23 lipca 2014

Jacy z nas chrześcijanie

            Jakimi ludźmi byli kiedyś chrześcijanie?
           Mieli pewną charakterystyczną cechę, której dziś nie można wśród nas prawie zauważyć. Byli niebezpieczni. Chrześcijanin to ktoś, kto ma być niebezpieczny dla świata. Powinien zagrażać spokojowi innych, ich fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, obojętności, samowystarczalności, wartościom, którym hołduje populistyczna mentalność. Apostołowie dobrze zrozumieli lekcję Pana, którego postawiono przed sądem z oskarżeniem „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród” (Łk. 23,2).
              Dzieje Apostolskie mówią o ludziach, którzy za przykładem Zmartwychwstałego idą do więzień, stają przed sądami, kolekcjonują groźby i przykładne kary, i nadal nieustraszenie zakłócają spokój publiczny.
            „Ci ludzie sieją niepokój w naszym mieście” (Dz. 16,20).
            „Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli. Oni zaś ponawiali swoje groźby” (Dz. 4,20).
            A my jesteśmy – nieszkodliwi. Nasze życie nie jest „zaraźliwe” dla innych, którzy mają z nami kontakt. Wręcz przeciwnie, działamy jak szczepionka, która unieszkodliwia, zobojętnia. Ludzie przestają nas zauważać. Oferujemy chrześcijaństwo ułatwione, osłodzone, „przegadane”, obojętne, nie mające wiele do powiedzenia, jak kolorowe wydarzenie folklorystyczne.
            W założeniu takie pójście na kompromisy, ustępstwa, dwuznaczności, obniżki cen dla przyciągnięcia „klientów” do pustoszejących świątyń, oferowanie zewnętrznego blichtru, dla wzbudzenia ciekawości i zatrzymania przechodniów, ma być lekarstwem na współczesny kryzys Kościoła i naszej wiary.
            Nie można rezygnować z roszczeń, które pozostawił Jezus, nie można łagodzić wymagań, proponować ustępstw, zawierać „racjonalnych” kompromisów. Ciasna brama Ewangelii powinna obecnie stać się jeszcze ciaśniejsza. Trzeba postawić na podniesienie „stawki” i jasno mówić, kim jesteśmy i czego chcemy, nie zmniejszając roszczeń, ale podkreślając wysoką cenę. Bo za najwyższą cenę zostaliśmy odkupieni. Być może to cena nie na każde serce i płuca.
            Aby uniknąć przesłodzenia, bylejakości i powierzchowności religijnej, trzeba postawić na trudność.
            Dzisiejszy człowiek jest roztargniony, rozczarowany, obojętny, przyzwyczajony do wszystkiego. Może nim wstrząsnąć świadectwo, świadectwo, które będzie przy jego punkcie widzenia ukształtowanego przez świat i media oraz przyzwyczajenia – skandaliczne.
            Jeśli chrześcijanie upodobnią się do otaczającej nas masy, utracą swoją specyfikę. Jeśli nie dadzą o sobie znać poprzez ewangeliczne prowokacje i paradoksy, jeśli nie będą mieli odwagi być inni, to czy mogą oczekiwać, że wstrząsną innymi?
            Czyż w naszej codzienności nie prosimy bojaźliwie o pozwolenie na istnienie, zapewniając, że będziemy „rozsądni”, że będziemy cicho stać w bocznym kącie, że Ewangelię zredukujemy do jeszcze jednej poczytnej powieści, że z naszego życia wyeliminujemy to wszystko, co może innym przeszkadzać, drażnić; a jeśli już ośmielimy się niepokoić to tylko prośbą o jałmużnę.
            Próbujemy za cenę świętego spokoju wynegocjować od świata obniżkę na bilet wejściowy do przyszłości, zgadzając się na kompromisy i potajemne układy. Nie obiecujmy, że damy światu „święty spokój”. Jeśli będzie trzeba wchodźmy jak nieproszeni goście. Wszyscy powinni wiedzieć, że naszym zawodem jest psucie zabawy świata. Powinni wiedzieć, że z nami sprawy nie idą gładko. Jezus powiedział nam, że mamy być solą ziemi. Czy słowo „sól” można tłumaczyć jako „miód”, a „zaczyn” jako „środek nasenny”? Czy mamy jeszcze elementarną odwagę odrzucenia strachów i lęków…?
            W tych lękach Pan jest wśród nas, udziela swojego Ducha i Mocy z wysoka, aby wzrósł nasz wewnętrzny potencjał zakłócania społecznego uśpienia na to, co najważniejsze dla każdego człowieka.
            Czy gotowi jesteśmy dać się prowadzić Duchowi, przemieniać, rozpłomieniać i świadczyć o Dobrej Nowinie? Czy może po uniesieniach niedzielnej Eucharystii wracamy spokojnie do domu, a w poniedziałek nikt się nie domyśli, że Pan pragnął nam dać swojego Ducha, abyśmy byli jego świadkami. Tylko my Mu w sercu powiedzieliśmy, że może innym razem, że jeszcze nie jesteśmy gotowi, że może jakby otoczenie było inne, jakby warunki były bardziej sprzyjające, to może wtedy, ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz, po cóż się narażać na śmieszność, na kpiny, na odrzucenie…
            Czy jeszcze jesteśmy chrześcijanami…?




            

2 komentarze:

  1. 'www.youtube.com/watch?v=ZEHViOAYiBM"

    Jaka ohydna manipulacja !! Ojciec święty wita się zgodnie z obowiązującym protokołem.
    A co ten "chrześcijanin"przed ołtarzem opowiada?Ma ludzi za głupców?
    To ja już wolę ten bieg na wieżę kościelną!
    "www.youtube/com/watch?v=NGAoDFhJsY0"

    "Moja Wiara"

    Moja wiara-las wielki żywicą Pachnący,
    Wianki kwietne splecione na dziewczęcych skroniach.
    Moja wiara to piękno Święta Równonocy,
    Niezmierzoność Wszechświata-taniec mgieł na błoniach.

    Moja duma-śpiew dziecka w polskiej brzmiący mowie,
    Mogił srogie milczenie i Praojców czyny.
    Moja siła-blask Słońca,słowiańska zadruga.
    Moje serce-krwawiąca czerwień jarzębiny.

    Moje życie-to walka,to zakorzenienie,
    To tęsknota za krajem znanym z legend starych,
    To cieknący przez palce bezlitosny czas.

    Mój testament-moc słowa,chwilowość,wieczystość.
    Pomruk burzy niosący się przez ciemne jary
    I pachnący żywicą,nieskończony las. /Wojciech Świętobor Mytnik/

    Z poważaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby chrześcijaństwo nie spełniało już naszych oczekiwań i chcemy wracać do światowidów?. Ja zostaję przy chrześcijaństwie.

      Usuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.