Panią
Irenę spotkałem na targowisku. Tam można często odświeżyć nawet bardzo stare
znajomości. Zdarza się już coraz częściej, że choć twarz znajoma to czas robi
swoje. Znam tę kobietę, ale dobrze byłoby przypomnieć sobie choć imię. To
dowartościowuje. W ostatniej chwili
wskakuje, ale nazwiska już na pewno nie pamiętam. Pracowaliśmy przez dłuższy
czas na Wykończalni. Co prawda ja na drukarni, a pani Irena na składalni, ale
przecież w tym zakładzie na Ostroszowickiej wszyscy się znali.
- Dzień dobry pani Ireno! –
zaczepiam śmiało.
- Dzień dobry! – odpowiada, ale tak
jakoś bez entuzjazmu.
- Nie cieszy się pani, że idzie pani
już niedługo znów do szkoły? – zapytałem, żeby było jakoś swobodniej. Może jest
studentką Uniwersytetu Trzeciego Wieku i mogło to zabrzmieć trochę ironicznie,
bo widzę, że na żarcie się nie poznała.
- Ach, proszę pana, z tą szkoła to
tylko kłopot.
Widzę, że kobieta nie cieszy się,
ale nie rozumiem, o co chodzi. Po chwili oczekiwania kontynuuje. Właściwie jest
to opowieść młodej emerytki, jakich w naszym mieście jest zapewne dużo. To te
babcie, matki, które z przyczyn obiektywnych po uszy dalej zaangażowane są w
rodziny swoich dzieci, mimo starości, schorowania. Nie tak sobie ten okres
wyobrażały. Już samo to, że wygonili z zakładu na zasiłek przedemerytalny, kiedy
jeszcze można było pracować, dołuje. Dobrze, że choć dali parę groszy.
- Zakład upadł właśnie wtedy, kiedy
córka skończyła średnią szkołę. Obydwoje z mężem straciliśmy pracę. Córka miała
iść na studia, ale nic z tego nie wyszło, bo nie byłoby za co studiować. Po czterech
latach na garnuszku rodziców, wyszła za mąż. Zięć pracuje w Leoni, a córka
teraz we Wrocławiu w „Czekoladzie”. Wie pan, jak to jest z dojazdami. Mają
dwóch chłopców – dziewięć i jedenaście lat. W takiej sytuacji nie miał się nimi
kto zająć. No co, nie pomóc własnemu dziecku?! Co dzień chodzę, żeby pomóc im
wyszykować się do szkoły, potem przypilnować ich, żeby odrobili lekcje. A to przecież
chłopcy. Chociaż słuchają, to pan wie, to odpowiedzialność. No i te wywiadówki.
Na początku to bardzo się wstydziłam. Jak to, stara baba do szkoły. Ale jak
poszłam i zobaczyłam, że są jeszcze w klasie dwie starsze panie, zrobiło mi się jakoś
raźniej. Wychowawczyni nie była zaskoczona babciami. Przecież dobrze wie, jak u
nas jest, ale dobrze, że o nic nie pytała. Widzi pan – takie czasy.
Nie wypadało mi pytać, jak to często
robię, czy nie nudzi się pani na emeryturze. Jeśli ktoś nie ma co z czasem
zrobić, radzę działkę albo ryby, albo jedno i drugie.
Pani Irena nie zapytała, co teraz
porabiam. Śpieszyła się, bo trzeba coś
przygotować na obiad i dopilnować wnuczków, zanim wrócą rodzice z pracy.
- Życzę powodzenia, pani Ireno! –
powiedziałem na pożegnanie. Nie zabrzmiało to jednak za bardzo przekonująco.
Takie życie!
Takie życie!
Widocznie emerytom w Polsce "tak jest pisane".Przedszkole,szkoła-nie ma czasu przysiąść na ławeczce:
OdpowiedzUsuńvimeo.com/14871129
www.youtube.com/watch?v=qu7Y-Ww6s0w
migawki.blog.onet/pl/2014/08/10/tluste-senackie-gruboskorne-wieprze-przeciwko-skrajnie-biednym-polakom/
A w Niemczech obniżają wiek emerytalny,podwyższają emerytury babciom za to,że kiedyś wychowywały dzieci,
podwyższają płacę minimalną.Przeliczając na zł to wychodzi...7 tys zł,w Szwajcarii...13 tys zł.
"Urzędnicy są jak książki na półkach biblioteki:im wyżej postawieni,tym rzadziej do czegoś służą"/Napoleon B./
Powodzenia!!!