Ta pozycja na rynku księgarskim jest
wysoko oceniana i po wydaniu trzech tomów zainteresowała się nią nawet Polska
Akademia Nauk (PAN).
Ja z tym moim tekstem „nie poleciałem”
do biblioteki prosić, żeby mi go zamieścili w roczniku. Ten materiał swoim
uporem i zaangażowaną postawą pan dyrektor ode mnie zdobył. Przeżyłem wspaniałą
przygodę w przestrzeni, która była mi całkiem obca. Dzięki atmosferze jaką
stworzyli wokół tego projektu, a dotyczącego mnie pan Rafał Brzeziński i pani
Ula Ubych, przez chwilę znalazłem się w „zaczarowanym ogrodzie” literatury.
Bawi mnie to, że ktoś nazywając te moje zapiski „Tryptykiem literackim”
postawił mnie jakby przy tablicy z napisem „Kultura i sztuka”.
Potem gala na sali Teatru Robotniczego.
Rzadko zakładam garnitur. Tym razem nie wypadało inaczej; profesor Nicieja,
burmistrzowie, przewodniczący Rady Miasta i pełna sala dobrych ludzi. Jak czuje
się człowiek, kiedy publicznie wymienia się jego nazwisko i jest zapraszany na scenę?
Musiałem to przeżyć. Nie zauważałem skierowanego na mnie wzroku całej sali i
nie słyszałem oklasków. Byłem dumny z siebie, że mogłem coś wartościowego
zrobić i że to „coś” znalazło uznanie u tych, którzy mnie promowali i
korygowali mój tekst.
Wielokrotnie pytałem pełen troski i
obaw, czy aby to moje pisanie można zamieścić wśród znanych autorów w naszym
mieście. Wreszcie dałem się przekonać, by potem przeżyć te chwile wzruszeń
podczas gali.
Poniższy tekst, to nie są wspomnienia.
To jest skromny zapis tego, co działo się w przeciętnej, bielawskiej rodzinie w
tym trudnym okresie jakim był początek stanu wojennego w Polsce. Czytelnik
zapewne będzie zawiedziony treścią, być może oczekując rzeczy karkołomnych,
spraw niesamowitych, które działy się w Bielawie w tamtych latach. Nic z tego.
To nie wspomnienia. Pisałem, żeby coś zostało, zdając sobie jednak doskonale
sprawę, że będąc aktywnym członkiem „Solidarności” i od samego początku niesłusznie
kojarzonym przez swoich przełożonych z podziemną działalnością związku, że
kiedyś przyjdą …
…
pod drzwiami staną i nocą
kolbami
w drzwi załomocą…
Bałem się tak, jak wielu. Nikt nie był
pewien, co może się wydarzyć. Podziwiałem ludzi odważnych, ale na początku nie
odbiegałem swoim zachowaniem od skrzypka pana Cieślaka z „Zakazanych piosenek”.
Nie udawałem, że nic nie wiem i nie chcę niczego wiedzieć, ale wszystkiego nie
mogłem zapisać, bo gdyby przyszli i te notatki znaleźli – nie tylko ja miałbym
kłopoty.
Dlatego jest, to co jest. Wiadomości
trudne, to zasadniczo te oficjalnie podane przez środki masowego przekazu.
Kiedy po trzydziestu latach od tamtych
wydarzeń opracowywałem ten tekst, wszystko przeżywałem od nowa. Każda z
sytuacji ponownie stawała przed oczyma i jakby domagała się oceny z pespektywy
czasu. Nie o to jednak chodziło.
Pan Rafał Brzeziński po przeczytaniu „roku
1982” zaproponował udostępnienie następnych dwóch lat, stąd w nazwie „tryptyk”.
Zgodziłem się tym bardziej, że ciężar spraw przenosi się na wypadki związane z powstaniem samorządu pracowniczego
w „Bieltexie” i trudną atmosferą wokół mojej osoby w zakładzie. Sytuacja
zagęszcza się jeszcze bardziej w 1984 roku, ale nie będę niczego na ten temat
zdradzał (obydwa teksty są już opracowane).
Nie wiem jeszcze jak się zachowam w
sprawie tych następnych dwóch lat, w związku ze zwolnieniem pana Brzezińskiego
ze stanowiska dyrektora biblioteki, który „prowadził” ten Rocznik. Jedno
wszakże jest pewne; jeśli Dźwiniel „położy swoją łapę” na roczniku Bibliotheca
Bielaviana, mojego tekstu w nim nie będzie.
Ze względów technicznych będę tekst
uzupełniał miesiącami 1982 roku, tak że proszę o wyrozumiałość.
Bolesław Stawicki
Bielawa 1982. Tryptyk
literacki. Cz. I
1 stycznia 1982 r.,
Nowy Rok. Światowy Dzień Pokoju ogłoszony przez papieża Pawła VI 8 grudnia 1967 roku i corocznie obchodzony.
Nowy Rok zaczął się dla nas, jak
zawsze, złożeniem życzeń w noc sylwestrową, w którą nie obowiązywała godzina
milicyjna.
Rano
około godziny 8.00 zostaliśmy „postawieni na równe nogi” nienaturalnym
zachowaniem się Zosi. Usłyszeliśmy mianowicie okrzyk „ Dziadki idą”. Faktycznie,
nie było wątpliwości, że zjechał do nas „Sulejówek”, tak z utęsknieniem
oczekiwany w ostatnich dniach. Jak bardzo oczekiwaliśmy gości, choć nikt się
nie zapowiadał, niech zaświadczy zachowanie się czy raczej reakcja Zosi, która
w szlafroku zbiegła aż na dół, żeby się przywitać i pomóc rodzicom przynieść
bagaże. A było co dźwigać. Przywieźli rodzice sporo artykułów żywnościowych:
masło, sery, ryby w puszkach, majonez, paprykę, cukierki. Był również szampon,
żyletki, pasta do zębów i zabawki dla dzieci. Ja dostałem „prawdziwy butapren”,
a Zosia, jako córka, ładne zimowe palto do złudzenia przypominające prawdziwy
kożuch.
Radości
nie było końca. Dzieci, tzn. chłopcy, rzucali się dziadkom na szyję nie
odstępując ich nawet na chwilę. Kasia ze zrozumiałą rezerwą małego
półtorarocznego dziecka bacznie kontrolowała sytuację, wykazując
zainteresowanie tym, co się działo.
Przyjemnie
minął pierwszy dzień nowego roku w tak miłym towarzystwie. Choć na chwilę można
było zapomnieć, że od dwóch tygodni trwa w Polsce stan wojenny, że zaczął się
bardzo trudny rok - rok wyrzeczeń i poświęceń, rok eksperymentów gospodarczych,
rok egzamin dla jednostek i całych grup społecznych. Może będzie on okresem
prawdziwej odnowy moralnej społeczeństwa? Może dojdzie do ogólnonarodowej zgody
i kolejnego zrywu społeczeństwa do odbudowy podupadłej ojczyzny? Czas pokaże.
W
takich okolicznościach trudno jest zmobilizować się do napisania nawet listu do
rodziny, a tym bardziej do pisania czegokolwiek innego. Ale żyjemy obecnie w
bardzo skomplikowanym, trudnym okresie i może warto poświęcić trochę czasu na
zanotowanie ciekawych wydarzeń w naszej rodzinie i rodzinie rodzin, jaką jest
nasza ojczyzna – Polska.
Życzę
sobie, abym wytrwał w tym przedsięwzięciu.
2 stycznia 1982 r.,
wolna sobota
Od rana – dodatnia temperatura na
zewnątrz, mgła, mokro. Dzień spędzony w rodzinnym gronie z dziadkami. Zosia z
mamą przeszywały nowe palto, bo nie bardzo pasowało. Teraz lepiej leży i można
pokazać się na mieście. Choć nic szczególnego dziś się nie wydarzyło, to jednak
dzień można zaliczyć do udanych. Rodzice mieli okazję w szczegółach
poobserwować nasze codzienne życie i myślę, że odjeżdżając będą spokojni, że w
każdej sytuacji damy sobie radę.
Chłopcy
chodzą spać między 21.00 a 22.00 i rano, gdy czas iść do przedszkola, trudno
ich o godzinie 6-tej dobudzić. Gdy ja odprowadzam ich do przedszkola, to sadzam
ich obydwóch na bagażniku składaka i tak jedziemy. Ciasno im na bagażniku we
dwójkę, tym bardziej, że ubrani są w grube „miśki”. Nieraz Maciek, jako
siedzący pierwszy, obije sobie nos o siodełko, a Michał ciągle „wlecze” nogami
po jezdni. Tak będziemy jeździć do września, bo potem Michał idzie do szkoły (już
powoli zbieramy różne rzeczy niezbędne do nauki w pierwszej klasie - zapowiedź
reglamentacji zeszytów i innych materiałów szkolnych nie nastraja
optymistycznie). Ale jednak rower jest niezawodny. Ruch na ulicach jest teraz
mały, bo nie sprzedają benzyny prywatnym posiadaczom samochodów. I my nie
możemy też jeździć naszą „Syreną 105”.
Obecnie
reglamentowane są: mięso, wędliny, masło, mąka, płatki zbożowe, alkohol,
cukierki, czekolady, papierosy. Na styczeń nie otrzymaliśmy kartek na tłuszcze
- prawdopodobnie będą w wolnej sprzedaży, zapewne po odpowiednio wysokiej
cenie. Przedstawiono nowe ceny artykułów i system rekompensat do konsultacji do
15 stycznia. Ale z kim, gdy zawieszona jest działalność związków zawodowych, mają
być te konsultacje, nie mogę sobie wyobrazić. Zrobią, jak zechcą - w imię naszego dobra.
Teściowa
kupiła dziś bez kartek kaszankę, pasztetową i salceson. Potraktowała to
oczywiście jako udane przedsięwzięcie. Zaczęliśmy to jeść już na kolację.
Rodzice
odjechali wieczorem. Będą podróżować w nocy. Zosia z Michałem odprowadzili ich
do Dzierżoniowa na stację.
3 stycznia 1982 r., niedziela
To pierwsza niedziela 1982 r. Późno
wstaliśmy, bo dopiero o 8.30, a to z tego względu, że Kasia w nocy trochę
rozrabiała. Wyrwała nas ze snu, na co najmniej godzinę.
Mimo
niedzieli na obiad były kluski leniwe i kompot - nie było z czego zrobić
świątecznego obiadu.
Po
południu, jak za dawnych, młodzieńczych lat, przez chwilę rozwiązywaliśmy
krzyżówki. Dzieci same organizowały sobie zajęcia. Bawiły się w sklep,
puszczały mydlane bańki i psociły, najwięcej Kasia, bo otwierała szafki i
roznosiła, co się da po mieszkaniu: puszki, słoiki, torebki foliowe, młynek do
pieprzu, maszynkę do mielenia mięsa czy butelki z oliwą. Trzeba przyznać, że ma
szacunek do chleba i jeszcze go nie wywleka.
Dla
dzieci był w telewizji film „Sindbad’, a na dobranockę „Pszczółka Maja”.
Obejrzeliśmy, już po raz kolejny, komedię wojenną polskiej produkcji „Gdzie
jest generał”. Po „Dzienniku” ostatni odcinek francuskiego filmu „Józefina i
Napoleon”.
Podniosłą
chwilą w tym mijającym dniu niewątpliwie było umowne złączenie się myślą wszystkich
Polaków o godzinie 21.00, tj. godzinie Apelu Jasnogórskiego, w jednakowej
modlitwie: „Pod Twoją obronę”, cząstce różańca św. i Apelu Jasnogórskim. Zewnętrzną
oznaką tej solidarności serc było wystawienie w oknach domów całej Polski
zapalonych świec – symbolu Chrystusa. Pogasły w domach światła. To inicjatywa
Kościoła na rozpoczęcie przygotowania do 600-lecia obecności Matki Bożej w
cudownym obrazie na Jasnej Górze. Kulminacja będzie miała miejsce 26 sierpnia.
Swoją obecność na tej uroczystości zapowiedział papież, nasz rodak – Jan Paweł
II. Złączyliśmy się ze swoimi rodzinami, znajomymi, a nieznajomi stali się nam
bliżsi.
Jutro
pierwszy w tym roku dzień pracy.
4 stycznia 1982 r., poniedziałek
W zakładzie pracy – malowanie
naszego pomieszczenia tzn. biurka kierownika drukarni według sugestii
zakładowego plastyka, kolegi Witka. W pomieszczeniu mają być tylko biurka i
zegar na ścianie. Ściany trzeba będzie jednak trochę udekorować kwiatami w
doniczkach i myślę, że będzie całkiem miło.
6 stycznia 1982 r., środa
Normalny dzień pracy – kiedyś było
to uznawane przez państwo święto kościelne. Teraz, mimo że jest to normalny
dzień pracy, księża przypominają o święcie i o obowiązku w tym dniu
uczestnictwa we mszy św. Rano w kościele było mało ludzi – przyszli ci, co nie
mogą iść wieczorem. Na mszy św. o 18.00 był pełen kościół ludzi, jak w
niedzielę.
Na
dworze nawrót zimy. Rano deszcz i dodatnia temperatura, a wieczorem śnieg i 10
stopni mrozu, a do tego jeszcze silny wiatr. Trudno jeździć na rowerze.
Choć
już dawno po świętach, ciągle jeszcze otrzymujemy kartki świąteczne.
W
zakładzie pomieszczenie biurowe już wymalowane. Będzie chyba najładniejsze z
całej Wykończalni.
Z
mieszanymi uczuciami przyjmuje się wiadomości o planowanej podwyżce opłat za
mieszkanie i cen na artykuły żywnościowe, opał, energię. Mają być one bardzo wysokie,
wyższe nawet o 200 – 300 %.
7 stycznia 1982 r., czwartek
Przyszedł czas na „rozebranie”
choinki, chociaż zgodnie z tradycją może ona stać do 2 lutego. Najwięcej
uciechy jest właśnie wtedy, gdy się ją ustraja i gdy się „rozbiera”. Kasia też
bardzo chciała pomagać, ale byłyby zbyt duże straty materialne. Chłopcy bawili
się „gołą” choinką. Nie było im zbyt przykro, że już nie będzie stała w kąciku
i świeciła kolorowymi lampkami.
Na
dworze bardzo zimno. Na naszym termometrze -13 stopni, ale trochę oszukuje. W
domu nie najcieplej, jednak jakoś sobie radzimy. Dogrzewamy mieszkanie gazem z
piekarnika w kuchni. Wkrótce jednak będzie to za drogie, bo cena 1 m sześciennego
gazu wzrośnie z 90 gr na 4 zł.
