25 listopada 1983 roku pan Stanisław
Mączniewski został ponownie przesłuchany w W.U S.W w Wałbrzychu doprowadzony na
przesłuchanie z miejscowego aresztu. Tym razem jeszcze raz pytano go o rzeczy
znalezione w jego szafce ubraniowej. Powiedział
to samo, co w Dzierżoniowie, dodając może jeszcze to, że biało czerwone opaski
leżały w jego szafce jeszcze przed stanem wojennym i potem nie były używane,
oraz, że nie nosił na zewnątrz żadnych solidarnościowych
symboli po zwróceniu mu uwagi przez kierownika czy dyrektora.
Jaka była faktyczna wina pana
Maczniewskiego? Czy solidarnościowa postawa odnośnie zbierania składek, aby
pomagać poszkodowanym, była aż takim przestępstwem? Czy kolportowanie ulotek
zasługiwało na więzienie? Ulotki wszyscy czytali, wszyscy widzieli, ci
odważniejsi roznosili je po zakładach. Trzeba było mieć do ludzi zaufanie. Nie
wszyscy od razu donosili, a i jeśli donos trafił do mistrza, kierownika czy
dyrektora, nie biegli oni od razu ze skargą do SB, chociaż być może mieli taką
powinność. Byłem kierownikiem w zakładzie w tamtym okresie i nie kojarzę, żeby
ktoś w „Bieltexie” miał z tego tytułu aż takie kłopoty jak pan Mączniewski i
jego koledzy. Byli ludzie wzywani na SB, ale na przesłuchaniach się kończyło.
Na kapusi, których w zakładzie
wytypowano, trzeba było po prostu uważać. Czy oni faktycznie donosili, to ja
nie wiem. Może nawet przez takie podejrzenia kogoś skrzywdzono, ale ostrożność nie
zawadziła.
Analizując sytuację pana Mączniewskiego widzimy,
że osadzony jest już w areszcie cały miesiąc bez rozprawy i bez wyroku. Za
miesiąc mają być Święta Bożego Narodzenia. W domu czeka na niego żona i dwie
małe córeczki – pięcio- i siedmioletnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.