Ostatnio wpadł mi w ręce informator
„Bieltexu” z lutego 1975 roku, a więc mający już 39 lat. Już, a może dopiero 39
lat, wszak to niedużo dla tych, którzy lata tamte doskonale pamiętają. Wydrukowano
tej broszury 5000 egzemplarzy z przeznaczeniem dla przyjmujących się do zakładu
nowych pracowników i kandydatów do pracy. Takim nowym właśnie byłem i ja w
grudniu wspomnianego roku. We wprowadzeniu „WITAMY WAS BARDZO
SERDECZNIE” można przeczytać, jakie jest zadanie „niniejszego informatora”.
Otóż Jego zadaniem jest zapoznać Was z
przeszłością i teraźniejszością zakładów oraz z tym wszystkim, czego możecie od
ZPB „Bieltex” oczekiwać.
Zanim przejdę do tego, co mnie
szczególnie zainteresowało, a co znajduje się na stronie 10 i 11 niniejszego
informatora (teraz zapewne nazywałby się – biuletyn, razem bez okładki 20
stron) – kilka spostrzeżeń.
„Witamy Was”, „zapoznać Was” – to
takie zwroty w socjalistycznym systemie w odniesieniu również do indywidualnej
osoby. Oficjalnie nie wolno było mówić „Pan”, „Pani” – tylko tak z „ruska” –
„Wy”. Tak więc mówiono – „Witamy Was Towarzysze”, ale również – „Witamy Was
Towarzyszu”. To „Wy” rozciągało się również na obywateli i wtedy oficjalnie
brzmiało i grzmiało – „Witamy Was Towarzysze i Obywatele”.
Po latach wpajania nam „Towarzyszy i
Obywateli”, kiedy znów przyszedł czas „Panów”, jakoś to dziwnie na początku
wyglądało.
Ja nie mam pewności, czy przyjmując
się do pracy w „Bieltexie”, czytałem ten informator. Teraz przeglądając go,
pewne sprawy odkrywam, a inne z sentymentem wspominam. Odkryciem np. jest to,
że informator ten „opracowali graficznie” Wacław Grzybowski i Witold Cieślak.
Kochane chłopaki. Ile ja z nimi przebajerzyłem o sztuce i polityce! Byli oni na
Wykończalni zakładowymi plastykami. Wspominam ich niezmiernie ciepło i miło –
aż chciałoby się coś więcej napisać.
Przewodniczącym kolegium
redakcyjnego i Redaktorem biuletynu, jest Mieczysław Czirson. To dyrektor w
„Bieltexie”, którego mimo szacunku, jako dyrektora, jakoś nie polubiłem.
Zresztą nawet nie zdążyłem, bo wkrótce odszedł z zakładu. Może przez to nie
darzyłem go sympatią, że chciał mi przydzielić mieszkanie w Pieszycach, a nie w
Bielawie. Z tej złości i bezsilności, mimo grudniowej aury, postanowiłem z
Zakładu I iść pieszo w widoczne góry. Choć wydawało się to blisko, to szedłem,
szedłem i dojść nie mogłem. Kiedy już doszedłem, to wcale mi to nie ulżyło i
następnego dnia miałem okazję znów zaprezentować swoją niepokorną naturę.
Mieszkanie jednak w Bielawie wywalczyłem i otrzymałem do niego klucze już 7
lutego następnego roku, a więc w ciągu zaledwie dwóch miesięcy od podjęcia
pracy.
Dyrektor Czirson był jednocześnie
przewodniczącym TPPR (Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej). Coś jednak
takiego się wydarzyło, że dyrektor Czirson wyjechał z Bielawy do Elbląga.
Ciekawe jest zakończenie informatora
– takie ludzkie:
Zdajemy
sobie sprawę, że nieraz możecie poczuć się osamotnieni, nie zawsze będziecie
wiedzieć, do kogo się zwrócić.
Pamiętajcie zatem, że jeżeli
będziecie mieli trudności w wykonywaniu powierzonej Wam pracy, jeżeli Wasze
stosunki koleżeńskie będą niedobrze się układać, to zwróćcie się do swego
opiekuna, do bezpośredniego przełożonego. Możecie również liczyć na pomoc
organizacji młodzieżowej, partyjnej i związkowej.
Na stronach 10 i 11 podjęty jest
temat współgospodarzenia w zakładzie pt. „BĄDŹ WSPÓŁGOSPODARZEM ZAKŁADU”. Można
było od razu poczuć się dumnym, czego to można było w pracy dokonać, najlepiej
w przeróżnych kolektywach. Żeby ktoś, zwłaszcza młodzież i zdecydowani moi
przeciwnicy, którzy z zasady nie zgadzają się ze mną, nie posądził mnie o
złośliwość i stronniczość, załączam ten tekst w formie skanu i potwierdzam, że
tak właśnie w zakładach było. Na wyeksponowanie jednak zasługuje kilka
zawartych w tekście faktów: Otóż w skład organu współgospodarzącego w
zakładzie, jakim był KSR (Konferencja Samorządu Robotniczego) w pierwszym rzędzie
wchodziła egzekutywa PZPR. Świadczy to jednoznacznie o tym, że i tu partia
rządziła.
