Ustaliliśmy, że jedziemy do Sobótki.
I choć niektórzy z nas byli tam w tym roku już trzykrotnie, to jednak dla
pozostałych ambicją jest, żeby to właśnie miejsce choć raz w roku zaliczyć. To
szczególne miejsce, co do którego szczególności można będzie się przekonać w
trakcie czytania relacji również przez tych, którzy tę trasę doskonale znają, a
to przez to, że ciągle następują zmiany. Również dla atrakcyjności wycieczki
znaczenie ma to, że nie zaliczamy tylko kilometry w tempie 30 km/godz., ale
jest czas, żeby zejść z roweru i coś ciekawego zobaczyć i czegoś nowego
doświadczyć.
Trasa na Sobótkę jest bardzo
spokojna. Mało jest samochodów, a zróżnicowanie terenu wyzwala w rowerzyście
pozytywne wrażenia w postaci odbioru pięknych widoków, które zmieniają się w
zaskakujący wręcz sposób. Zupełnie letnia pogoda zapowiadała całkiem udaną
wycieczkę.
Pojechaliśmy przez Pieszyce i
Dzierżoniów prowadzeni gdzieś bocznymi drogami, których jakoś nie mogę
zapamiętać, by wyjechać w środku Włók. Dalej już drogę znam i tylko wypada
cieszyć się rozmową, wyszukując jednocześnie ciekawych sytuacji i obiektów po
drodze. Trasa ta, opisywana już w części przeze mnie przy okazji innych relacji
na blogu, czy na stronie internetowej „Wirażu”, ciągle jednak może czymś
zaskoczyć.
We Włókach jest nowy mostek, a trasa
jest przejezdna dopiero od kilku dni. W Tuszynie widać jeszcze pozostałości po
dożynkach.
Za Tuszynem dość długie wzniesienie i dobrze nam znajomy Kiełczyn.
W
Jędrzejowicach jadąc z górki, podczas zbliżania się do niebezpiecznego miejsca,
kol. Tadeusz wspominał, jak to podczas rowerowej pielgrzymki do Sobótki, jedna
z pań nie wyrobiła ostrego zakrętu i wjechała w płot. A więc Tadeusz był tam
wtedy. To był 2003 rok. Pamiętam to stąd, że opowiadał mi to zdarzenia pewien
bardzo dobrze mi znany wtedy siedemnastolatek, który właśnie tą panią podjął
się eskortować z powrotem do Bielawy. Zaraz dalej po prawej stronie pewna
nowość w budowie, a bliska nam ze względu na dekoracje z wykorzystaniem
zużytych kół rowerowych. Ciekawa kompozycja potwierdzająca również
zainteresowanie tą trasą licznych rowerzystów, co w sposób ciekawy zauważył
budowniczy prawdopodobnie jakiegoś parkingu i być może nawet związanego ze
znajdującym się naprzeciwko komercyjnym łowiskiem.
Już za niedługo cieszy oko wspaniały widok Ślęży.
Na Przełęczy Tąpadła, jak zwykle przy
dobrej pogodzie dużo samochodów. Ludzie walą tam całymi rodzinami szczególnie z
Wrocławia, żeby ciągle wchodzić na tę świętą górę Ślężan – Ślężę.
Zapewne
czytający tę relację również już wielokrotnie z mozołem wspinali się na tę
górę, żeby ostatecznie w nagrodę, po zdobyciu szczytu, delektować się pięknymi
widokami, w tym widokiem ogromnego, zaporowego jeziora Mietków, które czeka na
nas już w najbliższą sobotę. I choć wielu z nas już na szczycie tej góry było,
być może nie wszyscy szli niebieskim szlakiem. Serdecznie zapraszam właśnie na
ten szlak – wrażenia niezapomniane. Nie radzę jednak iść tamtędy z całkiem
małymi dziećmi, a dlaczego, to najlepiej przekonać się samemu. No i pamiętać,
że na Ślęży jest wieża widokowa (nie mylić z wieżą telewizyjną), z której widać
wszystko dookoła. Po drugiej stronie parkingu coś się dzieje. Może to następny
parking, bo ten stary faktycznie często „pęka w szwach”.
Karkołomny zjazd dobrą nawierzchnią
do Sulistrowiczek, gdzie mamy zatrzymać się przed dobrze znanym nam kościołem i
zwiedzić ruiny arkadii, zasugerowanej przez niezmordowanego komentatora – pana
Henryka.
