Pojechaliśmy tym razem we trzech:
kol. Zbyszek, kol. Franek no i ja. Pojechaliśmy przez Dzierżoniów i potem
skrótem, rowerową ścieżką przez pola do Uciechowa. Choć może się to wydawać
dziwne, to jednak muszę się przyznać, że tą ścieżką jechałem po raz pierwszy.
Jak zwykle było się do czego przyczepić. Trawa na poboczu nie wykoszona i
poprzewracane masywne, betonowe pojemniki na śmieci przy ławkach. To naprawdę
karygodne, aby ludzie siedzący na ławeczkach, którzy z wielkiego miasta Dzierżoniów
wyszli na na spacer, siedzieli w takim syfie.
W Uciechowie budują nowe
magazyny.
Dalej jechaliśmy w kierunku Jaźwiny.
Ciężka droga, bo jest zerwany asfalt, ale jej trudy wynagradzały nam, swoim
podniebnym śpiewem, skowronki. Ładnie prezentuje się kościół w Jaźwinie.
Przez Słupice
i
Młynicę dojechaliśmy do Olesznej. Bardzo dawno mnie tam nie było. Z daleka
widać kościół z charakterystyczną wieżą.
Z bliska widać, że jest zbudowany z
kamienia. Masywny kościół.
Oleszna, jak widać pod kołami, nie
pokusiła się na zalanie kostki na jezdni asfaltem. Relikt przeszłości zapewne,
ale i może lokalny do tej kostki sentyment.
Na cmentarzu za Oleszną jest wspaniała
kaplica cmentarna.
W Piotrówku kawałek od drogi schował się
jakiś zabytek.
Potem Tomice i przypomnienie sobie
zapachu i smaku świeżego, domowego wypieku chleba. Tam, w latach 80. ubiegłego
stulecia jeździłem Syreną 105 pomagać w polu przy zbiórce cebuli, ziemniaków i
ucinaniu liści buraków cukrowych. Po wspólnym posiłku na zakończenie pracy
każdy z przyjezdnych dostawał cały, okrągły, świeżutki bochen chleba i butlę
mleka prosto od krowy. I to wszystko z uśmiechem i ze szczerego serca.
Dojechaliśmy do drogi Jordanów Śl. –
Sobótka. Nawet Jordanów było widać po prawej stronie,
a
po lewej monumentalna góra Ślęża. Będzie nam ona towarzyszyć przez następne
kilkadziesiąt kilometrów.
W Świątnikach zatrzymała nas policja ze
względu na wyścig kolarski.
Jechaliśmy dalej na Sobótkę, ale w
Przezdrowicach ostatecznie zrezygnowaliśmy, szukając najbliższej drogi do domu.
Miejscowi zaproponowali nam kierunek na Będkowice. Kiepska droga. Na poboczu,
jak w wielu innych miejscach, rosło bardzo ekspansywne, jakieś nieprzyjazne
zielsko.
W
Będkowicach mają ładny stawek.
Po dojechaniu do głównej drogi – znów policja
i postój. Czekaliśmy na kolarzy. Puścili nas po głównym peletonie.
Dalej mozolne wspinanie się pod górę aż
do Przełęczy Tąpadła. Po drodze sympatyczny akcent w Sulistrowiczkach.
Przejechaliśmy w sumie 77 kilometrów.
Przed deszczem udało się nam uciec.
I to już koniec. I nie tylko koniec
sprawozdania, ale i koniec projektu. Dla mnie formuła takich wycieczek już się
wyczerpała. Przez dwa lata systematycznego jeżdżenia przejechaliśmy już
praktycznie wszystkie trasy wokół Bielawy w promieniu 30 km, a niektóre nawet
wielokrotnie, aż do znudzenia. Sama jazda i spotkania z kolegami nie znudziła
mi się i jesienią zaproponuję nową, kolarską przygodę. Bardziej ambitną. Nie
interesuje mnie średnia 15 km/godz., a 30 km/godz. Nie interesuje mnie
wycieczka 50 czy 70 km, ale 100, 120, a nawet 200.
Czas nagli. Jeszcze tyle zostało do
przejechania na rowerze na Dolnym Śląsku.
Serdecznie wszystkim dziękuję za te wspaniałe dwa lata wspólnie w soboty spędzone na rowerach: Tadeuszowi, trzem Jurkom,
Zbyszkowi, Frankowi, Jankowi i Lucjanowi. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy
na szosie.
Dla mnie ta forma wycieczek się nie wyczerpała - może dlatego że nie we wszystkich uczestniczyłem. Ta nowa propozycja jest ciekawa ,już się na nią piszę , a z tą średnią prędkoscią to przesadziłeś.Odległosci 100 - 200 są OK,ale żeby jezdzić po całym Dolnym Śląsku trzeba by do wybranych miejsc dojechać pociągiem
OdpowiedzUsuńNo to już jest nas dwóch. Zapraszam do współpracy i pozdrawiam.
Usuń