Ogólnie
w kraju zima jest ciężka - na północy Polski duże opady śniegu, zawieje i
zamiecie, nieprzejezdne drogi. Zdarzają się przypadki pękania szyn kolejowych.
Żołnierze, jak co roku, pomagają w odśnieżaniu torów i rozjazdów kolejowych. W
naszej Kotlinie Dzierżoniowskiej temperatury, w stosunku do reszty kraju, są
zawsze trochę łagodniejsze, ale i tak jest teraz zimno. Nasze dzieci w taki
mróz siedzą w domu. Jakże jednak mają lepsze warunki niż my w tym wieku w
naszych rodzinnych domach.
9 stycznia 1982 r., wolna sobota
Można dłużej pospać, żeby nie
obudzić dzieci. Od rana robiłem odbitki z kliszy fotograficznej jeszcze z
jesieni. Na dworze jest bardzo zimno i nie chce się wychodzić nawet na spacer,
bo to ryzykowne i można się zaziębić.
10 stycznia 1982 r., niedziela
Ksiądz w kościele dziękował
parafianom za solidarną postawę w dniu 3 stycznia. Powiedział, że na długo te
kilka chwil pozostanie w jego pamięci. Zapraszał do odebrania darów przysłanych
do nas z krajów zachodnich w ramach solidarnej pomocy, a rozprowadzanych przez
Kościół. Są to najbardziej podstawowe artykuły żywnościowe i odżywki dla
dzieci. Już chyba ze trzy razy Zosia pobierała mleko w proszku, ryż,
jednorazowo smalec, kakao, czekoladę, „Miluzę”, mąkę i puszki z mięsem.
Od
dziś wznowione są dla wszystkich obywateli lokalne połączenia telefoniczne na
terenach miast, zawieszone od dnia wprowadzenia stanu wojennego, tj. od 13
grudnia 1981 r.
W
telewizji informowano o klęsce powodzi w województwie płockim, w sąsiedztwie
Zalewu Włocławskiego. Tysiące zalanych hektarów ziemi, domy zalane aż po dachy.
Grozi rozszerzenie się powodzi na dalsze
obszary. Ewakuowano 5000 osób. Wobec takiego rozmiaru kęski żywiołowej wszyscy
są bezradni. Powodzianie mają zapewnione wyżywienie i ciepłą odzież. Mnie też w
jakimś stopniu temat ten dotyka, gdyż pochodzę z Włocławka - tam mieszkają moi
rodzice i pozostała liczna rodzina.
Wieczorem
po Dzienniku Telewizyjnym rozpoczął się nowy serial historyczny produkcji
polskiej pt. „Królowa Bona”.
12 stycznia 1982 r., wtorek
W dalszym ciągu tragiczna
sytuacja powodziowa na terenie woj. płockiego. 12 tys. ewakuowanych osób, 10
tys. zwierząt. Zagrożenie ciągle wzrasta. Przewiduje się dalsze ewakuacje nawet
do 20 tys. osób. Straty szacuje się już na 4 miliardy złotych.
Tragiczna
jest również sytuacja zaopatrzeniowa w podstawowe artykuły żywnościowe, w tym
również nabiałowe, w całej polsce. Trudno jest kupić jajka, mleko, od dawna nie
oglądamy żadnych serów, śmietany. Nie można również nic kupić na kartki mięsne
ze względu na bardzo duże kolejki. Jajka mamy od znajomych w cenie od 10 do 15
zł za sztukę (dla porównania - jeden chleb kosztuje 16 zł). Jajka przewidziane są
przede wszystkim dla dzieci, ale i my czasem dodajemy do smażonej dla siebie na
kolację cebuli. Taka smażona czy raczej duszona cebula jest ostatnio w naszym
domu częstym posiłkiem. Mamy mały zapas )zarobiony przy wyrywaniu cebuli w
Olesznej, na polu koleżanki z pracy), ale i to szybko wyjdzie.
Ludzie
nauczyli się liczyć na darmową pomoc z Zachodu. Ostatnio żywnościowe paczki dla
rodzin, które posiadają co najmniej troje małych dzieci, wydawał proboszcz na
plebani. Co tam się działo! wstyd powiedzieć. Dystyngowane panie w kożuchach i
czapkach z lisa usilnie zabiegały o „należną” im pomoc. Dystrybucja paczek w
sposób zorganizowany w tym przypadku zupełnie nie spełniała wymogów
„sprawiedliwości społecznej”.
W
przedszkolu każde dziecko dostało po jednej pomarańczy i po sześć cytryn. Jak
się zorientowałem, wszystkie dzieci w przedszkolach w Bielawie otrzymały te
owoce, jednak w zróżnicowanych ilościach.
Ze
względu na sytuację polityczną nie będę pisał o odczuciach społecznych. Nie
będę komentował wydarzeń. Nie będę wydawał opinii i sądów. Ograniczę się raczej
do naszej rodzinnej sytuacji i odczuć na tle rozgrywających się problemów
naszej narodowej egzystencji.
13 stycznia 1982 r., środa
Mija pierwszy miesiąc stanu wojennego
w naszym kraju, wprowadzonego 13 grudnia 1981 r., w niedzielę.
W
przedszkolu chłopcy dostali jeszcze po trzy cytryny. Maciek plasterki cytryny
je normalnie i nawet bardzo się nie krzywi, natomiast Michała, już po połowie
plasterka, rzuca jak w padaczce, choć mówi, że dobre.
Zbliża
się Dzień Babci. Chłopcy, a właściwie to Michał, w przedstawieniu, które ma się
odbyć z tej okazji, otrzymał rolę bałwanka. Ma się nauczyć 14 wierszowanych
linijek tekstu, w czterech częściach. Podczas nauki Maciek, choć wcale nie był
zainteresowany rolą, szybciej nauczył się tekstu, lepiej go pamięta i przy
powtórkach podpowiada Michałowi.
Część roli Michała:
Zjadłem
cztery śniegu miski.
Wody
tylko cztery łyżki.
Potem
zjadłem pączka z lodu
I
nie czuję wcale głodu.
16 stycznia 1982 r., wolna sobota
Zosi udało się około godziny 9.00
wślizgnąć do kolejki w sklepie mięsnym (kolejka stała od 5 rano). O 10.30 była
w domu z „łupem”: 2 kg kiełbasy po 62 zł za kg i 200 zł za kg i ponad 1 kg wołowiny
bez kości po 100 zł za kg. Tak więc dzień zaczął się pracowicie i udanie.
Wołowina „poszła” do słoików w postaci gulaszu i zrazów zawijanych, kurczaki z
poprzedniego „polowania” – też do słoików, kiełbaska – do jedzenia na bieżąco.
Kawałeczek wkroiłem do sałatki na jutro, kawałek będzie do fasolki po
bretońsku.
Dziś
gotujemy kapustę z grochem, chyba po raz pierwszy. Zobaczymy, co z tego
wyjdzie.
17 stycznia 1982 r., niedziela
Rocznica wyzwolenia Warszawy.
Ładna pogoda. Byłem na długim spacerze z Kasią. Miło było przyjmować wyrazy
uznania przechodniów na widok małego szkraba w żółto-czerwonej kurteczce.
Napisałem
dość długi list do Włocławka z propozycją opisania niektórych ważnych momentów
w życiu rodziców. Może uda mi się skłonić ich do podjęcia takiej inicjatywy. A
i ja, w miarę możliwości, będę pisał o pewnych wydarzeniach w naszym
wcześniejszym życiu, co prawda bez zachowania chronologii, ale możliwie
dokładnie i obiektywnie.
18 stycznia 1982 r., poniedziałek
Znów zaczął się tydzień pracy.
Rano na rowerze zawoziłem chłopców do przedszkola. Przy ich odbieraniu szybko
ubieram Maćka i jesteśmy gotowi. Michał przez ten czas zdąży zejść na dół i
przynieść buty. Potem idzie po palto, a następnie idzie na górę, żeby zostawić
tenisówki i schodzi w skarpetkach. Trzeba sporo się naczekać, zanim się
ubierze, ale nie pomagam mu, bo potem nie da sobie rady w szkole, a to już
przecież za kilka miesięcy.
Ledwie
zdążę ich dowieść do domu i zaraz szybko na obiad, na stołówkę „Besteru”, bo
wydają tylko do 16.00.
Otrzymaliśmy
dziś dwa listy: jeden, długo oczekiwany od Krysi z Ciechocinka, a drugi z
Włocławka pisany przez Alę. List z Włocławka był ocenzurowany, to znaczy, że
był otwierany i czytany.
20 stycznia 1982 r., środa
Zosia kupiła chłopcom nieduże
herby wojewódzkich miast Polski w samoprzylepnych kółeczkach. Oczywiście
musiała kupić dwa komplety, bo inaczej by się nie pogodzili. Tak się im podobały,
że okleili wiele miejsc w mieszkaniu: lodówkę, drzwi, kontakty, a nawet swoje
buty. Tak zapewne pójdą jutro do przedszkola.
A
wyglądać będą odświętnie. Spodnie w kancik już się prasują, białe koszulki i -
jak to Maciek mówi – czarna kokardka pod szyję. Jutro dzień babci i stąd ta
gala. Naszych babć niestety nie będzie – za daleko mieszkają.
Wczoraj
podano do wiadomości nowe ceny samochodów. „Syrena 105” ze 100 tys. zł
„podskoczyła” na 284 tys., a Fiat 126 P ze 126 tys. na 240 tys. zł. Nie wiadomo
jeszcze, ile będzie kosztowała benzyna. Na razie i tak jest niedostępna dla
prywatnych posiadaczy samochodów.
22 stycznia 1982 r., piątek
Stan wojenny trwa. W sklepach w dalszym
ciągu pustki. W środkach masowego przekazu często dyskutuje się o podwyżkach cen
i funkcjonowaniu przedsiębiorstw w okresie reformy gospodarczej
Dziś
otrzymałem angaż na stanowisko kierownika Drukarni Tkanin w Bielawskich
Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Dąbrowszczaków „Bieltex” – Wykończalnia
Zakład IV, dotad byłem zastępcą kierownika Drukarni. (realizowane zmiany
kadrowe były uzgodnione jeszcze przed
stanem wojennym). Zrezygnowano ze stanowiska zastępcy kierownika Drukarni, tak
więc warunki pracy będę miał trudniejsze niż mój poprzednik. Otrzymałem
uposażenie miesięczne: 6500 zł. wynagrodzenia podstawowego, 1600 zł. dodatku
funkcyjnego i 30% premii regulaminowej. Razem, z 6-procentowym dodatkiem
stażowym płaca miesięczna wyniesie około 10 500 zł. Trudno określić czy to dużo
czy mało. Przy obecnych cenach artykułów jest to raczej średnie wynagrodzenie,
tym bardziej, że przyszło mi kierować ponad stuosobową załogą.
Przyniosłem
z pracy spory kawałek twardej marmolady od jednego pracownika. Przy wyjmowaniu
z torby w domu wyślizgnęła mi się z rąk i wpadła do garnka z kawą. Oj, mieli
chłopcy z tego uciechę.
Dziś
na podwieczorek były placki kartoflane, a na kolację manna i chleb ze słonym
masłem, i marmoladą (normalnego masła już od dawna nie ma w sprzedaży).
Zosia
kupiła wczoraj Michałowi do szkoły blok rysunkowy. Z każdej, nawet
najdrobniejszej, rzeczy bardzo się cieszy i przy każdej okazji wyciąga
tornister, żeby go sobie trochę ponosić. Przy okazji to i Maciek sobie ten
tornister ponosi. A dzisiaj założyli go Kasi na plecy, ale że ciężki to
„leciała” z nim do tyłu aż zatrzymała się, ku uciesze chłopców, na ścianie.
Stwierdzili zgodnie, że do tornistra jest jeszcze za mała.
Na
dworze mroźno i sucho. Temperatura -7
stopni.
23 stycznia 1982 r., sobota
Na dworze odwilż. Wieczorem duża
mgła. Odebrałem pościel z magla. Jak jeszcze niedawno płaciło się najwyżej 50
zł, tak dziś zapłaciłem 78 zł. Tak więc i ta usługa zdrożała. Zosia była w
odwiedzinach u koleżanki. Jej mąż – również nasz kolega - właśnie wrócił z ryb
i dał nam siedem sztuk ładnych płoci. Jeszcze żyły i wpuściliśmy je do zlewu z
wodą w kuchni ku uciesze chłopców.
25 stycznia 1982 r., poniedziałek
Dziś po raz pierwszy od
wprowadzenia stanu wojennego odbywa się posiedzenie sejmu. Zapadną na nim
decyzje w dotyczące dalszego funkcjonowania naszego państwa.
Wczoraj
wysłuchaliśmy kazania księdza prymasa Józefa Glempa w radiowej mszy św. o godzinie
9.00. Była to pierwsza transmitowana msza św. w stanie wojennym pomijając Pasterkę
i mszę w I dzień świąt Bożego Narodzenia. W kazaniu w obiektywny sposób została
przedstawiona nasza rzeczywistość. Bezpośrednio i w miedzy zdaniami potępiono
stan wojenny i związane z nim ograniczenie wolności i swobód obywatelskich.
Samochody
staniały. Fiat 126p kosztuje 208 000 zł, a Syrena 244 000 zł.
Dziś
dostaliśmy list z Ciechocinka. Siostra Zosi z tęsknotą wyczekuje na własne
mieszkanie. Też narzeka, że do rodziców daleko, do nas jeszcze dalej, a tak
chciałoby się spotkać i porozmawiać.
Z
uwagą wysłuchaliśmy odtworzonego przemówienia Przewodniczącego Wojskowej Rady
Ocalenia Narodowego, Prezesa Rady Ministrów, Pierwszego Sekretarza Komitetu
Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Ministra Obrony
Narodowej, gen. armii Wojciecha Jaruzelskiego w „Dzienniku Telewizyjnym”.
Ocenił on obecną sytuację gospodarczą i polityczną naszego kraju. Zapowiedział
zdecydowane i jednocześnie uczciwe działania w celu przywrócenia ładu i
porządku w kraju oraz zapewnił o rychłym wyjściu z kryzysu przy współudziale
wszystkich obywateli. Zasugerował również, że stan wojenny może być zawieszony
do końca przyszłego miesiąca.
