Dziękując za zachętę podejmuję temat Rad, a szerzej samorządów terytorialnych.
Zainteresowani pamiętają, że po 1990 r., kiedy samorządy wznowiono, Rady wybierały burmistrzów. Doszło więc do takiej głupawki, że w niektórych radach gdzie stronnictwo burmistrza nie miało trwałej przewagi, zmiany na tym stanowisku zachodziły niemal co kwartał.
Zainteresowani pamiętają, że po 1990 r., kiedy samorządy wznowiono, Rady wybierały burmistrzów. Doszło więc do takiej głupawki, że w niektórych radach gdzie stronnictwo burmistrza nie miało trwałej przewagi, zmiany na tym stanowisku zachodziły niemal co kwartał.
Z tym bałaganem postanowiono skończyć. Wzięli się za to zawołani specjaliści,m.in: prof Regulski, Stępień, prof. Kulesza. Niestety w tym czasie nie żył już prof Pańko i nie przypominam sobie udziału prof. Kołodziejskiego. Dwu ostatnich szczególnie sobie cenię z przyczyn wymagających szerszego uzasadnienia. Uwaga: to co piszę o burmistrzach odnosi się także do wójtów i prezydentów. Rozwiązaniu które obecnie mamy szczególnie długo patronował prof. Kulesza. Polega ono na tym, że poprzez odrębne wybory silny mandat uzyskał burmistrz, praktycznie nie usuwalny. Zgodnie z ustawą Radzie powierzono funkcje (stanowiące) uchwało-dawstwo i kontrolne nad organem wykonawczym. Widząc, jak wielkie prerogatywy oddano w ręce burmistrzów zwłaszcza w zakresie władztwa nad majątkiem gminy, ale także w zakresie pozwoleń, nakazów i zakazów, było tylko kwestią czasu gdy układ został odwrócony i to nie Rada kontroluje burmistrza, lecz każdy burmistrz w pierwszej kolejności podporządkowuje sobie Radę. Jest to warunek konieczny, bez którego burmistrz nie mógłby praktycznie działać sparaliżowany działaniami nieprzychylnej mu Rady. Wybitni twórcy i patroni tego rozwiązania ustrojowego wydawali się nie dostrzegać wad tego systemu. Przeciwnie zapatrzenie w "skuteczność" organów wykonawczych (burmistrz) przechodzili nawet do porządku nad tym, że system ten faktycznie funkcjonuje wbrew założeniu ustawowemu. Przypominam, to Rada miała być organem stanowiącym i nadzorczym nad organem wykonawczym. Taki stan rzeczy generował dalsze patologie, a mianowicie gminy faktycznie funkcjonowały bez kontroli merytorycznej. Bo celowość i gospodarność dyspozycji majątkowych należy do Rady poprzez wyłonioną z niej Komisję Rewizyjną, a ta, jak już się rzekło, w całości pod kontrolą kontrolowanego burmistrza. Moi znajomi określają to jako taki stan rzeczy, gdy "ogon macha psem". Zapyta ktoś, a sławetne, wyspecjalizowane Regionalne Izby Obrachunkowe? Te kontrolują jedynie pod względem formalno-prawnym sprawozdawczość gminną.
c.d.n. jeśli nie przynudzałem zbytnio..
.V
Ja pewne sprawy, i nie tylko te związane z samorządem, opisuję intuicyjnie. I okrzyczany za krytykę obecnego status quo w samorządach, okazuje się, że pisząc, iż Rada jest dla burmistrza kulą u nogi, a dla budżetu miasta zupełnie niepotrzebnym obciążeniem - mam rację. Można zrobić eksperyment. Ci wszyscy krzykacze i ideowcy, niech zaproponują, żeby Radni nie mieli żadnej diety i pozostawali tylko na wodzie mineralnej i ewentualnie słonych paluszkach bez kawy. Zobaczymy, ilu będzie chętnych do kandydowania. Ja i Daniel Pleśniak na pewno.