KSRy w zakładach właściwie nic nie
robiły, by w ostateczności skompromitować się i zaprzestać działalności. Z
inicjatywy ZZ „Solidarność” powstały potem prężnie działające „Rady
Pracownicze”.
W
przedsiębiorstwie działa organizacja partyjna, zrzeszająca około 1000 członków,
która jest silnym organem oddziaływującym na losy zakładu.
Chodzi oczywiście o PZPR. Nasz zakład w
1975 roku zatrudniał około 2400 osób. Tak wysokie upartyjnienie sprawiało, że
faktycznie partia w zakładzie rządziła. Pisałem już o tym wcześniej na podstawie
„Bielbawu”. Natomiast robotnicy
przodujący, wyróżniający się swoją pracą i wysoką moralnością socjalistyczną – to
było już hasło zupełnie bez pokrycia, tworzone na użytek partyjnej propagandy. Jeśli
przyjąć, że 36% w partii stanowiła kadra inżynieryjna i mistrzowska, widać, że
była to bez mała cała kadra. I tak było w rzeczywistości. Partyjny kierownik, a
mistrz koniecznie, byli po prostu swoimi ludźmi i było to całkiem normalne.
Pozostawała jednak wielkim znakiem zapytania ta socjalistyczna moralność wśród braci partyjnej, a o której bez
wątpienia też się wypowiem w odpowiednim czasie.
Zakładowa
organizacja związkowa Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Włókienniczego,
Odzieżowego i Skórzanego zrzesza w naszych zakładach ponad 98,5% załogi.
Tylko pozazdrościć takich procentów. W
jaki sposób przegapiono te niecałe 1,5% niezrzeszonych, wydaje się bardzo
dziwnym? Skąd taka wysoka frekwencja? Zasada była prosta: Delikwent przyjmował
się do pracy, załatwiał „obiegówkę” (swoją drogą to ciekawe stwierdzenie,
pochodzące chyba od biegania po biurach i urzędach zakładowych, a było tego sporo)
i dostawał legitymację związkową jako niezbędny pakiet dokumentów. Gdyby tak
również zapisywano do PZPR, zapewne, podobnie jak w przypadku związków
zawodowych, mało kto by się zorientował, że nie jest to koniecznym warunkiem,
aby pracę podjąć. No, ale wtedy działacze POP nie mieliby ambitnych zadań
związanych z werbowaniem nowych adeptów do pracy partyjnej w Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Przy okazji tak wysokich procentów
przypominają mi się moje pierwsze wybory w Bielawie, choć nie pamiętam, jakiego
szczebla, ale myślę, że do sejmu. Choć w Bielawie byłem wtedy dopiero kilka
miesięcy otrzymałem zaszczyt uczestniczenia w komisji wyborczej jako członek.
To były ciekawe wybory, które wspominam z nieukrywanym uśmiechem. Byłem
przydzielony do komisji, która mieściła się w szkole podstawowej nr 4. Co
bardzo ciekawe, szkolenie wszystkich komisji było w Komitecie Miejskim PZPR. Ja
nie wiem, kto nas szkolił, ale zapamiętałem dobroduszne życzenie prowadzącego
spotkanie, że frekwencja ma być 99,9%.
Dla pierwszej osoby, która przyszła do
lokalu wyborczego, który otwierano o godz. 6.00, przygotowany był bukiet
kwiatów. Był z tym problem. Bo ludzie pod lokalem kłócili się, kto był
pierwszy, żeby dostać te kwiaty. Ponieważ były apele, żeby głosować bez skreśleń, oczywiście na Front Jedności Narodu, bo i
innych możliwości nie było, bo nikogo innego na listach nie było, obywatele po
otrzymaniu kartki do głosowania i niebieskiej koperty, do której tę kartkę
powinni włożyć i kopertę zakleić, szli od razu do urny, nie patrząc nawet, co
na tej karcie wyborczej jest napisane. Jako komisja prosiliśmy, żeby nie
zaklejać kopert, ze zrozumiałych względów. Można sobie wyobrazić, ile tych
kopert było w urnie i ile zostało jeszcze jako zapas w komisji, tak na wszelki
wypadek. Ja potem przez kilka lat nie kupowałem kopert do pisania listów, bo
przecież nie wypadało, żeby zostawiać je do następnych wyborów.
Po nocnym liczeniu głosów, okazało się,
że frekwencja wyniosła 99,6%. Byłem przerażony, że nie wykonaliśmy postawionego
przed nami zadania. Nie zauważyłem jednak żadnego naciągania i taki wynik
poszedł dalej.
To były czasy!
Super! Czytałem z wypiekami na twarzy.Bardzo dziękuje.Bardzo prosiłbym o umieszczenie skanów całego informatora dla kandydatów do pracy.To bardzo ciekawe dla mnie który interesuje się dawnym życiem społeczno - gospodarczym.
OdpowiedzUsuńPrzychylam się do prośby. Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam.
UsuńW naszej szkole bacznie obserwowano uczniów, którzy udzielali się społecznie i takim proponawał I sekretarz partii PZPR w szkole zapisać się do partii PZPR i dostanie się na studia bez egzaminów na dowolnie wybranej uczelni. Oczywiście mnie też to proponował ale się nigdy do partii nie zapisałam.
OdpowiedzUsuń