Na
dworze lekko posypało śniegiem. Zapowiedziano wznowienie sprzedaży benzyny po
dotychczasowej cenie, w ilościach zróżnicowanych w zależności od pojemności
silnika samochodu. Dla naszej Syreny jest to 45 litrów na miesiąc, z możliwością
tankowania trzy razy w miesiącu - w dni odpowiadające ostatniej cyfrze numeru
rejestracyjnego samochodu. W naszym przypadku – WBE 0378 – wypadnie to 8, 18 i
28. Taką formę dystrybucji paliwa zapowiedziano na luty i marzec.
26 stycznia 1982 r., wtorek
Na dworze ciepło, ale od rana
okropny wiatr. Choć w Bielawie często wieje (jak się tu sprowadziliśmy, to
mieszkańcy mówili, że wieje 365 dni w roku), ale tak jak dziś to naprawdę
wyjątkowo. Iść nie można. Jazda na rowerze do pracy - pod górkę, pod wiatr i z
włączonym dynamem, gdy sypie piaskiem w oczy, a rowerem rzuca po całej jezdni -
była prawdziwą udręką.
Wczoraj
o 19.00 długo dzwoniono w kościele. Słysząc dzwon o tak nietypowej porze
zastanawialiśmy się, co mogło się stać nieoczekiwanego. No i faktycznie stało
się: po ciężkiej chorobie zmarł proboszcz górnej parafii ksiądz Marian Praga.
27 stycznia 1982 r., środa
W środkach masowego przekazu
odtwarzano fragmenty przemówień sejmowych z 25 i 26 stycznia. Wypowiedzi były
różnorodne. Często miało się wrażenie, że posłowie mówili w swoim imieniu a nie
w imieniu swoich środowisk. Ostatecznie uchwalono dekrety dotyczące stanu
wojennego.
W
„Dzienniku Telewizyjnym” podano nowe ceny na artykuły żywnościowe i energię
obowiązujące od 1 lutego 1982 r. Podano również wysokości rekompensat.
Chłopcom
na piątek szykujemy stroje na zabawę karnawałową do przedszkola. Michał chce
być marynarzem i mnie przypadło robić czapkę. Zrobiłem z kartonu. Ładnie
wyszła, choć z kształtu przypomina trochę czapkę portiera, ale nie ma już czasu na poprawki. Jeszcze
pozostał do zrobienia kołnierz marynarski, ale to już Zosia zobowiązała się
wykonać.
Zosi
udało się kupić trzy kilogramy płatków owsianych na przysługujące kartki. Ma
upiec ciastka według przepisu koleżanki z pracy. Tak czasami nachodzi chęć
zjedzenia sobie jakiegoś ciastka, ale o kupnie to nawet nie można sobie
pomarzyć. Czasem, po wystaniu się w kolejce, dostanie się paczkę herbatników.
29 stycznia 1982 r., piątek
Już po zabawie. Ze zrozumiałym
zadowoleniem przyjęliśmy wiadomość, że chłopcy bardzo podobali się w
kostiumach. Pani Maćka od razu poznała, że jest przebrany za krasnoludka, co go
bardzo ucieszyło. Michał natomiast swoim „kapitańskim mundurem” budził podziw i
uznanie nawet wśród rodziców dzieci przedszkolnych. Oglądali się za nim, gdy
szedł na górę do sali. Pani Michała powiedziała, że był najładniej ubrany w
grupie, a pani kucharka zaprowadziła go do dyrektorki, żeby pokazać. Nie
pozwolono mu siadać na podłodze, tylko na krześle, żeby się nie pobrudził. Podbiegały
do niego koleżanki z grupy.
Z
płatków owsianych są już upieczone ciasteczka (oczywiście nie z trzech
kilogramów) i nawet są dobre.
Dziś
była pierwsza w tym roku wypłata. Zarobiłem 6300 zł netto. Kupiłem przed
zakładem od gospodarza 2 kg jabłek po 75 zł za kg. Dwa lata temu takie same
jabłka kosztowały 14 zł za kg.
31 stycznia 1982 r., niedziela
„Idzie luty – podkuj buty” -takie
jest nasze polskie ludowe przysłowie. Tymczasem przez piątek i sobotę padał
deszcz, a temperatura była znacznie powyżej zera. Co za anomalie!? Dopiero dziś
jest zimniej – około -2 st. C, ale na ulicach
- mokro.
Ksiądz
w kościele w ogłoszeniach podał informację, że na powodzian w zeszłą niedzielę
zebrano 240 tys. zł. Czytany był list Episkopatu Polski apelujący do władz o
przywrócenie normalnego stanu w kraju. List niósł otuchę i słowa pociechy
wszystkim cierpiącym z powodu szykan i prześladowań moralnych oraz zachęcał do
powrotu na drogę negocjacji w rozwiązywaniu naszych narodowych problemów.
Od
jutra „wchodzą w życie” nowe ceny na różne artykuły żywnościowe, opał i
energię. W związku z przejściem przedsiębiorstw na nowy system gospodarowania i
finansowania, również po nowych cenach zaopatrywać się będziemy w artykuły
przemysłowe. Ponieważ istnieje przypuszczenie, że zakłady pracy będą ustalać
wysokie ceny na swoje produkty, Rada Ministrów postanowiła sama ustalać ceny na
wiele artykułów podstawowych, niezbędnych w gospodarstwach domowych. Między
innymi i tkaniny produkowane w naszym zakładzie będą podlegały ustalaniu cen
przez państwo.
Jeszcze
o cenach niektórych artykułów żywnościowych, opału i energii, które znam, a
obowiązywać będą od jutra:
- cukier z 10,50 zł wzrasta do
46,00 zł za kg
- sól z 2,00 zł do 6,00 zł
- mleko z 2,90 do 10,00 zł
- śmietana z 5,00 zł do 24,00 zł
- masło z 17,00 zł do 60,00 zł za
250 g
- ser twarogowy z 12,00 zł do
84,00 zł
- margaryna z 7,00 zł do 23,00 zł
za 250 g
- olej z 18,00 zł do 60,00 zł
- kiełbasa zwyczajna z 44,00 zł
do 190,00 zł za 1 kg
- szynka ma kosztować 550,00 zł
za kg
- schab – 360 zł za kg
- łopatka – 250,00 zł za kg
- boczek – 111,00 zł za kg
- polędwica wołowa – 420,00 zł za
kg
- wołowina na pieczeń – 300,00 zł
za kg
- wołowina z kością – 100,00 zł
za kg
- baleron – 500,00 zł za kg
- pasztet – 100,00 zł za kg
- kurczak – 130,00 zł za kg
- śledź – 40,00 zł za kg
- dorsz – 50,00 zł za kg
- węgiel – od 1700 do 2200 zł za
tonę
- koks – od 1700 do 3000 zł za
tonę
- energia elektryczna – 180 zł za
1 kWh
- gaz ziemny – 2,70 zł za m3
- gaz miejski – 1,40 zł za m3
- centralne ogrzewanie – 5,50 zł
za 1m2 powierzchni mieszkalnej.
1 lutego 1982 r., poniedziałek
Dziś mija miesiąc, jak zacząłem
pisać notatki w tym zeszycie. Do jakiego okresu wytrwam? A może kiedyś będzie w
naszym domu rewizja i zeszyt ten zabiorą? Może się zagubi? Sam jestem ciekaw,
jak to będzie. Ale póki, co piszemy dalej.
2 lutego 1982 r., wtorek
Święto Matki Boskiej Gromnicznej.
W kościele szczególnie modliliśmy się za wszystkich tych, którzy nam, Polakom
pomagają w tych trudnych chwilach i to nie tylko materialnie, ale i modlitwą,
oraz solidarną z naszym narodem popstawą.
Obserwuje
się pierwsze wrażenia i komentarze po podwyżce cen. Na razie ludzie przyjmują
te ceny z uśmiechem niedowierzania, ale dają się już zauważyć oznaki irytacji.
Pamiętam,
jak kiedyś, gdy byłem jeszcze dzieckiem, mawiała moja mama wracając ze sklepu z
zakupami: „Straciłam sto złotych i nic nie kupiłam”, a przynosiła pełną siatkę
wypchaną różnymi drobnymi zakupami. Teraz za sto złotych kupi się pół kilograma
najgorszej kiełbasy.
Pobrałem
dziś rekompensaty - w sumie 4250 zł (na dzieci po 1000 zł a dla mnie – 1250).
Ogółem na naszą pięcioosobową rodzinę rekompensata wynosi 5500 zł.
7 lutego 1982 r., niedziela
Jest to pierwsza niedziela
miesiąca. Od kilku lat, decyzją naszego proboszcza ks. Romana Biskupa w tym
dniu w godzinach popołudniowych jest wystawienie Najświętszego Sakramentu.
Ksiądz zapraszał na adorację. Mówił również o kontynuowaniu budowy Domu
Parafialnego. Jest takie zamierzenie, by budowę ukończyć do 26 sierpnia, gdyż w
tym roku będzie to pamiętny dzień. Przygotowujemy się do 600-lecia obecności
Matki Najświętszej w Jasnogórskim Obrazie w Częstochowie. Na tą uroczystość ma
przybyć papież, nasz rodak – Jan Paweł II.
Dziś
na obiad bardzo dobra zupa - szczawiowa z jajkiem. Od jutra drożeją jajka - z
7,50 (za I gatunek) do 16,50 zł za sztukę. Jeszcze w 80. roku kosztowały po
2,70 za sztukę.
Na
drugie danie – kurczak duszony i do popicia galaretka agrestowa.
8 lutego 1982 r., poniedziałek
Dzień tankowania samochodu - otrzymałem
10 litrów benzyny i 300 zł w kieszeni mniej.
Na
kolację były kluski na parze z sokiem truskawkowym i truskawkami z naszej
działki.
9 lutego 1982 r., wtorek
Na dworze deszczowa pogoda niczym
jesienią. Temperatura waha się około 0 stopni. Do przedszkola i do pracy jeżdżę
samochodem.
Dla
Kasi nasza koleżanka postarała się o „humanę”. Chociaż to tylko jedna paczka,
ale jak to się mówi, „zawsze to jednak coś”.
Chłopcy
różne rzeczy przynoszą z przedszkola. Różne wierszyki, zakazane piosenki,
niezrozumiałe a używane przez kolegów słowa. Dziś, na przykład Michał pytał, co
to jest „wojna domowa”. Zosia wytłumaczyła mu, że to wojna w domu. Chyba
zrozumiał, bo więcej nie pytał.
15 lutego 1982 r., poniedziałek
Właśnie dziś kończę 32 lata życia
na tym świecie. Zasadniczo urodzin nie obchodzimy uroczyście, tak że z tej
okazji żadnej imprezy nie będzie. Ale i tak, niechcący, otrzymałem w prezencie
adidasy za ponad 500 zł. Chociaż to buty sportowe, ale jak nie będzie
możliwości kupić wyjściowych, to i w takich do kościoła będzie się chodzić. W
sklepach butów nie ma wcale. Jeśli dowiozą, to sprzedają tylko po jednej parze.
No i trzeba trafić na dostawę. Są jednak ludzie, którzy często stają w kolejkę
i wykupują buty. Może na handel?
Zosi
udało się dziś kupić dwie paczki „Herbatników krymskich” – takich okrągłych, w
cenie 37 zł za paczkę. Przed podwyżką kosztowały 12,50. Wafli suchych już nie
wystarczyło.
16 lutego 1982 r., wtorek
Imieniny Danuty, koleżanki z
pracy - tej, która dala Kasi „humanę”. Jest bardzo lubiana i dlatego, jako
wyraz pamięci i uznania, otrzymała dużo kwiatów. Kwiaty są drogie. Za trzy
goździki z przybraniem trzeba zapłacić 120 zł.
Zosia
kupiła świeżego dorsza. Będzie na kolację. Zapłaciła ponad 90 zł.
Dla
wszystkich (dla nas w zakładach pracy) wydawane są wkładki do dowodów
osobistych, w których odnotowywać się będzie wydawanie kart zaopatrzeniowych
dla każdego obywatela. Ja otrzymam na siebie i na dzieci, bo na nich biorę „rodzinne”.
Trzeba będzie je nosić do sklepu, bo mogą sprawdzać.
20 lutego 1982 r., sobota
Dla nas dzień wolny od pracy,
choć w zakładzie pracuje się. Wolny dzień wziąłem za 14 grudnia 1981 r., w
którym to dniu pracowałem do godziny 22.00.
Maciek
ostatnio śpiewa piosenkę:
Choć mam rączki małe
I
niewiele zrobię,
Pomogę
mamusi,
Niech
odpocznie sobie.
Raczej tylko pierwsza część zwrotki
jest prawdziwa.
21 lutego 1982 r., niedziela
Zaczynamy myśleć, jak to w tym
roku będziemy spędzać urlop. Najlepiej gdyby, jak to było do tej pory, spędzić
urlop całą rodziną. W tym roku może się to jednak okazać nierealne. Z drugiej
strony, nie wyobrażam sobie spędzania urlopu w Bielawie, nawet jednego dnia -
te same widoki, te same twarze. Zobaczymy, jak to będzie. Z wcześniejszych
planów, żeby jechać na wczasy z Funduszu Pracowniczego, raczej zrezygnujemy, bo
jest za drogo.
23 lutego 1982 r., wtorek
Dzisiaj otrzymaliśmy w zakładzie
tak zwaną „trzynastą pensję”.
Zosia
dzisiaj kupiła Kasi bardzo ładną chińską sukieneczkę za 250 zł. Sprzedawali
tylko po jednej, a ścisk był taki, że aż ją bolał brzuch. Kasia ma już teraz
dwie ładne sukieneczki, w których będzie mogła wystąpić w lato.
Po
dobranocce oglądaliśmy krótki film przyrodniczy Puchalskiego o polskich zwierzętach
stepowych. Szczególną uwagę zwrócono w nim na tchórze stepowe. Zaprezentowane
odpowiednio przez autora, były miłe i sympatyczne. Chłopcy oczywiście od razu
podłapali temat i już łażą po pokoju, czołgając się po kątach, pod ławą i między
fotelami, naśladując tchórze.
24 lutego 1982 r., Środa Popielcowa
Zaczyna się Wielki Post.
Zdecydowaliśmy
się od marca gotować obiady w domu. Te w zakładach pracy nie zawsze są
najlepszej jakości, mimo że kosztują 35 zł. Na pewno damy sobie radę.
