Kiedy wprowadzałem na blogu zakładkę
„Ciekawi ludzie”, wiedziałem, o kim w najbliższym czasie będę musiał napisać.
Tak, musiał, bo są Bielawianie, wydawałoby się tacy zwyczajni, niczym nie
wyróżniający się wśród przechodniów, ale jednocześnie mający w sobie coś, co
zastanawia, intryguje, nie pozwala zapomnieć. Są tacy ludzie, których można
było spotkać zawsze w określonym miejscu, w określonym czasie i naraz ze
zdumieniem spostrzegliśmy, że gdzieś się zapodziali, zagubili, nie ma ich. Nie
zawsze od razu dowiadujemy się, że odeszli od nas na zawsze.
Cichy bielawski bohater, pan
Stanisław Mączniewski, już od nas odszedł. Nie żyje od trzech lat. I choć
pamięć o nim pozostała w rodzinie, wśród znajomych, to powinna również pozostać
w Bielawianach.
Pan Mączniewski był osobą dla wielu
znaną. Pracując w „Besterze” przez wiele lat, był zauważalny. Ja również pana Stanisława
znałem, ale miałem tej możliwości doświadczyć dość późno i w specyficznych okolicznościach.
Zamierzając napisać o panu
Mączniewskim, zastanawiałem się, w jaki sposób przedstawić jego sylwetkę, na
jakim tle, w jakich okolicznościach, nie odtwarzając całego jego życiorysu, bo
i nawet byłoby to raczej trudne. Zdecydowałem się na spontaniczne i nawet chaotyczne
opracowanie, bo i jego życie od chwili stanu wojennego, jaki został wprowadzony
w Polsce 13 grudnia 1981 roku stało się chaotyczne i nieprzewidywalne w
skutkach.
Kiedy rozmawia się o PRL-u,
najczęściej jest to już teraz bez większych emocji. Są ludzie, którzy ciągle jeszcze
chwalą, że wtedy wszyscy mieli pracę, że szkoła była za darmo i Służba Zdrowia
na wyższym niż obecnie poziomie. I próbuje się takimi sloganami usprawiedliwić
ten system, który w ostateczności postrzegany jest jako system zbrodniczy. Tak,
to prawda, ludzie mieli pracę, choć przyszedł czas, kiedy to wszystko, bo było
sztuczne, nie wytrzymało rzeczywistych warunków gospodarki i sytuacji
politycznej, i runęło. Mieli pracę również ludzie, którzy zamordowali księdza
Jerzego Popiełuszkę, Grzegorza Przemyka i zniszczyli życie Stanisławowi
Mączniewskiemu. To funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa,
ale i wielu płatnych i niepłatnych, usłużnych kolegów i koleżanek, którzy
denuncjowali tych, którzy walczyli poprzez zachowanie swoich ideałów o lepsze
jutro dla nas i naszych rodzin, i całą przyszłość pokomunistycznej
rzeczywistości.
Może nie wszyscy wiedzą, że w stanie
wojennym oderwano od rodzin prawie 10 tys. obywateli poprzez ich internowanie.
Może nie wszyscy wiedzą, że około 30 tys. Polaków zostało skazanych w procesach
politycznych. Nie ma zapewne pełnych danych, ilu ludzi straciło pracę i ilu
było szykanowanych w związku z podejrzeniami o działalność podziemną i inną,
przeciwną panującemu PRL-owskiemu systemowi.
Opowieść o panu Stanisławie
Mączniewskim rozpoczynam artykułem, jaki ukazał się o nim w Tygodniku
Dzierżoniowskim nr 49 (545) w grudniu 2008 r. podpisanym przez KaRen, załączając z niego obszerne
fragmenty. Artykuł ma tytuł „Sprawiedliwość
– nie zemsta”:
(…)
Okres Solidarności i stanu wojennego
to dramatyczna, zapisana krwawym atramentem karta historii Polski. Ale to
jednocześnie karta pełna jedności, dumy, solidarności, walki o wolność i
normalność. Dziś, po prawie trzydziestu latach, dla większości Polaków okres
ten to symbol zwycięskiej walki z komunistycznym reżimem. Dla wielu, to także
czas strachu i tragiczne wspomnienie zamordowanych ojców, synów i braci. Dla
innych to mroczny i wstydliwy czas haniebnej zdrady i nieludzkich czynów. Dla
naszych dzieci to podręcznikowe fakty przekazywane na lekcjach historii, a dla
jeszcze innych – wciąż żywe, tkwiące w głowie i sercu wydarzenia, które na
zawsze naznaczyły piętno na ich życiu.
Właśnie takim człowiekiem jest
Stanisław Mączniewski. Cichy bohater tamtych dni, który pomimo, że zapłacił
bardzo wysoką cenę za swoje ideały i zaangażowanie w walkę opozycyjną, wciąż
wierzy w słuszność swoich działań. Wierzy, bo wie, że dzięki temu jego dzieci
mają możliwość życia w wolnym i demokratycznym kraju.
