26 stycznia 2014

Błogosławieństwo

        Właściwie, żeby zacząć temat o którym napisać zapragnąłem kilka zdań, należałoby poprzedzić go krótkim wstępem. Zdarza mi się jednak często, zwłaszcza podczas rozmowy, że wstęp do właściwego tematu wychodzi mi nieraz cokolwiek przydługi, co najczęściej zniechęca rozmówcę do skupienia się na tym, co ja mówię, a ja z kolei widząc to, zapominam, o czym tak naprawdę chciałem powiedzieć  w temacie głównym. Dochodzi wtedy do takiej sytuacji, że szybko muszę dopasować właściwy temat do wstępu, który z kolei też już zdążyłem zapomnieć.
            O czym to ja chciałem pisać?
            Acha, o błogosławieństwie.

            Słowo to, jakby w nowym znaczeniu, odkryłem w ostatnim numerze „naszego” parafialnego czasopisma „Zwiastun”. Jest to już drugi numer w nowej szacie graficznej, wydany pod redakcją nowego, młodego księdza w naszej parafii ks. Daniela Mosóra. Często tak u nas jest, że „młody” po przyjściu po święceniach na placówkę dostaje do „roboty” redagowanie gazety. Może nawet jest tak, że nie ma redaktorów, bo poszli w rozsypkę i wszystko trzeba zaczynać od nowa. Nie jest to dobre, chociaż ma swój urok. Szuka się wtedy od podstaw formy graficznej i linii redakcyjnej. Z redaktorami raczej powinien być najmniejszy problem, bo w naszej ogromnej parafii „wygadanych” ludzi jest bardzo wielu i wystarczy tylko to, co mówią, przenieść na papier. Jeśli nie potrafią, albo nie mają śmiałości pisać – zawsze można przecież przeprowadzić wywiad i na jego bazie zrobić reportaż.
            Nowa szata graficzna gazety zaskoczyła mnie, ale i uspokoiła. Kolory: czarny, biały i szary we wszystkich potrzebnych odcieniach, pozwalają skupić się bardziej na tekście niż na „obrazkach”, na co łatwo można nabrać się w „Wiadomościach Bielawskich”. A teksty są śmiałe, choć co do tych niepodpisanych mam podstawy sądzić, że są przedrukami z innych gazet lub opracowań. Jeśli tak, trudno potraktować czasopismo, jako czasopismo stricte parafialne. Ale dobrze, że jest, bo są ludzie, którzy na nie czekają. Nawet mnie w zeszłym roku zaczepiano na mieście z zapytaniem – „Co ze Zwiastunem?”. Ale niby skąd ja mogłem o tym wiedzieć, skoro nawet nie ma kogo o to spytać?
            O czym to ja miałem pisać?
            Acha, o błogosławieństwie.
            Słowo to, jakby w nowym znaczeniu…
            Przecież to już pisałem!
            No więc jest w „Zwiastunie” artykuł pt. „Moc błogosławieństwa”. Dobry artykuł, traktujący o zapomnianych praktykach w naszym chrześcijańskim życiu, praktykach co do których nie ma przeszkód, aby wróciły i miały należne miejsce w naszej rzeczywistości.  Współcześni chrześcijanie Zapatrzeni w przyszłość, nie doceniają teraźniejszości, a przeszłość często traktują jako ciążący balast, który nie pozwala w pełni rozwinąć skrzydeł. Widocznym tego przejawem jest zanik we współczesnych chrześcijańskich rodzinach wielu praktyk pobożnych, dzięki którym przez wzmocnienie wiary, nadziei i miłości można było odnaleźć upragniony pokój serca.
            Niewiele rozmów pomiędzy chrześcijanami kończy się życzeniem błogosławieństwa dnia, błogosławionej pracy czy radosnego i błogosławionego wypoczynku. Wręcz przeciwnie, coraz częściej miejsce błogosławieństwa zajmuje przekleństwo czy złorzeczenie.  
            Otworzyły mi się szeroko oczy po przeczytaniu tego tekstu. Faktycznie, dlaczego nie powiedzieć „błogosławionego dnia”, skoro mówi się „miłego dnia”? Już do końca otworzyły mi się oczy, po przeczytaniu końcowego fragmentu artykułu: Nie bójmy się błogosławić osób, będących w dużej odległości od nas, ani tych którzy nas nie znają. To przecież o tym była mowa podczas konferencji na jednym z etapów pieszej pielgrzymki na Jasną Górę w 2010 roku, o czym wspominałem w swojej rozległej relacji. To tam właśnie było powiedziane, że proboszcz jednej z łódzkich parafii rozesłał na miasto grupy odważnych ludzi, którzy przemierzając miasto, błogosławili napotykanych po drodze przechodniów. Błogosławić, a nie złorzeczyć. Tę inicjatywę przyjmowałem wtedy z jakąś dozą niedowierzania, ale okazuje się, że tak właśnie mogło być, co potwierdzone jest w artykule.
            W felietonie „Magistry” wspomniałem księdza Stanisława Janickiego. Dobrze go znałem. W wakacje 1964 i 1965 roku przez jakiś czas byłem u tego księdza w parafii w Przespolewie i w Stawiszynie. W parafii w Stawiszynie pracował przez 33 lata. Zmarł w 1999 roku. Chciał być pochowany wśród swoich parafian.
            Może był to 2010 rok, kiedy jadąc z Włocławka do Bielawy tak zaplanowaliśmy trasę, aby jechać przez Stawiszyn z zamiarem odwiedzenia grobu ks. Stanisława. Stojąc przy grobie księdza widziałem go dokładnie oczyma wyobraźni w różnych sytuacjach. Odważyłem się zatrzymać i zagadnąć przechodzącą może pięćdziesięcioletnią kobietę.
            - Czy znała może pani księdza Janickiego?
            Kobieta uśmiechnęła się, jakby podobnie jak ja, stanął jej przed oczyma proboszcz z jej parafii.
            - Dobrze pamiętam. Jak błogosławił moje dzieci, to bardzo dobrze się chowały!
            Wypadało powiedzieć jeszcze, co ja tutaj robię.
            Na wspomnianym forum, parafianie bardzo dobrze ocenili swojego starego proboszcza, co potwierdziło moje o nim zdanie.
           
Jak był śp. ks. Janicki proboszczem, było różnie, ale on znał mieszkańców po imieniu i pamiętał o wszystkich, a tam, gdzie trzeba było pomóc, to po prostu to robił.

            A nie odbiegając od tematu uważam, że najlepszym proboszczem, jakiego ja pamiętam, a mam już 54 lata, był śp. ks. prałat Stanisław Janicki.

            Ile dzieci i dorosłych pobłogosławił w Stawiszynie, ot tak, na mieście, bez zbytniego ceremoniału, tak od serca, od siebie mocą Chrystusa?
            Nie bez wzruszenia przypominam sobie odjazd motocyklem Jawą z Przespolewa do Włocławka w 1964 roku z księdzem Bagrowiczem. Odwróciłem się jeszcze, gdy wyjeżdżaliśmy na drogę z przykościelnego placu wiejskiej parafii. Ksiądz Stanisław stał i nas błogosławił. Tego się nie da zapomnieć i nie da się nie docenić.

            Artykuł w czasopiśmie kończy się wezwaniem, nakazem nie tylko skierowanym do kapłanów, ale w tym przypadku właśnie do nas świeckich.
            Czy jesteśmy na to gotowi?

Niech Boże błogosławieństwo wypowiadane przez nasze usta spoczywa często na dzieciach i młodzieży, zwłaszcza tej, która przeżywa okres buntów i poszukuje autorytetów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.