Przed kościołem i w kościele zawsze
można spotkać turystów. Kościół przygotowany do ślubu. Novum jest postawiona
nowa, stylowa brama. Jak zawsze w takich okolicznościach, chcieliśmy zrobić
sobie wspólne zdjęcie. Tylko poprosić o pomoc i na pewno nikt nie odmówi. Poprosiłem
o pomoc młodego mężczyznę z sympatycznej pary, ale właśnie z uśmiechem na
twarzy odmówił, ale tylko dlatego, że stwierdził, że pani która z nim była,
zrobi to zdecydowanie lepiej. I faktycznie w zachowaniu Pani dało się odczuć,
że zdjęcia robić potrafi. Zawsze w takiej sytuacji boję się jednak, że nogi
będą na zdjęciu ucięte, ale nie wypadało na miejscu sprawdzać. Pani, jak widać
stanęła na wysokości zadania, co odwzajemniliśmy miłymi uśmiechami i
tradycyjnym pytaniem:
- A skąd państwo są?
- Z Wrocławia! – tym razem padła
odpowiedź.
- A my z Bielawy! –
odpowiedzieliśmy.
Poszliśmy do kościoła, żeby się
krótko pomodlić i wspomnieć niezapomniane pielgrzymki do tego miejsca
organizowane przez naszego ks. Daniela z Grupą Rowerową „Wiraż”. Czy to jeszcze
wróci? Myślę, obserwując realnie rzeczywistość, że już nie. Raczej trzeba
szukać innej formuły przez tych, którzy chcą jeździć na rowerach i zwiedzać piękne
okolice naszej dolnośląskiej ziemi, uznając jednak, jako kumulację naszym
marzeń i dążeń wspólne pielgrzymowanie
na Jasną Górę w uroczystość Bożego Ciała.
Zwiedzanie ruin nie zajęło dużo
czasu. Nasuwały się refleksje po obejrzeniu tych kiedyś pięknych miejsc – czy
tak musiało być? Czy trzeba było to zniszczyć, tylko dlatego, że to
poniemieckie. To nieustające pytania, które najczęściej pozostają bez
odpowiedzi, bo o logiczną odpowiedź nawet trudno.
W Będkowicach przez które tyle razy
się przejeżdżało, po lewej stronie przed bramą słowiańskiego skansenu, stoją
postacie trzech groźnych wojów. Co kryje się za tą bramą, jakoś do tej pory nie
zdecydowałem się, żeby sprawdzić. Tym razem postanowiliśmy zobaczyć, co zacz.
To spacerowy teren z elementami zabudowy dawnego domostwa. Jest też miejsce na
ognisko i aktywny odpoczynek. Tajemniczość całego terenu, daje dobre
wytchnienie dla turystów zatrzymujących się po drodze.
Mało jest miejsc parkingowych przed tym
terenem.
Po wyjściu też chcieliśmy zrobić
sobie wspólne zdjęcie i jeden z panów zaoferował się sam. Potem jak zwykle
pytanie zadane w sprzyjających okolicznościach:
- A skąd państwo są?
- Z Wrocławia! – i tym razem pada znajoma
odpowiedź, co już nas nie zaskoczyło.
- A my z Bielawy! – odpowiadamy
kurtuazyjnie.
Zatrzymałem się w Strzegomianach
przy dziwnym drzewie po prawej stronie drogi. Stało blisko drogi, a jego liczne
owoce aż zachęcały, żeby zrobić zdjęcie. Ja wiedziałem, co to za drzewo, choć
dowiedziałem się o tym niedawno, podczas zwiedzania ogrodu naszego koleżeństwa
podczas pobytu w łodzi. Zapytałem o to mężczyzn po przeciwnej stronie jezdni,
którzy w liczbie pięciu siedzieli przy skrzynkach z owocami zapewne ze swoich
ogródków, licząc na to, że może ktoś się zatrzyma i coś kupi:
- Panowie, czy wiecie co to za
drzewo? – zadałem trochę wyzywająco pytanie.
- Pigwa! – usłyszałem zaskoczony w
odpowiedzi.
A więc wiedzą. Pochwaliłem i zapytałem,
czy robią coś z tymi gruszkowatymi w kształcie owocami. Robią przetwory i zapraszali
później, jak dojrzeją owoce, aby ze mną się podzielić. Raczej takiej postawy
nie spodziewałem się w takich okolicznościach.
Dalej już tylko Sobótka.
