Komórka, to nowy temat w Kościele i
nowe w związku z tym wyzwania. Jeszcze nie tak dawno budziła jakieś zdziwienie,
zainteresowanie a teraz, przy powszechnej dostępności dla każdego, jest wręcz
nieodłącznym narzędziem w kieszeni czy torebce. Minęło już może zauroczenie tym
wynalazkiem, a atrakcją jest tylko pojawienie się nowych modeli z coraz to
doskonalszymi rozwiązaniami i możliwościami.
Są jednak miejsca, w których komórek
nie powinno być absolutnie. Do nich należy również kościół. W naszym kościele jest
informacja przy wejściu, o wyłączeniu komórki. Nie zawsze jednak taka wiadomość
dociera do użytkownika i zdarza się potem, że telefon dzwoni w kościele w
teoretycznie każdym możliwym momencie. Wtedy najczęściej ten, któremu dzwoni,
udaje, że to nie u niego i dalej „skupiony” uczestniczy we Mszy św. czy
nabożeństwie. Przecież kiedyś dzwonić przestanie. Albo weźmie komórkę i
wyłączy. Pozostaje jednak świadomość incydentu, który nie powinien mieć
miejsca.
I bynajmniej nie dotyczy to tylko wiernych
świeckich.
Kiedy w 2013 roku byliśmy w
Częstochowie w rowerowej pielgrzymce, jak zawsze w sobotę rano po święcie
Bożego Ciała uczestniczyliśmy w porannej Mszy św. w kaplicy Matki Bożej, w
której głównym celebransem był abp Wacław Depo ordynariusz częstochowski. My
oczywiście tradycyjnie byliśmy za kratą. Księży było w koncelebrze dość dużo, a
jednym z nich był starszy, zasłużony prałat. Chyba miał jakiś jubileusz, bo tuż
po skończonej Eucharystii, a może nawet jeszcze przed błogosławieństwem, ks.
abp temu prałatowi wręczał pamiątkową paterę. Naraz, wyraźnie od ołtarza
słyszymy komórkę. Nikt jednak nic po sobie nie daje poznać. Jak się potem
okazało, to właśnie ks. prałatowi w kieszeni dzwoniło.
Nie tylko jednak takie sytuacje
zdarzają się w kościele z komórkami. Smutno o tym pisać, ale kilka lat temu
niejednokrotnie (i nie tylko ja) byłem świadkiem przed nabożeństwami Gorzkich
Żali i w trakcie ich trwania, gdy młodzież przygotowująca się do Sakramentu
Bierzmowania bawiła się ostentacyjnie komórkami w pełnym wymiarze: gry, SMS-y.
Wielokrotnie interweniowałem bezpośrednio w takich sytuacjach. Młodzież, która
przygotowywała się do sakramentu chrześcijańskiej dojrzałości, okazywała się w
tym przygotowaniu dyletantami. Oni naprawdę zupełnie nie rozumieli, po co
przychodzili do kościoła. Oni wiedzieli, po co przychodzą – po podpis – pytałem
i nic poza tym.
Mam nadzieję, że teraz jest już
zupełnie inaczej, ale na wszelki wypadek, nie chcąc ryzykować takich obrazków,
w nabożeństwach Gorzkich Żali przestałem uczestniczyć. Może znajdę więcej
powagi w innym niż w moim parafialnym kościele.
Na jednej z Mszy św. dla dzieci
odprawianej przez ks. Krzysztofa Krzaka z zainteresowaniem przyjmowałem jego
spotkanie z dziećmi podczas homilii. Zaskoczył mnie sposób prowadzenia tego
spotkania przy pełnym uczestnictwie dzieci. Ksiądz przyniósł mianowicie z
zakrystii tornister szkolny załadowany różnymi przedmiotami i zaczął je
wykładać z odpowiednim komentarzem, publicznie pokazując i zadając jednocześnie
pytanie, czy ten przedmiot jest w szkole niezbędny. Było i śmiesznie, i ciekawie,
i budująco. Kiedy wyjął z tornistra właśnie komórkę, byłem przekonany co do
tego, że jest ona w szkole zupełnie niepotrzebna. Jednak według ks. Krzysztofa
była ona potrzebna w szkole i zostało stwierdzone to w sposób, nie podlegający
dyskusji. Przekonałem się wtedy, jaką wartość społeczną posiada faktycznie to
niewielkie urządzenie. Przekonałem się również, że człowiek niejako staje się niewolnikiem
postępu. Mając na uwadze komórki, jest pod stałą kontrolą i zawsze musi być do
dyspozycji.
Warto jednak przynajmniej idąc do
kościoła zafundować sobie trochę ekstrawagancji i jednak zostawić komórkę w
domu. To jest najlepszy sposób na to, aby mieć pewność, że w kościele nie
zadzwoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.