Ostatecznie nie co dzień musi być zupa i drugie danie. Już dziś smażą się
kurczaki na marcowe obiady. Z dwóch kurczaków na dwie osoby wyjdzie siedem
obiadów. Kładziemy w słoiki, bo trudno będzie je przechować w surowym stanie ze
względu na mały zamrażalnik w lodówce.
27 lutego 1982 r., sobota
Dla mnie wolna. Zosia pracuje.
Wszystkie dzieci zostały w domu. Jak zwykle, na zmianę bawili się, rozrabiali i
bili, nie wyłączając z tego Kasi. Przed dobranocką oglądaliśmy „Stawkę większą
niż życie”, kolejny odcinek wojennego serialu wznawianego w telewizji już chyba
po raz czwarty od chwili powstania. Dzieci patrzą z zainteresowaniem, choć film
brutalny, jak to na wojnie.
Wieczorem
było ręczne strzyżenie nożyczkami chłopców i Kasi. Nie siedzą spokojnie na
stołku, a przy podgalaniu bardzo nerwowo reagują. Ale jakoś dajemy sobie radę.
28 lutego 1982 r., niedziela
Pierwsza niedziela Wielkiego Postu.
Do kościoła poszedłem na 7 rano. Kazanie wygłosił wykładowca z Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego (KUL). Po wstępie opartym na znanej religijnej
piosence, (a właściwie na jej fragmencie: „zatrzymaj się na chwilę i pomyśl, po
co żyjesz”), opowiedział, na ile pozwalał czas, o KUL-u i jego osiągnięciach,
pracy i założeniach. Przyjazd jego, jak określił, był podyktowany chęcią
bezpośredniego podziękowania za nasze ofiary na tę katolicką uczelnię, jedyną w
komunistycznym bloku, utrzymywaną wyłącznie z ofiar wiernych. Nasza parafia należy
do tych, którzy hojnie tę uczelnię wspierają.
Było
to wartościowe i owocne spotkanie.
2 lipca 1982 r., piątek
3 marca 1982 r., środa
Marcowy dzień, a „w marcu jak w
garncu” – mówi ludowe przysłowie. Chyba dlatego od rana pada deszcz i wieje
silny wiatr. Nieprzyjemna pogoda. Dobrze chociaż, że nie musimy do przedszkola
jeździć rowerem. Benzyny wystarcza na tyle, by zajechać do przedszkola i do
pracy.
W
zakładzie dostałem nową pieczątkę: kierownika Drukarni.
Wczoraj
późnym wieczorem była u nas siostra zakonna, która pracuje z Zosią w rentgenie.
Prosiła o chociaż 10 kg kartofli, bo nie mają. Daliśmy bez konieczności
oddawania, bo sami dostaliśmy. Dziś się siostrzyczki zrewanżowały i przyniosły czekoladki
i bardzo ładne chińskie kredki świecowe.
W
poniedziałek otrzymaliśmy list z Ciechocinka od siostry Zosi. Tak jej zależy,
abyśmy razem spędzili choć część urlopu w wakacje! Jak to się w tym roku ułoży,
na razie nie jesteśmy w stanie określić.
Sami
gotujemy obiady. Żeby być sprawiedliwym, to trzeba raczej powiedzieć: Zosia
sama gotuje obiady. Zobaczymy na koniec miesiąca, jak na tym „wylądujemy” – ile
wydamy i czy będziemy zadowoleni.
W
poniedziałek na obiad były kluski z mięsem z niedzielnej zupy, we wtorek pyszne
kluski na parze z sosem pieczarkowym, a dziś aż na klatce schodowej pachniało,
taka dobra była grochówka. Jutro kotlety mielone z kartoflami i ogórkiem.
Dzisiaj Zosia zrobiła dwadzieścia takich kotletów i szesnaście włożyła do
słoików. Na jakiś czas wystarczy.
5 marca 1982 r., piąte
Choć oczekiwany, niespodziewanie
przyjechał do nas gość z Włocławka – mój tata. Wieczorną porą zadzwonił do
drzwi, przywitał się chrześcijańskim „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” i
chłopcy w pierwszej chwili myśleli, że to ksiądz. Ale zaraz potem rozpoznali
dziadka Zenka i radość była ogromna. Po wstępnych czułościach i dziwowaniach
jakie to już duże dzieci, zjedliśmy kolację i zaczęliśmy rozpakowywać dużą
torbę. Właśnie paczki i torby najbardziej interesują nasze dzieci. A było w
niej sporo najróżniejszych rzeczy:
- cytryny,
- dwie włocławskie czekolady z
widokiem miasta,
- pralinki „Jutrzenka” z
Bydgoszczy,
- ciastka w czekoladzie,
- groszki w czekoladzie,
- rodzynki w czekoladzie,
- amerykańskie ciastka (od
„dobrych ludzi”),
- duże pudełko odżywek dla Kasi,
- odżywka w proszku dla
niemowląt,
- litr oliwy z oliwek,
- zagraniczny szampon palmowy,
- 5 szwedzkich żyletek,
- kredki pastelowe,
- chińskie kredki świecowe,
- chińska, płaska plastelina,
- około 1 kg schabu,
- pół kg dobrej kiełbasy,
- około ¾ kg. solonego masła,
- 10 niemieckich gum do żucia,
- sporo dobrych, choć używanych
ciuszków dla Kasi,
- samochód do zabawy,
- biedronka na kółkach,
- układanka obrazkowa z kaczorem
Donaldem i znakami drogowymi.
Pogadaliśmy
jeszcze trochę o rodzinie i już zrobiło się późno. Czas było iść spać.
6 marca 1982 r., sobota
Dla mnie, jak to się potocznie
mówi, „pracująca”. Zosia od rana urzędowała w domu z dziećmi i teściem. Tata
wieczorem opowiadał niektóre przeżycia z czasów wojny. Zanotuję je, gdy będę
miał trochę więcej czasu.
7 marca 1982 r., niedziela
Z ciekawszych wydarzeń tego dnia
należałoby zanotować spacer na „cegielnię” po palmy. Dla taty była to
jednocześnie wyprawa po macierzankę, której, niestety, nie znaleźliśmy. Była ładna, wiosenna pogoda. Na stawie był
lód. Trawa jeszcze się nie zieleni, ale w atmosferze wyczuwa się już
wyczekiwaną wiosnę. Chłopcy mieli okazję wybiegać się po łąkach i wertepach.
Wieczorem
tata opowiadał swoje i rodzinne dzieje od czasu, który zapamiętał, ale o tym
innym razem.
8 marca 1982 r., poniedziałek
Dzień Kobiet. W domu mamy dwie
kobiety – Zosię i Kasię, ale Kasia nie rozumie jeszcze, że to też jej święto. W
zakładzie pracy rozdaliśmy naszym paniom prezenty – tym razem obrusy. Jakoś
atmosfera była przyjemniejsza niż zwykle.
O
godzinie 15-tej w przedszkolu były w grupach występy dla mam. Występy były o
tej samej godzinie w każdej grupie, a ponieważ nasi chłopcy chodzą do dwóch
różnych grup, Zosia przechodziła z sali do sali, by być w grupie i Maćka, i
Michała. Michał to zauważył i prawie się obraził.
Dzieci
od dziadka dostały w prezencie pieniądze; Michał 1000 zł, a Maciek i Kasia po
500 zł.
9 marca 1982 r., wtorek
Dziś rano odwiozłem tatę do
Dzierżoniowa, na autobus do Włocławka. Pojechał o 6.20. Przykro było się
rozstawać, ale wiemy, że dla ojca dłuższe przebywanie w takich warunkach jak my
mamy jest męczące, a poza tym, jeśli już coś sobie postanowi, to konsekwentnie
trzyma się obranego kierunku.
Zosia
za sprezentowane Michałowi pieniądze kupiła strój klowna za ponad 400 zł.
Będzie pamiątka od dziadka, ciesząca zapewne nie tylko nasze dzieci. Kupiła
również szał ostatnich dni – kostkę Rubika. Łamiemy teraz sobie głowę, jak ją
ułożyć.
10 marca 1982 r., środa
Dziadkowi bardzo podobały się
dzieci, szczególnie Kasia. Chyba dlatego, że to jedyna wnuczka wśród ośmiorga
wnucząt i w dodatku najmłodsza.
Tata
od 1 stycznia jest na emeryturze. Urodził się 22 grudnia 1923 roku, a więc jest
to emerytura tzw. wcześniejsza. Można było w tym roku skorzystać z okazji i
odejść z zakładu. Wśród kilku wariantów możliwości odejścia na wcześniejszą
emeryturę był również taki, który dotyczył pracowników mających udokumentowane
przepracowanie 40 lat (bez względu na wiek). Tata te lata „uzbierał”, a nawet
wyszło mu 42 lata. W jednym zakładzie (Zakłady Wytwórcze „SPOŁEM” we Włocławku)
przepracował 32 lata. Na pożegnanie od kolegów ślusarzy otrzymał radio
tranzystorowe (na wędkarskie wypady nad wodę), a od całego Działu Mechanicznego
portfel z 500-złotową wkładką. Oczywiście były również kwiaty.
Żal
było żegnać takiego dobrego pracownika. Żal było odchodzić.
13 marca 1982 r., sobota
Jest to wolna sobota. Całą
rodziną jesteśmy w domu. Zosia z zapamiętaniem ćwiczy kostkę Rubika, a dzieci
rysują i malują.
14 marca 1982 r., niedziela
Nasza rodzina w komplecie.
Zastanawiam się, kiedy przyjedzie do nas babcia z Sulejówka. Doszły nas słuchy,
że w końcu marca. Znów spędzimy miłe chwile w rodzinnej atmosferze.
15 marca 1982 r., poniedziałek
Praktycznie pierwszy raz w tym
roku poszedłem popracować na działce. Strasznie jeszcze mokro. Przywiozłem na
działkę osiem worków podgniłych trocin i wiórów. Ponieważ ziemia jest u nas
dość ciężka, z tendencjami do zbijania się, liczę, że po posypaniu tymi
trocinami i przekopaniu będzie bardziej przepuszczalna, a z czasem może i
pulchniejsza. Niedługo trzeba będzie kopać i siać. W tym roku chyba jeszcze
bardziej będziemy szanować ziemię, by wydała jak największy plon.
20 marca 1982 r., sobota
Dla mnie to sobota pracy. Dzieci
z Zosią zostały w domu.
Miłą
niespodzianką był przyjazd babci z Sulejówka. Wizyty spodziewaliśmy się, ale
dopiero za tydzień, i dlatego jest nam
tym bardziej miło. Nie było problemu, z kim zostawić Kasię, bo Zosia z chłopcami
poszła do teatru na sztukę pt. „Przygody Pik-Poka”. Podobno było to ładne
przedstawienie.
Jak
zwykle w sobotę, obejrzeliśmy w telewizji odcinek „Stawki większej niż życie”.
Choć to jeszcze nie koniec serialu, już zapowiedziano ostatni odcinek. Może
wprowadzą nowy serial? Sobota i niedziela są właśnie tymi dniami tygodnia, w
których można pooglądać telewizję, a i to tylko wybrane, z braku czasu,
pozycje.
24 marca 1982 r., środa
Babcia odjechała wczoraj
wieczorem. Całą rodziną odwieźliśmy ją do Dzierżoniowa, choć była już późna
pora. Pociąg do Jaworzyny odjechał o godzinie 20.25. Myślimy, że babcia była
zadowolona z pobytu u nas. Szkoda tylko, że nasi goście tak krótko u nas
przebywają i zawsze znajdują powód, żeby nas opuścić. Jest to niewątpliwie
spowodowane przyzwyczajeniami do swojego środowiska, do bliskich, których na czas
pobytu u nas muszą zostawić. Może myślą, że odwiedziny są czymś dobrym, ale na
krótko. Tym razem pretekstem do wyjazdu były niezrealizowane kartki na mięso.
Moja
mama, czująca się najbardziej odpowiedzialna za dom we Włocławku, przeżywa
pobyt poza progiem własnego mieszkania jako swoistą rozterkę. Myślami i tak
cały czas jest na Polewki.
Ale
cieszymy się i krótkimi odwiedzinami, bo na dłuższe, jak na razie nikt się nie
zapowiada.
27 marca 1982 r., sobota
Piękna dziś była pogoda. Byłem na
działce posiać rzodkiewkę, sałatę i cebulę. Może trochę za wcześnie, ale jest
tak ciepło, ze aż szkoda, by ziemia leżała bezczynnie.
Zosia
przedwczoraj kupiła sobie buty na lato za „jedyne” 2150 zł. Bez rekompensaty jest
to 1/3 miesięcznej pensji - co prawda, jeśli moda radykalnie się nie zmieni w
ciągu roku albo nawet dwóch, wystarczą jej na jakieś pięć lat. Ale jednak cena
jest przerażająco wysoka.
1 kwietnia 1982 r., czwartek
1 kwietnia 1982 r., czwartek
Już wysłane kartki świąteczne do
rodziny i znajomych. Podobno zdrożały znaczki na list z 2,50 na 6,00 zł, ale
nakleiliśmy jeszcze po starej cenie – może przejdą.
Rano
był mróz, aż szyby samochodu trzeba było skrobać ze szronu. Natomiast gdy
wracaliśmy z pracy, trzeba było otwierać okno – tak było gorąco.
Byliśmy
oglądać meble kuchenne. Czas, by coś w kuchni zmienić. Są, w granicach 15 tys.
zł, ale nieładne, i to z ograniczeniami: a to „dla młodych małżeństw”, a to „za
żywca”, a to jeszcze „na zapisy”. I tak nie uda się nam kupić.
Wczoraj
wzięliśmy wypłaty za miesiąc marzec. Razem przynieśliśmy, po potrąceniach
różnych świadczeń, około 20 tys. złotych. Gdyby nie potrącali za przedszkole,
raty pożyczki mieszkaniowej, pożyczki z Pracowniczej Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej,
byłoby ze 25 tys.
Zosia
kupiła dziś chłopcom śliczne wiatrówki w cenie za około 500 zł za sztukę i dla
mnie buty za 600 zł. Oczywiście nie bez problemów. „Za butami” trzeba było stać
dwie godziny, a kurtki sprzedawali tylko po jednej sztuce, a więc trzeba było
stać w kolejce po nie dwa razy. Tylko
Maciek na razie nie ma butów na wiosnę i na lato. Chodzi jeszcze w zimowych z
cholewkami.
