14 lutego 2015

Jak to jest...?

         Komórka, to nowy temat w Kościele i nowe w związku z tym wyzwania. Jeszcze nie tak dawno budziła jakieś zdziwienie, zainteresowanie a teraz, przy powszechnej dostępności dla każdego, jest wręcz nieodłącznym narzędziem w kieszeni czy torebce. Minęło już może zauroczenie tym wynalazkiem, a atrakcją jest tylko pojawienie się nowych modeli z coraz to doskonalszymi rozwiązaniami i możliwościami.

            Są jednak miejsca, w których komórek nie powinno być absolutnie. Do nich należy również kościół. W naszym kościele jest informacja przy wejściu, o wyłączeniu komórki. Nie zawsze jednak taka wiadomość dociera do użytkownika i zdarza się potem, że telefon dzwoni w kościele w teoretycznie każdym możliwym momencie. Wtedy najczęściej ten, któremu dzwoni, udaje, że to nie u niego i dalej „skupiony” uczestniczy we Mszy św. czy nabożeństwie. Przecież kiedyś dzwonić przestanie. Albo weźmie komórkę i wyłączy. Pozostaje jednak świadomość incydentu, który nie powinien mieć miejsca.
            I bynajmniej nie dotyczy to tylko wiernych świeckich.
            Kiedy w 2013 roku byliśmy w Częstochowie w rowerowej pielgrzymce, jak zawsze w sobotę rano po święcie Bożego Ciała uczestniczyliśmy w porannej Mszy św. w kaplicy Matki Bożej, w której głównym celebransem był abp Wacław Depo ordynariusz częstochowski. My oczywiście tradycyjnie byliśmy za kratą. Księży było w koncelebrze dość dużo, a jednym z nich był starszy, zasłużony prałat. Chyba miał jakiś jubileusz, bo tuż po skończonej Eucharystii, a może nawet jeszcze przed błogosławieństwem, ks. abp temu prałatowi wręczał pamiątkową paterę. Naraz, wyraźnie od ołtarza słyszymy komórkę. Nikt jednak nic po sobie nie daje poznać. Jak się potem okazało, to właśnie ks. prałatowi w kieszeni dzwoniło.
            Nie tylko jednak takie sytuacje zdarzają się w kościele z komórkami. Smutno o tym pisać, ale kilka lat temu niejednokrotnie (i nie tylko ja) byłem świadkiem przed nabożeństwami Gorzkich Żali i w trakcie ich trwania, gdy młodzież przygotowująca się do Sakramentu Bierzmowania bawiła się ostentacyjnie komórkami w pełnym wymiarze: gry, SMS-y. Wielokrotnie interweniowałem bezpośrednio w takich sytuacjach. Młodzież, która przygotowywała się do sakramentu chrześcijańskiej dojrzałości, okazywała się w tym przygotowaniu dyletantami. Oni naprawdę zupełnie nie rozumieli, po co przychodzili do kościoła. Oni wiedzieli, po co przychodzą – po podpis – pytałem i nic poza tym.
            Mam nadzieję, że teraz jest już zupełnie inaczej, ale na wszelki wypadek, nie chcąc ryzykować takich obrazków, w nabożeństwach Gorzkich Żali przestałem uczestniczyć. Może znajdę więcej powagi w innym niż w moim parafialnym kościele.
            Na jednej z Mszy św. dla dzieci odprawianej przez ks. Krzysztofa Krzaka z zainteresowaniem przyjmowałem jego spotkanie z dziećmi podczas homilii. Zaskoczył mnie sposób prowadzenia tego spotkania przy pełnym uczestnictwie dzieci. Ksiądz przyniósł mianowicie z zakrystii tornister szkolny załadowany różnymi przedmiotami i zaczął je wykładać z odpowiednim komentarzem, publicznie pokazując i zadając jednocześnie pytanie, czy ten przedmiot jest w szkole niezbędny. Było i śmiesznie, i ciekawie, i budująco. Kiedy wyjął z tornistra właśnie komórkę, byłem przekonany co do tego, że jest ona w szkole zupełnie niepotrzebna. Jednak według ks. Krzysztofa była ona potrzebna w szkole i zostało stwierdzone to w sposób, nie podlegający dyskusji. Przekonałem się wtedy, jaką wartość społeczną posiada faktycznie to niewielkie urządzenie. Przekonałem się również, że człowiek niejako staje się niewolnikiem postępu. Mając na uwadze komórki, jest pod stałą kontrolą i zawsze musi być do dyspozycji.

            Warto jednak przynajmniej idąc do kościoła zafundować sobie trochę ekstrawagancji i jednak zostawić komórkę w domu. To jest najlepszy sposób na to, aby mieć pewność, że w kościele nie zadzwoni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.