20 kwietnia 2014

Prawym okiem - Świątecznie - Czy PIS może wygrać jak Fidesz?

Za miesiąc walka wyborcza do Parlamentu Europejskiego wkroczy w fazę finałową. Będzie swoistym testem dla wszystkich ugrupowań przed dużo ważniejszymi wyborami krajowymi - najpierw samorządowymi, a w przyszłym roku parlamentarnymi i prezydenckimi. PE, organ praktycznie bez kompetencji stanowiących, jest raczej miejscem „azylu” lub synekurą polityczną dla „zmęczonych” krajowym podwórkiem polityków. Polacy nie bardzo rozumieją sens tego wybierania, niejasny podział na 13 wielkich okręgów wyborczych utrudnia identyfikację kandydatów, głosuje się wobec tego na partyjne szyldy. Ale dla sztabów wyborczych to test ważny, pokazujący skuteczność prowadzonej kampanii, sprawność ludzi.
W przedświątecznym zabieganiu niemal umknęła opinii publicznej informacja o kolejnym wielkim sukcesie partii Fidesz premiera Orbana na Węgrzech. Rozumiem rządowo - prywatne media krajowe, dla nich Fidesz to „narodowo – faszystowski” twór, więc o czym pisać? Ale niewiele też na ten temat napisano w tzw. prawicowych mediach. Być może dlatego, że Orban nie dołączył do chóru potępiających bezwarunkowo działania Rosji na Krymie, nie stanął w szeregu płomiennych „obrońców demokracji”. Wielu z tych obrońców (w tym osoba jeszcze niestety sprawująca urząd premiera) niedługo wcześniej określała prezydenta Putina – „przyjacielem i człowiekiem godnym zaufania”. No cóż, polityczna wolta niemal z dnia na dzień pokazuje tylko absolutną niesamodzielność liderów obecnej koalicji rządowej, brak jakiegokolwiek pomysłu na polski punkt widzenia spraw międzynarodowych. Oczywiście rządowe media nazywają takie działanie (a raczej jego brak) „pragmatyzmem i realizmem politycznym”, ale wystarczy obejrzeć zagraniczne serwisy informacyjne, by zobaczyć pustkę tam, gdzie powinien brzmieć polski głos. Czy wobec tego nie ma miejsca na głos najsilniejszej opozycyjnej partii? Dlaczego PiS tylko odpiera zarzuty, a nie buduje własnej narracji wobec społeczeństwa? Okazja sama się pojawiła… Zamiast tego politycy opozycyjnej partii narzekają w telewizjach, że PO „ukradła im program” - komiczny to argument.
 Fidesz po raz kolejny pobił lewicową koalicję na Węgrzech, bo przekonał Węgrów do swych racji, udowodnił swymi działaniami, że potrzeby i oczekiwania przeciętnego mieszkańca państwa nad Balatonem są tożsame z programem partii. Węgrzy doskonale rozumieli w dniu wyborów, że tylko Fidesz zapewnia im coraz sprawniejszą gospodarkę, niskie bezrobocie, ograniczenie bezkarnego panoszenia się obcych koncernów i banków, czują się po prostu współgospodarzami we własnym kraju. Nie możemy oburzać się na to, że węgierski premier realizuje węgierską rację stanu, nawet, jeśli nie jest ona zbieżna z polskimi oczekiwaniami. Rozumiem też, że siedem lat rządów obecnej koalicji skutecznie oddaliło od nas pojęcie polskiej racji stanu. W realnym politycznym świecie nie można udawać polityki, bo szybko władze takiego kraju stają się tylko przedmiotem a nie podmiotem politycznych działań. W świetnym niedawnym tekście Jacek Karnowski analizując wynik węgierskich wyborów udowadniał, czemu PiS nie może być „polskim Fideszem”. Zgoda tu pełna – inaczej wygląda polityczna scena obu krajów, inne są doświadczenia obu narodów po 1989 roku.
Nie mam też wątpliwości, iż nie ma powrotu do pomysłu na „PO – PiS”, zbyt wiele wydarzyło się przez ostatnie lata między głównymi polskimi politycznymi graczami, by udało się go odkurzyć. Zostaje więc próba powtórzenia sukcesu z 2005 roku. Ale do tego potrzeba obudowania głównej opozycyjnej partii prawicowymi ruchami społecznymi, wykorzystania tej społecznej, niepartyjnej energii Polaków. Nie należy rozpoczynać kampanii od dzielenia tych, co chcą działać na „naszych i innych”, tylko od ciężkiej pracy tu na dole. Prostego uświadamiania zwykłym ludziom, jak wygląda sytuacja kraju po 7 latach rządów tej koalicji, postawienie diagnozy, ale i zapisania recepty. No i potem doglądania skuteczności wybranej metody leczenia. A w razie sukcesu, rzetelne realizowanie przedstawionego programu, pokazanie, że polityka to przede wszystkim służba i odpowiedzialność, a nie przywileje i synekury. Tylko w ten sposób uda się pokazać Polakom, że wybory to spraw ważna, a ich wynik ma bezpośredni wpływ na codzienne życie, stan bezpieczeństwa i zamożności. To trudne, bo od lat telewizor, świadomie zupełnie, przekonuje, że polityka to „brudna sprawa”, trzeba trzymać się od niej z daleka, oddać po prostu decyzje o życiu milionów ludzi - „tym wybranym”. Trzeba trafu, że to już ćwierć wieku ci sami ludzie. A oni z poświęceniem godnym najlepszej sprawy, „ciągną ten polski wózek”. Mało kto jeszcze dostrzega, że „ci wybrani” najczęściej sami siebie do tej roli wybrali…. Nawet najskuteczniejszy lider partii nie poradzi sobie sam, wybory rozegrają się tu, na szczeblu lokalnej polityki, a tam determinacji do zwycięstwa jakby mniej. Obym się mylił, ale wydaje mi się, że obecna kampania PiS trwa pod hasłem „utrzymania stanu posiadania w opozycji” i czekania na całkowitą klapę obecnie sprawujących władzę.
Jeżeli tak jest, to PiS nigdy nie osiągnie zwycięstwa na miarę Fideszu – a ile razy można jeszcze przegrywać?

                                                                                                                           Janusz Maniecki



1 komentarz:

  1. Jak na "Świątecznie", to świąt w artykule nie zauważyłem. Ale widzę, że autor jest już jakby trochę zmęczony sceną polityczną w Polsce, ciągle jeszcze rządzonej przez nieudolną koalicję. Wobec braku wiary w skuteczność działania opozycji, chyba najbardziej odpowiednim byłoby przegonić to całe bractwo i samemu na poważnie wziąść się za politykę i kraj ratować przed koalicją i opozycją. Panie Januszu, niech Pan weźmie się za to, a na pewno wszystko będzie inaczej i na pewno lepiej.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.