Pracowałem
trochę na działce. Miło jest popatrzeć na równą, świeżo zagrabioną ziemię i
choć nic jeszcze nie wschodzi, to już oczyma wyobraźni widzi się zazielenione
grządki.
3 kwietnia 1982 r., sobota
Zosia miała wolne, a ja
pracowałem do godziny 14.00. Po obiedzie pojechaliśmy, pierwszy raz w tym roku,
do znajomych do Piskorzowa. Chłopcy, jak zwykle w takich sytuacjach, mogli
trochę odskoczyć od podwórkowych zabaw i poganiać kury na dworze, zajrzeć do
baranów, zobaczyć z bliska krowy w oborze. Trochę pogadaliśmy, dostaliśmy litr
śmietany i do domu.
Jak
jechaliśmy do Piskorzowa, to w Pieszycach zatrzymał nas patrol milicji.
Sprawdzali dokumenty, światła, luz w kierownicy. Dobrze, że nie pytali o ręczny
hamulec.
5 kwietnia 1982 r., poniedziałek
Pięć lat temu urodził się w
Bielawie nasz Maciek. Choć teraz trudno jest zorganizować jakąś uroczystość, to
jednak Zosia temu zaradziła. Upiekła biszkopt w kształcie tortu, żeby było w co
wsadzić świeczki. „Torcik” podzielony był na pół kreską z kakao. Na jednej
stronie było pięć świeczek dla Maćka, a na drugiej siedem dla Michała, bo
Michał siedem lat skończy 8 kwietnia, a będzie to Wielki Czwartek i nie wypada
organizować żadnych uroczystości. Najpierw paliły się świeczki Maćka i on je
zdmuchiwał, a potem Michała. Była jeszcze sałatka warzywna, kukurydza prażona i
czekoladowe cukierki.
Na
dworze śliczna, wiosenna pogoda. Wyczuwa się już intensywnie ten miły, wiosenny
czas.
6 kwietnia 1982 r., wtorek
Od niedzieli trwają u nas
rekolekcje wielkopostne. Ludzi w kościele jest moc. Na wieczornej mszy św. nie
mieścili się w kościele. Widok takiej ilości wiernych w jednym miejscu jest
wspaniały, wręcz imponujący. Jest wielu znajomych z zakładu pracy, sąsiadów, a
nieznajomi są jacyś bliżsi. Atmosfera jest podniosła, prawdziwie
chrześcijańska. Gdyby taka mogła być na ulicy, w pracy przy wykonywaniu swoich
obowiązków i w rodzinie! O wiele lepiej i spokojniej żyłoby się na świecie.
10 kwietnia 1982 r., Wielka Sobota
Dzień święcenia pokarmów. Michał
z Maćkiem sami poszli z koszyczkami do kościoła. Jest taki u nas zwyczaj, że z
koszyczka w kościele oddaje się po jajku do dużego kosza. Potem te jajka
przekazywane są potrzebującym. Jest to taki skromny, raczej symboliczny gest
dzielenia się z innymi. Nasi chłopcy ze swoich koszyczków oddali po żółtym
jajku, a więc żółtych jajek na wielkanocnym stole u nas nie będzie, bo były
tylko dwa. Na pewno Maciek wziął przykład ze starszego brata i oddał jajko tego
samego koloru.
11 kwietnia 1982 r., Niedziela Wielkanocna
Od rana padał deszcz ze śniegiem.
Bardzo nietypowa pogoda jak na największe święto w naszym Kościele. Ale nie
jest ważna pogoda, tylko atmosfera. Święta spędzamy w naszym rodzinnym gronie.
Nie mają one jednak tego specyficznego nastroju, który pamiętamy z lat
dziecięcych. Kiedyś było zdecydowanie inaczej.
18 kwietnia 1982 r., poniedziałek
Przed godziną siedemnastą wróciła
z Włocławka Zosia z Michałem. Jechali od 5.23 rano, a więc prawie dwanaście
godzin. To już prawdziwa wyprawa. Oprócz u rodziny we Włocławku byli też w
Ciechocinku. Do pomocy do dzieci na lipiec przyjedzie moja siostra Małgosia. Dawno
już u nas nie była i wierzę, że będzie zadowolona z pobytu w Bielawie.
Zosia
wypożyczyła od rodziców kilka rodzinnych dokumentów. Niektóre z nich są bardzo
stare i dotyczą moich pradziadków. Chętnie się z nimi zapoznam.
23 kwietnia 1982 r., piątek
Wczoraj Maciek dostał talon na
buty (do tej pory chodził w zimowych kozakach). Teraz buty dla dzieci są na
kartki. Kupili dziś z Zosią trzewiki czechosłowackie za 250 zł. Nawet ładne.
Od
maja będzie wprowadzona sprzedaż mleka pełnego na kartki, dla dzieci do lat
trzech. Jakie to będzie mleko i po ile – zobaczymy.
29 kwietnia 1982 r., czwartek
Dziś nawet dość bogaty w
wydarzenia dzień. Do pracy poszedłem na 8.00, a więc dzieci pospały sobie
trochę dłużej. Zaraz po pracy pojechałem do Dzierżoniowa na przegląd samochodu.
Okazało się, że trzeba wymienić opony w przednich kołach, przeguby krzyżakowe,
zreperować ręczny hamulec i wymienić żarówkę oświetlenia tablicy
rejestracyjnej. Trochę będzie to kosztować, ale jestem w stanie sam wszystko
załatwić, jeśli uda się kupić części.
Zosia
kupiła za 550 zł aż cztery ni to sweterki, ni to bluzki, ale bardzo ładne.
Wszystkie rozmiarem na Michała. Dlatego takie tanie, bo to dary z
Czechosłowacji. W cenie artykułu jest tylko koszt transportu i koszt obrotu
towarowego. Sweterek za 100 czy 150 zł to jednak bardzo tanio. Sprzedawali „na Książeczki
Zdrowia” z wpisem zaznaczającym zakup.
1 maja 1982 r., sobota
Tradycyjnie obchodzone święto
ludzi pracy. W tym roku jednak bez pochodu 1-majowego. Podobno była tylko
skromna manifestacja mieszkańców Bielawy. Zimno.
Po
obiedzie Zosia poszła z chłopcami na występ „czarodzieja”. Pokazał dzieciom
kilka prostych, ale efektownych sztuczek. W domu Zosia je demonstrowała w
naszych warunkach: znikanie chusteczki w tubie zrobionej z gazety, zamiana
kolorów piłeczek i wpuszczanie piłeczek do pustego cylindra, tak aby wylatywały
w innym kolorze. Śmiechu było co niemiara, najwięcej z naiwności chłopców.
Piłeczki zamieniałem chłopcom za głowami mając jedną w rękawie i przekładając
ją „wyczarowywałem” inną piłeczkę stukając Michała w głowę. Śmialiśmy się, gdy
zieloną zamieniałem na żółtą. Były dwie żółte i Michał, pokazując je Maćkowi,
pytał, która jest zielona, a która żółta. Potem oczywiście trzeba było
sprawdzać, która faktycznie jest zielona. Przy naszej pomocy Michałowi też
udawało się „czarować”, ale nawet tłumaczenie, co i jak się robi, nie mogło go
przekonać, że nie ma w tym „czarowaniu” niczego nadzwyczajnego.
2 maja 1982 r., niedziela
Można by powiedzieć, że był to
dzień trochę inny niż zwykle, a to dlatego, że Michał po raz pierwszy
występował w prawdziwym teatrze, na prawdziwej scenie, przed prawdziwą
publicznością. Był to występ z okazji majowego święta. Cała grupa starszaków
występowała w wiązance tanecznej. Byliśmy na tym występie całą rodziną. Ludzi
było dużo. Michał po występie stwierdził, że nie miał tremy.
5 maja 1982 r., środa
Od 1 maja zniesiono godzinę
milicyjną. 1 i 3 maja w niektórych miastach miały miejsce „incydenty uliczne”,
w których szczególną aktywność wykazywali młodzi ludzie. Zatrzymano około 1600
osób. Ponad dwudziestu milicjantów odniosło obrażenia. Z Warszawą nie ma
kontaktu telefonicznego. Wczoraj miały miejsce wystąpienia w Szczecinie.
Pokazywali te wypadki w „Dzienniku Telewizyjnym”.
W
świecie niespokojna sytuacja w związku z konfliktem zbrojnym między Argentyną a
Wielką Brytanią o Falklandy (Malwiny). Giną żołnierze, zatapiane są okręty. To
początek konfliktu, który nie wiadomo jak się zakończy.
U
nas nareszcie zaczęło być ciepło, a można powiedzieć, że nawet bardzo ciepło.
Żeby jeszcze było wilgotno, to na działce ładnie by wszystko rosło.
9 maja 1982 r., niedziela
Nareszcie w całej okazałości i w całej pełni można u nas
zauważyć wiosnę. Rozwijają się liście na drzewach, kwitną drzewa owocowe. Na
działce powychodziły z ziemi rośliny. Przy ciepłej i wilgotnej aurze powinno
się wszystko zazielenić.
Dziś
obchodzony jest Dzień Zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. To już 37 lat
minęło, jak czerwone i biało-czerwone flagi zatknięto w Berlinie. Centralne uroczystości
z tej okazji odbędą się w Warszawie na Placu Zwycięstwa.
Maj
tradycyjnie w naszym Kościele jest miesiącem maryjnym. Z tej to chyba okazji z
kościelnej wieży przez głośniki na Bielawę rozchodzą się melodie pieśni maryjnych
w wykonaniu orkiestry dętej.
11 maja 1982 r., wtorek
Zaliczyłem poprawkę corocznego
przeglądu samochodu. Jak na razie na bieżące remonty auta wydaliśmy 4000 zł,
nie licząc opon, które trzeba kupić, a nie ma ich w sprzedaży. Na przegląd
pożyczyłem całe koła. Jakoś się nie zorientowali, że koła były podmienione.
Maćka
przyjęto do przedszkola, do trzeciej grupy. Przez rok będzie w przedszkolu bez
rodzeństwa. Michał dostał talon na buty. Każde dziecko dostaje jeden talon na
rok. Trudno zdecydować się, czy kupić sandałki, czy buty na zimę.
15 maja 1982 r., sobota
Dzień wolny od pracy. Dzisiaj
Zosi imieniny i urodziny. Życzenia złożyliśmy rano. W prezencie daliśmy dwa
kompleciki: bluzka i majtki w kolorach – pomarańczowym i niebieskim. Wczoraj w
pracy dostała dużo kwiatów, a od jednej z koleżanek nowy biustonosz. To
szczególnie trafny prezent, bo tego typu bielizny damskiej od dłuższego już
czasu nie można kupić.
16 maja 1982 r., niedziela
Coraz krótsze te moje
sprawozdania, a to dlatego, że każdy dzień jest bardzo wypełniony zajęciami i nie
wystarcza czasu na pisanie. Dziś też mieliśmy dużo zajęć. Przed południem
oglądaliśmy ogólnopolski kolarski wyścig uliczny. Kolarze startowali w czterech
kategoriach wiekowych. Nie pasjonowaliśmy się tym wyścigiem, ale zawsze było to
pewne urozmaicenie dnia.
Po
obiedzie pojechaliśmy w góry. Samochód zostawiliśmy przy ostatnich
zabudowaniach i dalej z wózkiem chcieliśmy dojść do Bielawskiej Polanki. Nie
doszliśmy jednak, bo droga była bardzo trudna: kamienista z wykrotami. Maciek
chciał do domu, bo bał się niedźwiedzi. No i skończyło się na tym, że kucnęliśmy
gdzieś na nasłonecznionym miejscu, żeby pooddychać górskim powietrzem. Chłopcy
pobiegali trochę po lesie, zjedliśmy, co mieliśmy do zjedzenia, i żeby zdążyć
na dobranockę trzeba było wracać. Jeszcze z Kasią na ramionach wszedłem dość
wysoko na wyrąbany stok. Ładny był widok doliny, w której zielenią odbijały się
młode liście drzew. Czuło się ogrom przestrzeni i potęgę gór.
21 maja 1982 r., piątek
Spóźniona wiosna intensywnie
nadrabia zaległości, dając ciepłe dni i od czasu do czasu orzeźwiający
deszczyk. Na działce wszystko intensywnie rośnie. Teraz tylko dbać, aby zielsko
nie zagłuszyło upraw. Często chodzimy oglądać, co już podrosło. Ładnie kwitną
truskawki, grubieje rzodkiewka i za tydzień może będzie można jej skosztować.
22 maja 1982 r., sobota
Dla nas dzień wolny od pracy.
Przed południem pobieraliśmy na działkach cement na krawężniki w głównych
alejkach. Dostaliśmy po 150 kg na każda działkę.
Po
obiedzie pojechaliśmy do Owiesna nad staw, zrobić rozeznanie, czy da się tam
odpocząć w wolne dni z dala od miasta. No i jest gdzie poopalać się, pobiegać,
pograć w kometkę i wykąpać się. Może nawet uda się złowić jakąś rybę? Michał
będzie miał wreszcie okazję pochwalić się, czego nauczył się na basenie w
Dzierżoniowie.
23 maja 1982 r., niedziela
Jak co roku udaliśmy się na
wycieczkę do Wojsławic. Jest tam największy w Polsce ogród dendrologiczny. To
około 23 km od Bielawy za Niemczą. Znajdują się w nim piękne krzewy ozdobne –
rododendrony i azalie różnych odmian. W tym właśnie okresie przepięknie kwitną.
Nie wszystkie krzewy już kwitły. Te najładniejsze, o czerwonych i bordowych
kwiatach, miały duże pąki. Piękny jest widok krzewu obsypanego dorodnym i
wyrazistym kwieciem. Może zdjęcia, które
zrobiliśmy, chociaż czarno-białe, pobudzą wyobraźnię i choć w części oddadzą to
piękno. Ogród jest odwiedzany przez wielu turystów.
25 maja 1982 r., wtorek
Dziś na placu osiedlowym
uruchomili „wesołe miasteczko”. Co prawda są tylko dwie karuzele, salon z
krzywymi lustrami i wóz z linkami, na końcu których są przyczepione różne
upominki, ale dzieci trochę się „rozerwały” wśród krzyków rówieśników, ogólnego
hałasu i biegających psów.
26 maja 1982 r., środa
Dziś Dzień Matki. Nasze dzieci
jeszcze mało rozumieją, żeby w odpowiedniej formie okazać w tym dniu
wdzięczność swojej mamie. Michał zaprosił swoją mamę z okazji jej święta na
wieczorny występ do Teatru Robotniczego. Ze swoją grupą występował na scenie.
