieża Jana Pawła II do
Polski? Co z „Solidarnością”?
Czy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy
świadkami wyjątkowego okresu w historii ojczyzny?
Bolesław Stawicki ur. 15 lutego 1950 r. we Włocławku. Po ukończeniu
szkoły podstawowej nr 12 uczęszczał do Technikum Chemicznego we Włocławku. W
1970 roku rozpoczął studia na Politechnice Łódzkiej, które ukończył na Wydziale
Chemicznym z tytułem magistra inżyniera w 1975 roku. Był stypendystą
Bielawskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego „Bieltex” w Bielawie. Podjął pracę
w „Bieltexie” na wydziale Wykończalni już 1 grudnia 1975 roku. W 1977 roku
ukończył roczną Szkołę Oficerów Rezerwy (SOR) w Elblągu i uzyskał stopień
podporucznika rezerwy Ludowego Wojska Polskiego (LWP). W BZPB „Bieltex” w
Bielawie pracował na wielu kierowniczych stanowiskach: kierownik Drukarni,
kierownik Apretury, kierownik Biura Wydziałowego, kierownik Szwalni. Pełnił
wiele funkcji społecznych na Wykończalni i w zakładzie, a w szczególności w
pierwszym okresie działalności NSZZ „Solidarność” i od 1983 r. przez kilka
kadencji w Samorządzie Pracowniczym. Zwolniony z zakładu w czerwcu 2001 r., gdy
jego właścicielem został Marian Kwiecień. Od 2010 roku na emeryturze. Ma żonę
Zofię i czworo dorosłych, samodzielnych już dzieci: Michał, Maciej, Katarzyna i Karol; i
ośmioro wnucząt.
Super sprawa! Jestem pod wrażeniem. Pozdrawiam, TA
OdpowiedzUsuń