OdpowiedzUsuńPowtórzę swój komentarz sprzed kilku minut z innego wpisu, bo tu bardziej pasuje, a w sumie piszemy chyba z V o tym samym:
OdpowiedzUsuńBez obrazy, ale polityka w gminach jest tak poustawiana, że władza wykonawcza zawsze będzie dążyć do ubezwłasnowolnienia radnych, tak aby mieć zapewnioną sprawną maszynkę do głosowania własnych pomysłów. W zasadzie, kiedy to się stanie radnych można już rozpuścić do domu, wypłacić im należne pieniądze (wszak głównie o to większości szło) i nie zawracać więcej głowy sesjami, głosowaniami i innymi duperelami. Zależność burmistrza od rady jest w praktyce żadna. Zależność rady od burmistrza jak najbardziej brzęcząca w walucie wymienialnej. Przy obecnej metodzie wyboru władz burmistrz ma władzę absolutną, a jak nie ma - to nie nadaje się na burmistrza. Trzeba być wyjątkowym jełopem, żeby sobie rady nie podporządkować.
Inaczej było, kiedy rada wybierała burmistrza. Wtedy, tak, zależność była symetryczna. Ale miało to i liczne minusy, coś za coś. Rada to klub dyskusyjny, przyjdą, pogadają sobie, ponarzekają, ci aktywniejsi może nawet się pokłócą, lekarze wyleczą, nauczyciele nauczą i już. Dla burmistrza to też narzędzie polityki PR, jak się czegoś nie chce jawnie, to zawsze rada może nie przegłosować. Tak więc nie licząc burmistrza i samych radnych, pozostałym mieszkańcom naszego pięknego miasteczka rada jest na *beeeep* potrzebna.
Ale jaja! Ten sam czas komentarzy. Tego jeszcze nie było.
OdpowiedzUsuńBoże broń nas przed pana pomysłami ,bo rządzić będą nami żule,którym miło posiedzieć w ciepełku,przegryźć paluszkiem i przepić wodą.Az nie chce mi się wierzyć że pan Pleśniak z którym rozmawiałam i robi wrażenie niedoświadczonego aczkolwiek poukładanego faceta utożsamia się z tak szalonymi pomysłami.Niech mu pan nie robi brudu!!!!
OdpowiedzUsuńA kto powiedział, że się utożsamiam z takimi pomysłami. Drogi anomnimie proszę o maila, osobiście to mozemy się spotkać i porozmawiać. Nie życzę sobie utożsamiania mnie z tym wszystkim. Ja jestem za przekazywaniem choć conajmniej 10% dochodów radnych na cele społecznej pomocy co w dużym stopniu poprawiłoby wizerunek rady miasta w społeczności bielawskiej. Jeżeli jest w tym coś zdrożnego to proszę uzasadnić. Ja piszę jawnie bo nie jestem,tchórzem i nie boję się pisać - podobnie jak mój teść. Jednak zapewniam czytelników bloga, że mój teść Blogger nie ma łatwo z moim krytycznym podejściem do tekstów na blogu.
UsuńAnominy - Wielkie mi tygrysy internetu, które w realu chowają się jak mysz pod miotłą.
To prawda. Z zięciem nie jest łatwo, co wcale nie znaczy, że źle, a raczej ciekawie.
UsuńW swoim czasie powszechny w Rzeczypospolitej był pogląd, że Ojczyźnie służyć za pieniądze to dyshonor, no chyba, że się jest tzw.najemnym drabem lub kaprem. Dlatego urzędy, zwłaszcza wyższe sprawowali ci których na to było stać. Posiadający własne dobra. Potem niejeden chętnie przyjmował -za zasługi- nadania, dzierżawił królewszczyzny lub urzędy z przynależnymi im dobrami. Kto miał wiele i znaczył wiele nie był skory zadowolić się błahym datkiem. Tak wyrosły nam królewięta.Tylko stawanie się tzw. jurgeltnikiem (Jahr geld) i przyjmowanie prezentów od obcych ambasadorów jakoś nie plamiło wrażliwego poczucia honoru. Dlatego dajmy. sobie spokój z tymi datkami od radnych, niech biorą co im przynależy tylko baczmy by na te pieniądze zapracowali
OdpowiedzUsuń