Był taki moment, kiedy dzieci w czasie występu wręczały swoim mamom kwiatki. Wszystkie
dzieci grzecznie schodziły po schodkach na salę, a tylko Michał, żeby było
szybciej, zeskoczył ze sceny z wysokości około metra.
Dziś
w przedszkolu dzieci dostały dary z Ameryki. Dla każdego dziecka był przydział
1,5 kg dziwnej, brązowej mąki i jedno opakowanie (pojemnik o objętości 1 galona
– 3,75 litra) oliwy czy oleju.
Maciek
przyniósł z przedszkola również zdjęcie grupowe dzieci ze strażakami z
„Bieltexu”. W zeszłym tygodniu mieli pokaz gaszenia pożaru, pozwolono im
posiedzieć w samochodzie strażackim i zakładać kaski. Na koniec spotkania jeden
ze strażaków częstował dzieci lizakami z kasku strażackiego. Było to
niewątpliwie przeżycie dla maluchów.
27 maja 1982 r., czwartek
Z sąsiadami na działce
ustawialiśmy szalunki na krawężniki. W sobotę będziemy zalewać. Chociaż jeszcze
nigdy takiej czynności nie wykonywałem, to jednak jakoś mi szło. Trzeba jeszcze
przygotować sporą ilość kamieni, żeby wyszło mniej cementu.
30 maja 1982 r., niedziela
Wczoraj zalewałem szalunki, ale
sam – sąsiedzi nie przyszli. Nie spodziewałem się, że to taka ciężka praca.
Żeby była przygotowana odpowiednia ilość kamieni, toby poszło sprawniej i bez
dodatkowego wysiłku. Nieciekawie zapowiada się finał tego przedsięwzięcia, bo
zabraknie cementu, choć dałem dużo kamieni.
Wczoraj
Zosia była z dziećmi „na kukiełkach”. Sztuka miała tytuł „Skradzione echo”. Kasia wytrzymała całe dwie
godziny. Bilety mieli tylko chłopcy. Ale że na takich imprezach nikt biletów
nie sprawdza, to kto przyjdzie, może sobie spokojnie usiąść i sztukę obejrzeć.
Dziś
byliśmy na wycieczce na łące w górach za Rozciszowem. Planowaliśmy zatrzymać
się na Potoczku, ale czy akurat tam trafiliśmy – trudno powiedzieć. W sumie
jednak było ładnie, słonecznie, chociaż chwilami gdy, zaszło słońce, było
chłodno. Mieliśmy z sobą domek z tkaniny. Dzieci miały okazję wyhasać się do
woli. Po powrocie i kolacji, tym razem nie trzeba było „gonić” do łóżek.
Widoki
podczas tej krótkiej podróży, trzeba przyznać, były wspaniałe. Zakola drogi i
serpentyny pozwalały na oglądanie dolin, jarów i górskich zboczy o malowniczym
wyglądzie. Odczuwało się ogrom przestrzeni i ogrom gór.
6 czerwca 1982 r., niedziela
Od kilku dni u nas niesamowite
upały. Nie można wytrzymać ani w domu, ani na dworze. Poopalaliśmy się na
czerwono, bo silnie „brało” słońce. Przez ostatnie kilka dni chodziłem z
dzieciakami na działkę.
Skończyłem
wylewać krawężniki, choć zabrakło cementu. Postarałem się jednak jeszcze 50 kg,
aby zakończyć inwestycję. We wtorek zdejmuję szalunki i robię porządki przy
alejce.
Już
tylko dwa miesiące zostało do urlopu. Mamy go trzy tygodnie i cały ten czas
spędzimy poza Bielawą. Tak przynajmniej planujemy.
13 czerwca 1982 r., niedziela
Mija pół roku od wprowadzenia w
naszym kraju stanu wojennego. Podobnie jak pół roku temu też jest niedziela.
Ponieważ jest spokój w kraju, można na trzeźwo ocenić miniony okres. Obecnie
rygorów stanu wojennego w zakładzie w ogóle nie odczuwamy. Może inaczej jest w
zakładach zmilitaryzowanych, chociaż jak słyszymy w radiu czy telewizji, nie ma
większych różnic w ich pracy i pracy w normalnych zakładach. Zawieszone pozostały
tylko związki zawodowe. Ucichła również
społeczna dyskusja na temat przyszłości związków zawodowych w naszym kraju.
Jesteśmy w stanie oczekiwania, że niedługo stan wojenny zostanie zniesiony.
Liczymy, że stanie się tak do przyjazdu papieża do Polski, choć trzeba mieć na
uwadze zapowiedzi władz, że dopóki nie będzie w kraju spokoju, stan wojenny
będzie trwał.
18 czerwca 1982 r., piątek
Po beznadziejnej deszczowej
pogodzie zaczyna wyglądać słońce. Na działce zaczynają dojrzewać truskawki.
Choć w części, ale zaspokajają apetyty naszych dzieci. Kasia bardzo lubi
truskawki, czereśnie no i pomidory. Za nie odda nawet smoczek.
Dalej
wszystko jest drogie. Nasmarowanie samochodu w zeszłym roku kosztowało 55 zł, a
w tym już 228, a polega ono tylko na wtryśnięciu pod ciśnieniem porcji smaru w
odpowiednie miejsca w samochodzie.
19 czerwca 1982 r., sobota
Ten dzień zasługuje na szczególne
potraktowanie.
Ochłodziło
się i około godz. 13.00 lunął potężny deszcz z piorunami, a za chwilę bębnił po
szybach przez kilka minut grad. Po południu następna porcja potężnego deszczu,
a wieczorem, na pożegnanie, jeszcze jedna.
27 czerwca 1982 r., niedziela
Przez cały tydzień była deszczowa
pogoda. Myśleliśmy, że choć w niedzielę będziemy mogli gdzieś wyjechać, ale
niestety od rana pada. W takiej sytuacji i jeszcze przy braku telewizora
(zepsuty) do domu wkradła się nuda. Chłopcy bawią się, trochę pograliśmy w gry,
trochę pospaliśmy po dobrym obiedzie i tak mija godzina za godziną.
Już
na dobre zaczął się sezon truskawkowy. Na mieście sprzedają truskawki po 60 zł
za kg. My oczywiście nie kupujemy, bo mamy swoje, a jest ich tyle, ze nie da
się zjeść. Kładziemy więc do słoików na zimę.
30 czerwca 1982 r., środa
Ostatni dzień dzieci w
przedszkolu i żłobku. Dla Micha to ostatni dzień jakiegoś etapu życiowego.
Przecież już do przedszkola nie wróci.
Ostatni
dzień przedszkola nie różnił się niczym od innych dni. Oficjalne zakończenie było
już wcześniej. Dzieci zachowywały się tak, jakby jutro znów musiały iść do
przedszkola. Nie było widać po nich entuzjazmu, że to już wakacje.
Małgosia przyjechała po południu.
Już będziemy spokojni o dzieci. Rano wyśpią się, jak to Zosia mówi, „do
czystego oka”.
4 lipca 1982 r., niedziela
Wczoraj wieczorem na działce
sąsiad stwierdził, że w niedzielę pogody nie będzie i już w nocy będzie padał
deszcz. Trudno było jakoś w to uwierzyć po tak przyjemnym dniu i wieczorze. A
jednak miał rację - w nocy była burza, a od 8.00 do 9.30 rano padał tak duży
deszcz, że aż przez szpary w oknach zalewało nam podłogi w mieszkaniu.
6 sierpnia 1982 r., piątek
Od jutra mamy
urlopy. Wyjeżdżamy najpierw do Włocławka, a potem do Sulejówka.
26 sierpnia 1982 r., czwartek
W życiu rodzin katolickich to
znaczące święto – 600 lat obecności Matki Bożej w cudownym obrazie na Jasnej
Górze. Ponieważ w Sulejówku nowobudowany kościół nie jest jeszcze wykończony,
aby w odpowiednim nastroju przeżyć to święto, do kościoła pojechaliśmy pociągiem
do Warszawy. Najbliżej Dworca Wschodniego, na którym wysiedliśmy, był kościół pw.
Bożego Ciała na Kamionkach, na ulicy Grochowskiej. Tam też uczestniczyliśmy we
mszy św. o godzinie 7.00. Ładny wystrój świątyni i okolicznościowe dekoracje
pomogły pełniej uczestniczyć we mszy św.
Przed
wejściem do kościoła, na ziemi, leżał ułożony z kwiatów dużych rozmiarów krzyż,
a pod jednym z jego ramion również z kwiatów ułożone „M”. Krzyż ten, choć duży
jednak wystrojem i wielkością nie dorównuje krzyżom, jakie widziałem przy
kościele na Placu Zwycięstwa czy na Starym Mieście przy Kościele Akademickim pw.
św. Anny. Krzyże te układane są przez Warszawiaków i innych ludzi z
przyniesionych kwiatów. Pierwsze krzyże układano na Placu Zwycięstwa.
Na
Starówce krzyż jest bardzo duży, ma może nawet 10 m długości. Szerokość i
wysokość ramion krzyża sięgała na początku tygodnia pół metra. Sam byłem
świadkiem, jak ludzie kładli na krzyż kwiaty, zatrzymywali się przy nim w
modlitewnej zadumie i śpiewali patriotyczne pieśni. Jedna młoda para po ślubie
w kościele św. Anny przyszła pod krzyż i po krótkiej w modlitwie w skupieniu,
panna młoda dołożyła do krzyża swoją ślubną wiązankę. To było bardzo
wzruszające.
Śpiewano
też „Pierwszą Brygadę” legionów Piłsudskiego. To była zakazana pieśń, a mimo to
ludzie odważnie ją śpiewali. Stała też przy krzyżu samotnie starsza pani - ktoś
mówił, że to wnuczka Piłsudskiego. Nie wiem, czy to faktycznie była prawda.
Tam, pod tym krzyżem, pod którym dość długo stałem, czuło się jakąś siłę,
autentyczny patriotyzm.
W którąś niedzielę podczas uroczystej odprawy
warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza ludzie ułożyli krzyż z kwiatów i zaczęli
przy nim śpiewać kościelne pieśni. Rozgoniła ich milicja. Zaraz ułożono w innym
miejscu drugi krzyż. Ludzi znów rozpędzono, używając do tego armatki wodnej ze
specjalnego samochodu. Widziałem w Warszawie taki pojazd; ciemna buda z armatką
wodną prowadzona przez milicyjną „sukę”. Zdjęcia filmowe z tego rozganiania
pokazywane były w „Dzienniku Telewizyjnym”.
O
krzyżach z kwiatów mówi się, że są to krzyże pojednania.
Do
Sulejówka przyjechaliśmy w sobotę 14 sierpnia. Dopiero dziś piszę cokolwiek, bo
jak do tej pory to trudno było zebrać się do pisania.
W
sobotę 21 sierpnia byliśmy z chłopcami i dziadkiem w Zieniach, rodzinnych
stronach Bartniczuków, odwiedzić ciocię Kasię i starego dziadka Bartniczuka,
Józefa, który w tym roku skończy 96 lat. Bardzo ucieszyli się z naszej wizyty.
W
niedzielę 22 sierpnia pojechaliśmy z Michałem na godzinę 12.00 do Warszawy pod
Grób Nieznanego Żołnierza na uroczystą zmianę warty. Pojechaliśmy specjalnie w
tym dniu, bo w orkiestrze, która prowadziła poczet sztandarowy i kompanię
honorową, grał w pierwszym szeregu na lirce mój szwagier, odbywający służbę
wojskową w Toruniu. Po zmianie warty przemaszerowaliśmy z żołnierzami aż do
hotelu „Viktoria” na Placu Zwycięstwa. Sam Plac Zwycięstwa jest ogrodzony
płotem, że to niby remont nawierzchni, a w sumie chodzi o to, żeby uniemożliwić
gromadzenie się na nim ludzi.
Ze
szwagrem pogadaliśmy po rozwiązaniu szyku.
Pojutrze
wracamy do Bielawy. Zdecydowałem się jechać przez Warszawę Trasą Łazienkowską,
by potem z niej „wskoczyć” na trasę do Katowic, popularnie nazywaną „Gierkówką”.
Mamy w planie odwiedzić Jasną Górę w Częstochowie, o ile warunki na to pozwolą.
Byłaby to najbardziej odpowiednia forma uhonorowania 600-lecia Jasnogórskiego
Obrazu. Gdyby pozwolono przyjechać papieżowi na dzisiejszą uroczystość, być
może i my tam byśmy byli razem z licznie zgromadzonymi pielgrzymami.
28 sierpnia 1982 r., sobota
Wróciliśmy z urlopu do Bielawy.
Przyjechała z nami mama Zosi. Do Częstochowy podróż mieliśmy znakomitą - równa,
szeroka, czteropasmowa droga z szerokimi poboczami zapewniła wygodną i szybką
jazdę.
Na
Jasnej Górze byliśmy dwie godziny. Droga z Częstochowy była zdecydowanie
gorsza, a w dodatku padał deszcz, momentami tak duży, że wycieraczki nie
nadążały zbierać wody z szyby. Ale jakoś zajechaliśmy.
31 sierpnia 1982 r., wtorek
To ostatni dzień „wolności” dla
naszego najstarszego syna, Michała. Od jutra idzie do pierwszej klasy Szkoły
Podstawowej nr 6 w Bielawie. Z tej okazji po południu całą szóstką, tzn.: ja,
Zosia, Michał, Maciek, Kasia i babcia Janka z Sulejówka, poszliśmy na gościnne
występy warszawskiego cyrku „Arlekin”, który właśnie prezentował pierwszy
występ w Bielawie. Obejrzeliśmy prawdziwy, dobry cyrk. Warto było wydać 120 zł.
Nawet dwuletnia Kasia wykazywała chwilami zainteresowanie i klaskała jak inni.
Ale
jak się potem okazało, to nie był koniec wrażeń w tym dniu. Wieczorem też było
na co popatrzeć i przeżywać, bo 31 sierpnia to rocznica podpisania porozumień
społecznych w Gdańsku. Przewidywane przez „dobrze poinformowane środki masowego
przekazu” manifestacje w kraju stały się faktem. Pokojowe z początku manifestacje
w bardzo wielu miastach atakowane przez oddziały milicji i ZOMO zmieniły swój
charakter. Na granaty łzawiące, ogłuszające i petardy odpowiadano ze strony
demonstrantów cegłami i kamieniami, i pokojowe demonstracje zamieniły się w
bijatyki. Według oficjalnej propagandy, zniszczono wiele mienia społecznego,
wielu ludzi zostało rannych, a jak potem ujawniono – cztery osoby poniosły
śmierć.
