3 listopada 2014

Po mojemu... Bajka, niebajka

     
  Za lasami, za górami, jak to w bajkach bywa, było sobie królestwo. Jak królestwo to i król, na którego wdzięczni poddani mówili dźwięcznie – Windziel. Była też królowa, królewna i królewicz. Skąd ten król wziął się w królestwie i osiadł w spokojnej onegdaj stolicy? – nie wiadomo, bo było to bardzo dawno temu. Najstarsi jednak coś po cichu czasami mówili, że jakaś gromada przyniosła go na rękach. Nikt jednak nie śmiał nawet pytać skąd i dlaczego. 

Król zaraz zaprowadził w królestwie rządy według swoich zasad, czyli nie każdemu według jego pracy, ale każdemu według jego zasług. A, żeby być zasłużonym, trzeba było stać się sługą króla Windziela i być służalczo mu poddanym, co wydaje się w bajkach całkiem normalne.
Król powołał zaraz Wielką Radę, choć raczej można było w niej zobaczyć ludzi małych. W Wielkiej Radzie szczególnie wyróżniali się: Dajap, Ziak, Czako, Lelek, Chupara i Kabieł. Pieczę nad posłuszną Radą sprawował najbardziej posłuszny – Różyk.
Cała ta Wielka Rada, to jednak tylko takie baju-baju, bo i tak o wszystkim przecież decydował król Windziel. Jednak król lubił, jak członkowie Wielkiej Rady z uwielbieniem wpatrywali się w jego majestat.
Król miał tylko dwóch ministrów: jednego od spraw krajowych – Hapa i jednego od spraw zagranicznych, którego nazywali Rohdy. Był jeszcze błazen królewski – Gladki – odpowiedzialny za rozrywki króla i jego wiernych poddanych.
Królestwo musiało się z czegoś utrzymać, a więc nakazano mieszkańcom królestwa pracować w królewskich dobrach, bo przecież wszystko było własnością króla. Nadzorcami byli niezbyt sympatyczni: Badus i Ósmy. Ci dwaj byli bardzo sprytni i wykorzystywali to, że nie byli blisko króla, przez to mogli sobie dobierać do współpracy dowolne osoby, najbardziej sobie bliskie, które podobnie jak oni, suto były nagradzane z królewskiej kiesy.
Mimo, że potrzeby króla były ciągle niezaspakajane, to jednak i tak dla wszystkich pracy nie było. A to z prostego powodu, że choć nikt nie śmiał tego głośno powiedzieć, to na rządzeniu zupełnie król Windziel się nie znał. Ale i król miał miękkie serce i nie mógł spokojnie patrzeć na szwendających się i żebrzących po królestwie poddanych, i z królestwa ich przegonił. I poszli biedacy z węzełkami na ramionach przed siebie, szukać pracy i chleba.
Nauczony przez pokolenia posłuszeństwa naród nie buntował się, widząc, jak sprzymierzeńcy króla Windziela opływają w dostatki.  
Król rządził niepodzielnie. Dzielni wywiadowcy służb królewskich bacznie wszystko mieli na oku, aby nie ujawnił się ktoś bardziej odpowiedni na jego miejsce. Bał się od pewnego czasu, że wydarzy się jednak coś, że wszystko, co z takim trudem tak mu łatwo przyszło, może utracić.
Kiedyś pod zamek króla Windziela zajechała złota karoca zaprzężona w cztery pary rączych koni; na przemian białych i karych. Król wsiadł do karocy i odjechał. Niby nic nadzwyczajnego, jak na króla, ale król już nie powrócił.
Starzy ludzie mówili, że końmi powoził łysy stangret, jednak nie mogą do tej pory zrozumieć, dlaczego konie były białe i kare?

                                                                                                    DTP nr 35 24.10 - 6.11.2014

http://dtp-24.pl/po-mojemu-bajka-niebajka,73753



            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.