Zjazd i
jesteśmy na obrzeżach miasta z ogromnym parkingiem po lewej stronie dla tych,
którzy od tej strony będą wspinać się na Górę Ślężę. Ale i to miejsce przy
drodze, jest miejscem wyjątkowym. To tu właśnie rozpoczyna się corocznie sezon
kolarski w Polsce. Byłem kiedyś na takiej inauguracji z nieformalną grupą
rowerową „Chmiel” z niezapomnianym Bogusiem Bieniem, Heńkiem Gołębiewskim,
Markiem Kochajkiewiczem i Mietkiem Flisowskim. Było to wielkie, kolarskie
święto. Startujących kolarzy było wtedy podobno ponad ośmiuset i startowali co
jakiś czas w różnych grupach: mężczyźni i kobiety, chłopcy i dziewczęta.
Sobótka to bardzo znane miejsce na kolarskiej mapie Polski, ze znakomitymi zawodnikami,
którzy osiągali dobre wyniki w zawodach na krajowych i zagranicznych wyścigach.
Tam właśnie wtedy spotkaliśmy Janka Magierę i zamieniliśmy z nim kilka słów, co
było dla nas niesamowitym przeżyciem. Cała Ziemia Dolnośląska może pochwalić
się wspaniałymi postaciami, choćby wymienić Jana Brzeźnego, braci Wrona,
Chmielewskiego i innych, o których już wcześniej pisałem. Właśnie to dla nich w
tym miejscu, jak się okazało po podjechaniu bliżej, postawiono specjalną
galerię dla upamiętnienia tych wielkich sportowców. Pokażę to w osobnej
galerii. Na pierwszym miejscu jest Ryszard Szurkowski z „Dolmelu” Wrocław, z
którym ścigali się i nasi bielawscy kolarze: Mirek Angiel, Stasiek Klekota i Czesiek
Bronowicki. To wielki zaszczyt. I ja kiedyś w Dzierżoniowie miałem okazje
postać ramię w ramię z Szurkowskim. Zrobiłem to specjalnie, żeby być jak
najbliżej niego i żeby poczuć, jak to jest, stojąc przy takim mistrzu, którego
wielkość w kolarstwie jest najbardziej zauważalna. Cieszę się, że mogłem
chociaż sobie postać.
Poprowadziłem do miasta, z zamiarem
podjechania pod ratusz. Przejechaliśmy przy niezapomnianej restauracji „Pod
Jeleniem”. Odżyły wspomnienia minionych, niezapomnianych rowerowych wypraw.
Zbliżając się do ratusza słychać było
głośne jakby czytanie znajomego tekstu. Na placu można było zobaczyć
stylizowane postacie husarzy, dziewczyny poprzebierane w stylowe ze starej
epoki szaty, na środku pralka „Frania” z wyżymaczką, co nie jest mi obce, a
nawet bliskie – tylko po co tam stoi? W głębi stolik, czy biurko z siedzącymi
postaciami. No i ktoś czyta tekst, jednoznacznie rozpoznany jako
sienkiewiczowski – z trylogii.
Coś tam sobie występują. Podeszliśmy
dalej, aby popatrzeć na makietę Ślęży i posilić się na ławeczce w cieniu.
Koledzy poszli po bułki, a ja zostałem, bo kanapki miałem ze sobą. Ciągle
dochodził do mnie głos czytanych tekstów i widziałem przemieszczające się po
placu historyczne postacie. Kiedy koledzy wrócili, wziąłem aparat i poszedłem
sprawdzić, co przed tym ratuszem się naprawdę dzieje. Odważniejszy, że mam
aparat, zrobiłem nawet kilka zdjęć i wtedy poprosił mnie przebrany za kogoś,
kogo nie mogę jednoznacznie określić, młodzieniec, do tej wspomnianej pralki.
Podszedłem zaciekawiony, a on kręcąc korbą, wykręcił z pralki pas posklejanych
kartek, oderwał jedną i wręczył mi mówiąc:
- Niech pan z tym idzie do pana
Sienkiewicza, dostanie pan pieczątkę i wskazał mi kierunek.
Na kartce wypisany był cytat:
Wtedy
mi to waćpannę obiecał i konterfekt pokazał, do którego po nocach wzdychałem.
Byłbym tu wcześniej przyjechał, ale wojna nie matka; ze śmiercią jedno ludzi
swata.”
Może to Wołodyjowski?
Widzę, że chyba w coś się znów wrobiłem
i może się ośmieszę. Ale faktycznie przy stole, pośród pięknych kobiet siedział
Henryk Sienkiewicz, poważnie stemplując podobne jak mój papiery. Nie było wyjścia,
trzeba było podejść i o tę pieczątkę poprosić, ale odważniejszy już, z kartką w
dłoni, pozwoliłem sobie zrobić jeszcze kilka zdjęć, w tym mistrzowi pióra, tak,
że jak podszedłem, to już pan Henryk zdążył mnie poznać i zapewne wyrobił sobie
o mnie zdanie. Czekał.