Nie
przypuszczaliśmy, że i w naszej małej Bielawie może odbyć się demonstracja.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy na ul. 1. Maja ukazała się kilkuset osobowa
grupa demonstrantów z transparentami nawołująca : „Chodźcie z nami”. Skandowano
hasła: „Precz z PZPR”, „Precz z komuną”, „Znieść stan wojenny”, „Uwolnić
Solidarność”, „Wypuścić Lecha – wsadzić Wojciecha”. Wiele osób przyłączało się
do demonstrantów, którzy przeszli koło naszego bloku (Osiedle XXV-lecia PRL 2)
kierując się, jak przypuszczaliśmy, do nowego „Besteru”. Demonstracji
towarzyszyło duże zainteresowanie przechodniów i gapiów z okien bloków. My ze
swoich okien również to obserwowaliśmy.
Zosia
ze swoją mamą, zaaferowane tym wydarzeniem, postanowiły dokładniej rozeznać
sytuację. Poszły niby to do znajomych, do bloku 20 na osiedlu XXV-lecia PRL, z
którego dobrze było widać „Bester”. I faktycznie weszły do naszych znajomych
mieszkających na czwartym piętrze. Z okien mieszkania dobrze widziały
biegających po osiedlu ludzi z flagami i manifestantów pod „Besterem” skandujących
różne hasła, jednak po jakimś czasie doszły do wniosku, że trzeba wracać, bo
potem mogą być trudności.
Wróciły,
a wtedy ja poszedłem pod „Bester”. Dołączyłem do demonstrantów cały czas
skandujących różne hasła. Było już dosyć ciemno na dworze, godzina około 21.00,
gdy od strony miasta ukazały się dwie milicyjne „suki”, które szybko, na
„długich” światłach, zbliżały się do demonstrantów. Miałem świadomość, że z
impetem chcą wjechać w tłum. Mimo nawoływania przywódców, demonstranci rozpierali
się przed szarżującymi samochodami. Za „Besterem” rozpędzone „suki” zatrzymały
się i zawróciły. Gdy przejeżdżały koło nas posypały się na nie kamienie. Tłum
demonstrantów, w którym i ja byłem, poszedł w stronę Placu Wolności, skąd
podobno wyruszył, ulicą Zieloną a potem 1 Maja. Na wysokości ulicy Słonecznej
zaatakowano nas od tyłu i od czoła z samochodów - granatami łzawiącymi i hukowymi. Część
demonstrantów rozpierzchła się na osiedlu „Słonecznym”. Ja również uciekłem i
schroniłem się w jednej z klatek schodowych bloku. Nie byłem sam. Martwiłem
się, jak wrócić do domu, choć było to niedaleko, może 200 m. Wozy milicyjne
patrolowały teren naszego osiedla i osiedla „Słonecznego”, wjeżdżając
demonstracyjnie z impetem wszędzie tam, gdzie dało się wjechać, a gdzie
zauważano jakichś ludzi. Rzucano granaty nawet w kierunku pojedynczych osób.
Demonstranci i przypadkowi przechodnie chowali się przed rozwścieczoną milicją
po klatkach schodowych bloków. Widząc, co się dzieje i mając świadomość, że
milicja może wejść do klatki, gdzie się schroniłem, myślałem, jak prześlizgnąć
się do domu. Było nas tam kilku, ale po pewnym czasie zostałem sam. Poczułem
się nieswojo i obco. Trzeba było się wreszcie odważyć na wyjście z ukrycia.
Wykorzystując chwilowy spokój czujnie pobiegłem za zakładem III „Bieltexu”, a
potem zapleczem bloku nr 1. Jeszcze tylko przeskoczyć ulicę i już jestem
bezpieczny w mieszkaniu. Zmartwiona żona i teściowa odetchnęły z ulgą. Dzieci
spały. My nie.
Jak
się potem dowiedziałem, demonstranci dotarli jednak do Placu Wolności. Odgłosy
strzałów z okolic posterunku milicji słychać było jeszcze o godz. 2 w nocy.
Jeszcze
około godz. 1 w nocy z okien obserwowaliśmy ulicę. Patrole ZOMO i milicyjne
wozy jeździły po osiedlu i ulicach Bielawy. Świeciły się przeźroczyste tarcze
ZOMO-wców i długie, białe pałki.
W
pokoju było lekko uchylone i odsłonięte okno, przez które z głębi pokoju,
obserwowały sytuację Zosia i babcia. Od strony „starego” „Besteru” ukazały się
dwa samochody milicyjne. Usłyszeliśmy huk wystrzału i coś ze świstem
przeleciało tuż na głową żony z głębi pokoju wyglądającej przez okno. Ładunek
uderzył w sufit rozbijając się, odbił się potem od ściany i rozsypał akurat na
łóżko, na którym spał Michał. Obudził się z krzykiem. Zrozumieliśmy, że coś się
stało. Zapaliłem szybko światło i pobiegłem do łóżka. Dziecko było obsypane
szarym, krystalicznym proszkiem. Zaczęły nam wszystkim łzawić intensywnie oczy.
Nie namyślając się, chwyciłem płaczące dziecko, zaniosłem do łazienki i obwicie
spłukałem mu głowę wodą. Otrzepaliśmy go z proszku i zmieniliśmy piżamę.
Pobudziły się pozostałe dzieci. Wszyscy „płakaliśmy” i leciało nam z nosów do samego rana.
1 września 1982 r., środa
Michał na rozpoczęcie roku
szkolnego poszedł sam, z kolegami z bloku, potem dopiero doszła Zosia. Chodzi
do szkoły nr 6, do klasy I a. Zajęcia będą rozpoczynać się o 8.00. W drodze
powrotnej ze szkoły chłopcy nazbierali tekturowych resztek z granatów i bawili
się potem na podwórku osiedlowym w „Niemców”.
Kiedy
rano jechałem rowerem do pracy na Wykończalnię „Bieltexu”, na ulicę
Ostroszowicką, w wielu miejscach widziałem pozostałości po nocnych starciach z
milicją i ZOMO. No i ten specyficzny, unoszący się zapach środków bojowych,
którymi potraktowano pokojową demonstrację. Wstrzeliwano granaty nawet przez
zamknięte okna, tłukąc szyby i czyniąc szkody materialne w mieszkaniach. Do
naszego dużego pokoju nie da się nawet wejść, tak śmierdzi gazem łzawiącym. Skutkiem
działań milicji było, podobno, zatrzymanie wielu osób. Wymierzono im wyroki w
przyśpieszonym trybie. Było też wiele przypadków uszkodzeń ciała. Znam
przypadek (z wiarygodnego źródła) starszej pani pobitej przez milicję w
sąsiednim bloku nr 1. Jakaś odważna kobieta krzyczała wczoraj na milicjantów z
otwartego okna swojego mieszkania w tym bloku, nazywając ich bandytami i pytając,
jak może brat brata tak traktować. Weszli na górę, ale pomylili piętra i załomotali
do innego mieszkania. Otworzyła drzwi starsza, znana nam pani. Pobili ją i
złamali dwa żebra. Niczemu niewinna kobieta poszła nawet na posterunek milicji
ze skargą. Oczywiście nic nie wskórała, a postraszona tam, nie przyznawała się
potem do tego incydentu.
Udział
we wczorajszych zajściach i demonstracji brali szczególnie ludzie młodzi.
Zbiegiem okoliczności dzień 31 sierpnia, który przeszedł do historii Polski
jako dzień podpisania umów społecznych, jest również dniem rocznicy naszego
ślubu cywilnego. Tak więc druga rocznica pamiętnego „Sierpnia”, zbiegła się z
ósmą rocznicą naszego ślubu (jak się potem dowiedziałem, nasz przypadek nie był
odosobniony).
Wieczorem poszliśmy
do kościoła na godz. 18.00, na mszę św. w intencji klas zerowych i pierwszych.
Pierwszaki poszły z tornistrami i ich zawartością, aby je poświęcić.
4 września 1982 r., wolna sobota
Pojechaliśmy do Owiesna na urodziny
dobrej znajomej z Zosi pracy, starszej pani. Po krótkiej gościnie podjechaliśmy
po gruszki do „dziadków”, również w Owieśnie, od których w zeszłym roku w
większych ilościach kupiliśmy jabłka i gruszki. Bardzo szczerzy ludzie.
Sprzedali nam 10 kg gruszek po cenie niższej niż w zeszłym roku (20 zł za kg),
a za darmo dali wiadro ładnych jabłek – spadów i około 10 kg małych, ale bardzo
dobrych gruszek.
Wróciliśmy
do Bielawy bardzo zadowoleni.
12 września 1982 r., sobota
Babcia Janka odjechała do
Sulejówka. Dużo nam pomogła przez te dwa tygodnie, w związku z czym my mogliśmy
wykonać roboty, z którymi od dawna zalegaliśmy. Wymalowaliśmy sufity w dużym
pokoju, kuchni i przedpokoju. Przez cztery dni był w domu bałagan i sprzątanie.
23 września 1982 r., czwartek
Michał po raz pierwszy dostał
klucz od mieszkania, żeby po przyjściu ze szkoły nie musiał czekać po drzwiami.
Już od początku roku szkolnego o to prosił, bo inne dzieci już miały.
Po
zalepieniu dziur na zewnątrz bloku malarze zaczęli go malować. Kolory intensywne
– pomarańczowy i zielony.
26 września 1982 r., niedziela
W ramach kazania w kościołach
odczytany został komunikat z kolejnej Konferencji Episkopatu Polski, wyrażający zaniepokojenie
pogłębiającym się kryzysem w kraju i
braku perspektyw nawiązania
konstruktywnego dialogu z kompetentnymi przedstawicielami grup społecznych.
Zaapelowano o podjęcie takich kroków, aby możliwe było prawdziwe porozumienie
społeczne. Wyrażono oburzenie, że 31 sierpnia pobito wielu niewinnych ludzi, że
polała się bratnia krew oraz że dopuszczano się bezczeszczenia przez milicję i
ZOMO obiektów sakralnych poprzez rzucanie na nie środków do rozgramiania
demonstrantów.
W
ogłoszeniach proboszcz podał, że 30 września, w rocznicę zarejestrowania NSZZ
„Solidarność” o godzinie 18.00 odprawiona będzie msza św. w intencji
„Solidarności”.
30 września 1982 r., czwartek
Tak jak było zapowiedziane w
ogłoszeniach, w kościele odprawiona została o godz. 18.00 msza św. w intencji
zawieszonego związku zawodowego „Solidarność” - z racji drugiej rocznicy
zarejestrowania oraz w intencji tych, którzy w walce o prawa ludu pracującego
oddali życie. Nie było dużo ludzi w kościele. Mszę św. odprawiał ks. proboszcz
w asyście ks. Andrzeja Gołębia. Całej mszy św. towarzyszyło modlitewne
skupienie wiernych. Nie było dużo ludzi w kościele. Bezpośrednio po odejściu
księży od ołtarza ktoś z przodu krzyknął: „Niech żyje Solidarność!”. Ostatnią pieśń
śpiewaliśmy stojąc. Nikt nie wychodził z kościoła, być może czekając na coś
nadzwyczajnego. Kiedy organista zaintonował „Anioł Pański”, ludzie zaczęli
wychodzić z kościoła. Jak na koniec września, na dworze było bardzo ciepło.
Przed wejściem, ci, co do kościoła przyszli z kwiatami, zaczęli z nich układać
krzyż - podobnie jak to ma miejsce w Warszawie. Miał około dwóch metrów
długości. Niewielu ludzi szło od razu do domu. Tworzyły się dyskutujące lub
stojące w milczeniu grupy. Zapewne rozmawiano o „Solidarności”, a może znów
chciano manifestować?
Powoli
poszedłem do domu.
1 października 1982 r., piątek
Pierwszy dzień miesiąca.
Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem w tym miesiącu będzie ogłoszenie
świętym błogosławionego ojca Maksymiliana Marii Kolbego, franciszkanina,
zamordowanego w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
Uporaliśmy
się wreszcie z jabłkami. Jeszcze zostało do suszenia na jutro. Jesteśmy bardzo
zmęczeni.
7 października 1982 r., czwartek
Pisałem poprzednio o największym
dniu w miesiącu październiku. Dojdą jednak jeszcze dni ważne i przykre.
Ostatnio
dużo mówi się o rozwiązaniu w Polsce wszystkich związków zawodowych. Ma to się
stać w sejmie 8 października w związku z opracowaną ustawą o związkach
zawodowych. W środkach masowego przekazu na każdym kroku szkaluje się
„Solidarność”, wskazując na „błędy”
związku i te jego poczynania, które według rządu zmierzały do zmiany ustroju w
Polsce - z powodu upolitycznienia „Solidarności” trzeba ją rozwiązać. Jesteśmy
więc świadkami unicestwiania ponad 10-ciomilionowej organizacji związkowej,
która wbrew woli narodu ma w sejmie ostatecznie „wyzionąć ducha”, po ostatnim
ciosie reprezentanta narodu.
Prymas
Polski, Józef Glemp w związku z zaistniałą sytuacją, odwołał ważny wyjazd do
Rzymu na kanonizację ojca Kolbego, oraz wizytę w Stanach Zjednoczonych
obawiając się gwałtownych reakcji ludzi pracy po decyzjach sejmu.
8 października 1982 r., piątek
Właśnie dzisiaj na posiedzeniu
sejmu uchwalono, przy 10 głosach przeciwnych i 9 wstrzymujących się, nową
ustawę o związkach zawodowych. Na mocy tej ustawy wszystkie do tej pory
zarejestrowane związki zawodowe zostały rozwiązane. Oficjalnie „Solidarności”
już nie ma. Została zamordowana. Niedługo mogliśmy cieszyć się z prawdziwej
swobody politycznej i demokracji.
W
zakładzie pracy otrzymaliśmy na każde dziecko po 2000 zł i talon na parę butów
dla każdego członka rodziny. O formie realizacji talonu zostaniemy
poinformowani w późniejszym terminie.