Kiedy zbliżyłem się do biurka nabyta, co prawda,
śmiałość, opuściła mnie zupełnie. Jednak
wyczekujące spojrzenie pisarza zmusiło mnie do wydukania tej prostej prośby:
- Mistrzu, proszę o pieczątkę?
W tych, choć wyimaginowanych okolicznościach
zabrzmiało to trochę dziwnie, a kiedy usłyszałem zdziwione: - Mistrzu? i
uśmieszki towarzyszących pisarzowi dam, zupełnie straciłem animusz. Po chwili
ociągania się mistrza, jednak pieczątkę otrzymałem i dodatkowo jeszcze zakładkę
do książki z podobizną Sienkiewicza i z nadrukiem „Narodowe czytanie”. W rewanżu za te podarunki obiecałem, że
incydent ten opiszę na swoim blogu w Internecie, a odpowiedź wyrażona słowami
jakby dezaprobaty, że dalej zaprzątam tak zapracowanej osobie głowę, znów
sprawiła mi kłopot, ku uciesze wspomnianych już wielokrotnie dam.
- A, co to jest Internet? Co to jest
blog?
To już jednak przerosło moją cierpliwość
i choć łagodnie, ale stanowczo zaproponowałem:
- Proszę wziąć pióro i pisać!
Nie byłem pewny reakcji, ale pan
Sienkiewicz gestem pokazał, żeby podano mu pióro i wyczekująco patrzył na mnie:
- boleslawstawicki…
- blogspot.com? – przerwał mi mistrz.
Właśnie skończyło się czytanie i zaproszono
wszystkich do wspólnego zdjęcia. Stanąłem i ja, bo przecież w jakiś sposób
uczestniczyłem w tym przedsięwzięciu, choć nie mieszkaniec tego sympatycznego
miasta.
Czas było odjeżdżać. Jeszcze przed nami
kościół p.w. św. Anny, który w początkowych latach dwutysięcznego roku był
celem rowerowych zjazdów z całej wtedy wrocławskiej diecezji. Ja uczestniczyłem
w takiej pielgrzymce w 2004 roku i jak się okazało, moi koledzy również. Po modlitwie w kościele potem przenosiliśmy
się do szkoły podstawowej nr 1, by tam kontynuować spotkanie, uczestnicząc w
zawodach i słuchając koncertu. Mijaliśmy tą szkołę po drodze udając się w kierunku
na Białą.
Dobra, równa droga pozwalała rozwinąć
dużą szybkość. Przez jakiś czas 50 km/godz. nie schodziło z licznika. Czuło się
radość i pewnego rodzaju swobodę.
Wracaliśmy przez Dzierżoniów, jadąc
razem równym, choć mocnym tempem. W sumie przejechaliśmy 72 kilometry. Następnym razem
może pojedziemy na Mietków.
Serdecznie wszystkich zapraszam do jazdy
z nami, choć raz. Niczego nie trzeba się obawiać. A więc do zobaczenia w sobotę
13 września o godz. 10:00 pod pomnikiem Papieża - jeśli nie będzie padać.
A czy w Bielawie było Narodowe Czytanie?
OdpowiedzUsuńByło w "Pozytywce"
OdpowiedzUsuńza tydzień w sobote i niedziele zjazd w jaworzynie śl. wystawa starych parowozów i przejazdżka drezyną
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa fotorelacja.Piękne zdjęcia Ślęzy-słowiańskiego Olimpu.
OdpowiedzUsuńCiekawe ujęcia Parku Weneckiego:)
Kilka razy na Ślężę maszerowałem jako turysta z Walimia przez Glinno,Lutomię,"obracałem"do wieczora.
W Sobótce mam rodzinę-odwiedziny autkiem.
Trochę więcej o Ślęży i Śląsku:
"halat.pl/silesia.html#"
Komu zależy na konflikcie religijnym?:
"www.youtube.com/watch?v=7qlm7xzf3D8"
Piramidy które mogą mieć 25 tys.lat!! Jeśli to prawda,to ich pochodzenie może zmienić historię gatunku
ludzkiego.
"www.youtube.com/watch?v=yyGyQBIhkto"
Jest bardzo duży wysyp grzybów.Przez ostatni weekend zniosłem tyle,że nie boję się zimy,
nawet jeśli Putin zakręci kurki.Ale nie zakręci bo wyzbierałem wszystkie kurki:)
"www.youtube.com/watch?v=VhOvbBvRu-A"
Pozdrawiam:)