10 października 1982 r., niedziela
Dziś papież Jan Paweł II
kanonizował w Rzymie franciszkańskiego zakonnika, Polaka, Ojca Maksymiliana
Kolbego. Uroczystość była retransmitowana w telewizji. Obawiano się
prawdopodobnie transmisji bezpośredniej i powycinano fragmenty, które mogłyby
„destrukcyjnie” wpłynąć na świadomość polskiego odbiorcy.
14 października 1982 r., czwartek
W ciągu tych ostatnich kilku dni
sporo się wydarzyło. Mimo optymizmu władz społeczeństwo praktycznie nie
przyjęło do wiadomości faktu rozwiązania „Solidarności”. Protest przeciwko
takiemu posunięciu władz przejawia się nie tylko w otwartych dyskusjach wśród
pracowników. W poniedziałek i wtorek na pierwszych zmianach w Stoczni Gdańskiej
trwał strajk. W środę stocznię zmilitaryzowano, to znaczy, że wszystkie decyzje
dyrekcji należy traktować jak rozkazy, a każda niesubordynacja karana będzie
więzieniem do lat 5-ciu.
We
wtorek doszło do rozruchów pod bramą stoczni, a potem w Gdańsku-Wrzeszczu.
Rozruchy te, nazywane przez oficjalną propagandę „niepokojami”, spowodowały
podobno duże straty materialne (jak określono rzędu 3 mln złotych). Podobno
niszczono nawierzchnie ulic, kioski, samochody milicyjne i prywatne, wybijano
szyby w sklepach, podpalano. Gdańsk telefonicznie odcięty był od reszty kraju.
Podobno
były zatrzymania produkcji i w innych zakładach wybrzeża. „Cegielski” w
Poznaniu na znak protestu przeciwko nowej ustawie związkowej stał godzinę.
Najbardziej dramatyczne zajścia miały miejsce w Nowej Hucie. Podczas
demonstracji robotników, jak zwykle w takich sytuacjach, interweniowało ZOMO i
milicja, używając armatek wodnych, granatów z gazem łzawiącym, petard
ogłuszających no i długich, 80-centymetrowych pałek. Jak podała dziś telewizja ,w
wyniku postrzału zmarł w szpitalu 21-letni mężczyzna.
Wiele
już było ofiar. Żadna nie przybliża momentu zgody narodowej, ale ją oddala. Jak
na ironię bębni się w środkach masowego przekazu o spontanicznym wręcz
zawiązywaniu się w zakładach pracy grup inicjatywnych, które będą przygotowywać
grunt do powstania nowych związków. Ta spontaniczność jest jednak grubo
przesadzona.
18 października 1982 r., poniedziałek
W sumie przyjemny i bogaty w
przeżycia oraz drobne uciechy był ten dzisiejszy dzień. W pracy dostałem
„podwyżkę”. W związku z przeniesieniem części premii do płacy zasadniczej ta
ostatnia zwiększyła się odpowiednio, ale na tyle, aby zarobek dotychczasowy nie
uległ zmianie. Tak więc teraz mam podstawę wynagrodzenia 7700 zł, 1600
funkcyjnego i premii do 30 %. Przy pełnej premii i uwzględnieniu rekompensaty
wypłata wyniesie ponad 13 000 zł brutto.
Michał
po przyjściu ze szkoły bardzo prosił, żeby mu obiecać, że mama się zgodzi, bo…
pani dyrektorka prosiła..., ale to będzie kosztować... Nie bardzo rozumieliśmy,
o co mu chodzi. Znając Michała, któryby
całe mieszkanie wyniósł do szkoły, gdyby pani o to poprosiła, myślała Zosia, że
znów chce coś zanieść. Przynaglony do wypowiedzi stwierdził, że chodzi o to,
czy mama zgodzi się, żeby on co dzień w szkole wypijał kubek mleka. Nawet nie
zdawał sobie sprawy z tego, jak tym nas ucieszył, ale poprzekomarzaliśmy się
jeszcze przez chwilę.
Zosia
przyniosła, kupione dla nas w kościele we Wrocławiu, cztery zeszyty komiksu „Życie Jezusa Chrystusa”. Jest to wydanie
Nowego Testamentu w formie komiksu. Bardzo ładne, przemawiające do czytelnika
ilustracje. Każdy zeszyt ma 48 stron. Cena kompletu 1000 zł. To drogo, ale warto mieć takie
publikacje w domu. Łatwiej będzie dzieciom przekazywać ewangeliczne prawdy. Już
dzisiaj Zosia z chłopcami analizowała część pierwszą, ale nie całą, bo każdą
stronę „studiowali” bardzo dokładnie.
Jeszcze co było
dziś miłe, to to, że Michał wyprosił od sąsiada osiem bardzo ładnych płoci,
prosto z Otmuchowa. Będzie jutro dobra kolacja.
1 listopada 1982 r., Poniedziałek
Dzisiaj Wszystkich Świętych. Sobota
była wolna, a więc można powiedzieć, że trzy dni były wolne od pracy. Po
obiedzie udaliśmy się na cmentarz parafialny, aby zapalić lampki pod krzyżem,
ponieważ nikogo z bliskich na bielawskich cmentarzach nie mamy. Pod krzyżem
było bardzo dużo lampek i gromada ludzi – jak co roku. Na cokole krzyża był
wymalowany napis „Pomordowanym robotnikom polskim – „Solidarność”. Pod krzyżem leżał
krzyż ułożony z kwiatów. Widać było odręczne pismo na szarfach wiązanek
poświeconych pamięci robotników, którzy zginęli od chwili ogłoszenia w Polsce
stanu wojennego. (Dopiero potem dowiedziałem się od znajomych, że po godzinie
19.00 dwóch funkcjonariuszy w cywilnych ubraniach wtargnęło pod krzyż i w
obecności zebranych tam ludzi rozrzuciło krzyż z kwiatów, a z wieńca
zawieszonego na krzyżu odcięło szarfy, na których prawdopodobnie napisane było „Umarliśmy,
abyście wy żyć mogli”. Napis na cokole zamalowano zieloną farbą.
Pogoda
była bardzo ładna. Było cicho i spokojnie. Świeczki i znicze paliły się równym
płomieniem. Jak zwykle w ten dzień, na cmentarzu było bardzo dużo ludzi. Na
głównej alei została odprawiona msza św. Ja poszedłem jeszcze raz na cmentarz późnym
wieczorem. Nikt mnie nie zatrzymywał, ale atmosfera była jakaś groźna. Było
bardzo mało ludzi. Nie bez obaw, w ciemnościach oświetlanych tylko lampkami z
grobów, doszedłem aż do samego krzyża w głębi cmentarza. Nikogo tam już nie
było ani nikogo nie widziałem przy grobach. Poczułem się jakoś nieswojo. Po
odmówieniu krótkiej modlitwy wróciłem do domu.
8 listopada 1982 r., poniedziałek
W nocy i rano była straszna
wichura. Prędkość wiatru, jak podawano, dochodziła do 90 km/godz. Pozrywało
dachy na domach, powywracało wiele drzew, co z kolei spowodowało szkody w
elektryczności. W zakładzie pracy wyleciało z okien sporo szyb, a złowieszczy dźwięk
pędzonych wiatrem po jezdni pourywanych metalowych parapetów z okien na osiedlu
nie pozwalał spokojnie spać. Idący rano do pracy ludzie z wielką trudnością
utrzymywali się na nogach. Niektórych
wiatr przewracał. Ja też, kiedy szedłem rano do sklepu po chleb i mleko
doznałem w pewnym momencie dziwnego uczucia niemocy, odnosząc wrażenie, że za
chwilę stracę fizyczny kontakt z ziemią i uniosę się w powietrze, by potem
upaść gdzieś w przypadkowe miejsce. Na mieście wszędzie pełno śmieci wywianych
z najzaciśniejszych kątów i śmietników.
Przyjemną
wiadomością uraczyły nas środki przekazu: 18 czerwca 1983 r. przybędzie do Polski papież Jan Paweł II.
Jak
podano, rośnie zaniepokojenie możliwymi strajkami i manifestacjami
zapowiadanymi w ulotkach i biuletynach podziemnej „Solidarności”.
9 listopada 1982 r., wtorek
Według najnowszych informacji z
ulotek z naszego dzierżoniowskiego okręgu, strajków w dniu 10 listopada 1982 r.
nie będzie. W ulotkach tych nawołuje się natomiast do wzięcia w tym dniu udziału
w manifestacjach w Bielawie i Dzierżoniowie o godz. 14.00. W Bielawie
manifestacja ma być na odcinku ulicy Wolności, od apteki przy pl. Wolności do
wieżowców.
Wrocławska
telewizja w programie lokalnym „Rozmaitości” podała, że w wyniku wichury w
Bielawie, zostało zerwanych 230 dachów. Jakoś tych dachów na ulicach nie było
widać.
Kiedy
przyszedłem z pracy, Zosia oświadczyła mi, że pani Michała kazała wszystkim
dzieciom przyjść jutro do szkoły z nożami. W pierwszej chwili, wobec zapowiedzi
manifestacji w dniu jutrzejszym, wiadomość taka budziła zrozumiałą grozę i
nasuwała różne skojarzenia. Chodziło jednak o zorganizowanie lekcji, na której
dzieci miały nabywać umiejętności samodzielnego przygotowywania sobie
śniadania. A więc mają przynieść: chleb, masło, kiełbasę, deskę do krojenia,
nóż, fartuszki itp. Wszystkie te rzeczy Michał w swoim notesie zanotował w
formie rysunkowej - bo pisać to byłoby za długo, no i nie zna jeszcze
wszystkich liter.
10 listopada 1982 r., środa
Mimo szerokiej akcji
propagandowej podziemnej „Solidarności” nie przystąpiono do 8-godzinnego
strajku w zakładach pracy. Demonstracje w miastach były nieliczne. Wymieniano:
Gdańsk, Poznań, Warszawę, Wrocław, Częstochowę i Kraków – Nową Hutę. Oczywiście
interweniowało tam ZOMO.
Również
w Dzierżoniowie, jak podało radio, doszło do starć z milicją.
W
godzinach rannych w Pieszycach, w magazynach jednego z naszych zakładów
„Bieltexu” wybuchł pożar. Paliła się przędza. W gaszeniu pożaru brało udział 21
jednostek Straży Pożarnej. Straty szacuje się na 7 mln zł. Było to
prawdopodobnie podpalenie. Wiadomość o tym podano również w serwisie
informacyjnym III programu radiowego.
11 listopada 1982 r., czwartek
64. rocznica odzyskania przez
Polskę niepodległości.
W
godzinach przedpołudniowych podano, że 10 listopada 1982 r. o godz. 8.30 zmarł
w Moskwie Sekretarz Generalny KPZR Leonid Iljicz Breżniew, przywódca ZSRR od
1963 r.
O
godzinie 17.00 w „Dzienniku Telewizyjnym” zaserwowano nam list Lecha Wałęsy do
generała Wojciecha Jaruzelskiego z propozycją spotkania. List podpisany był: „kapral
Lech Wałęsa”. Zdecydowano, że „były” przywódca związku „Solidarność” zostanie
wypuszczony na wolność (teraz jest internowany w Arłamowie). Czekamy na to od
13 grudnia 1981 roku.
19 listopada 1982 r., piątek
Niespodziewanie, rano po godzinie
ósmej, przyjechała do nas babcia Janka z Sulejówka. Wybierała się, aby nas
odwiedzić, jak stwierdziła, już od miesiąca. Tak więc doświadczyliśmy miłej niespodzianki
w postaci bezpośredniego spotkania z mamą. Akurat trafiła do nas po
wytapetowaniu i przemeblowaniu dużego pokoju. Ten remont przyśpieszyły wypadki
z końca sierpnia. Teraz jest o wiele ładniej i przytulniej.
Babcia,
jak zwykle, zaraz po przyjeździe mówiła o wyjeździe do domu. Ma tu z kim
pogadać, ma zajęcie, ale już taka jest, że czuje się zobowiązana być „na
swoim”. Nie puścimy wcześniej niż we środę.
Zaakceptowany
przez władze państwowe i wojskowe wytwór stanu wojennego w Polsce – PRON
(Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego), na którego czele stoi katolicki
pisarz Jan Dobraczyński (ale zastępcą jest Czesław Kiszczak – szef MSW),
wystąpił z wnioskiem o zniesienie stanu wojennego, wypuszczenie wszystkich
internowanych i podjęcie prac nad ogłoszeniem amnestii politycznej. O takie
rozwiązania od dawna walczy Kościół w Polsce i podziemna „Solidarność”, ale
ponieważ to są żądania, a nie „prośby” i „wnioski”, sprawy te nigdy nie były
ani komentowane, ani rozpatrywane. Wniosek PRON-u jest „szeroko” komentowany i
zapewne będzie pozytywnie rozpatrzony.
12 grudnia 1982 r., niedziela
Dziś jest rocznica poświęcenia sztandaru
„Solidarności” naszego zakładu. Rocznica tylko wewnętrznie przeżywana przez
oddanych związkowi ludzi, bo związek NSZZ „Solidarność” „na mocy prawa” został
rozwiązany. Wszelka działalność pod hasłem „Solidarności” jest wystąpieniem
przeciwko prawu.
W
tym dniu chciałbym opowiedzieć, jak to 12 grudnia zeszłego roku świętowaliśmy,
jaki to był zapał, intencje, zaangażowanie. Wróciłem wtedy do domu późnym
wieczorem nieświadom, że już w nocy ukonstytuuje się Wojskowa Rada Ocalenia
Narodowego, która 13 grudnia ustami generała Wojciecha Jaruzelskiego ogłosi w
Polsce stan wojenny. A więc jutro też rocznica.
O
poświęceniu sztandaru napiszę jednak innym razem.
Dziś
jeszcze tylko o telewizyjnym wystąpieniu Jaruzelskiego w wieczornym wydaniu „Dziennika”.
Od 13 grudnia 1981 r. było to drugie wystąpienie „przywódcy naszego państwa”
bezpośrednio przed kamerami telewizyjnymi. Poinformował on, że zawieszony
został w Polsce stan wojenny. Czekaliśmy na zniesienie. Co się wiąże z tym
zawieszeniem – okaże się. Jakieś rygory jeszcze zostaną. Na pewno jednak
zostaną uwolnieni wszyscy internowani i wreszcie rodziny będą mogły święta Bożego
Narodzenia spędzać razem.
Awesome things here. I am very happy to look your article. Thank
OdpowiedzUsuńyou a lot and I am taking a look forward to touch you. Will you kindly
drop me a e-mail?
my blog post; odsniezac