Czas
walki
Są lata osiemdziesiąte. W Polsce panuje
komunistyczny reżim, bez demokracji, bez wolności i z charakterystycznymi dla
tego okresu pustymi półkami w sklepach. Prawie pustymi, bo octu jest pod
dostatkiem. Niezadowolenie społeczne wciąż się nasila. W całym kraju Solidarność
organizuje masowe manifestacje i wyprowadza tysiące ludzi na ulicę. Robotnicy
strajkują we wszystkich większych miastach w Polsce. W Lubinie, Kielcach
Wrocławiu i Gdańsku dochodzi do zamieszek i walk ulicznych z milicją. Wiele
osób ginie, jeszcze więcej zostaje rannych. Sytuacja się zmienia, gdy decyzją
Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z 13 grudnia 1981 roku dochodzi do
zawieszenia wolnych związków zawodowych, a wraz z nimi Solidarności. MO i SB
rozpoczynają zakrojoną na szeroką skalę akcję skierowaną przeciw opozycji.
Internowanych zostaje blisko 10 000 ludzi, wiele osób trafia na posterunki
milicji, gdzie są brutalnie przesłuchiwane, bite i szykanowane. Takie
prześladowania trwają przez cały stan wojenny.
Represje
Ostrze represji tamtych czasów
skierowane było przede wszystkim przeciwko działaczom Solidarności. W bielawskim
Besterze zastępcą przewodniczącego działającej w podziemiu Solidarności był
właśnie Stanisław Mączniewski. Organizował manifestacje, kolportował ulotki i
przeprowadzał comiesięczne zbiórki pieniężne przeznaczone na pomoc rodzinom aresztowanych
i internowanych działaczy związkowych. I to wystarczyło, żeby władze uznały go
za wroga ustroju PRL, a jego działalność – za wysoce niebezpieczną społecznie.
25 października 1983 r. w wyniku donosu „kolegów’ Stanisław Mączniewski został
aresztowany. Postawiono mu zarzuty działalności w ramach nielegalnie
zorganizowanych struktur i rozpowszechniania ulotek o treściach lżących i
wyszydzających ustrój i naczelne organy PRL, a nadto zawierające fałszywe i
tendencyjnie przeinaczone wiadomości mogące wyrządzić poważną szkodę interesom
państwa. Zarzucono mu również systematyczne organizowanie i przeprowadzanie na
terenie Zakładu Bester zbiórek pieniężnych i przekazywanie zebranych środków finansowych
na rzecz prawnie rozwiązanej organizacji byłego NSZZ Solidarność.
W dniu aresztowania dla
Stanisława Mączniewskiego zaczęła się prawdziwa gehenna. Podczas przesłuchań
był bity, kopany i maltretowany. Jego oprawcy w ten sposób próbowali wymusić
zeznania. Odpowiedzi typu „nie wiem” i „nie pamiętam” doprowadzały milicjantów
do szału. Jedno przesłuchanie utkwiło aresztowanemu w pamięci najbardziej.
Przeprowadzał go milicjant z drogówki, który miał ogromną ochotę na awans, a
okazji ku temu upatrywał w owocnym przesłuchaniu opozycyjnego wroga PRL. Bardzo
się starał. Tłukł pałką po plecach, głowie i stopach. Bił na zmianę ze
zmiennikiem, by być bardziej wydajnym i jak najmniej zmęczonym. – Przez półtora miesiąca moje plecy
przypominały granatową galaretę. Przez cztery dni oddawałem mocz z krwią, a o
stanie mojej psychiki nawet nie wspomnę. Wiedziałem, że taka właśnie była cena za
wolność i bez wahania tę cenę zapłaciłem – wspomina Stanisław Mączniewski.
– Mój stan zdrowia bardzo się pogorszył. Przyczynił
się do tego długi pobyt w więzieniu, ciągłe przesłuchania i stosowana wobec mnie
przemoc oraz długotrwała rozłąka z rodziną. Martwiłem się również o żonę, która
została sama z naszymi małymi córeczkami – dodaje. Córki bardzo przeżywały
rozstanie z tatą (…). Młodsza Renata mająca wtedy pięć lat, pamięta tylko, że
bardzo tęskniła i że mama ciągle płakała i było im bardzo ciężko. – Mama
nieustannie starała się o wcześniejsze, warunkowe zwolnienie taty ze względu na
jego stan zdrowia (…), ale ciągle odmawiano uzasadniając tym, że ojciec jest
groźnym wrogiem PRL i zagrożeniem dla społeczeństwa – opowiada Renata
Mączniewska. (…).
Wolność
i sprawiedliwość
Stanisław Mączniewski odzyskał wolność 2
marca 1984 roku w wyniku ogłoszonej amnestii. Ale już nigdy jego życie nie było
takie, jak dawniej. Zapłacił ogromną cenę za marzenia o wolności i demokracji.
Bezpowrotnie stracił zdrowie, ponieważ bezpośrednim skutkiem więziennego maltretowania
stało się jego inwalidztwo I grupy i całkowita niezdolność do pracy. (…) – Jestem
tak znerwicowany, że nie nadaję się do życia z innymi, muszę być sam – wyjaśnia.
Niestety, okres więzienny negatywnie wpłynął na psychikę Stanisława Mączniewskiego.
Jeszcze teraz, po tylu latach, z niepokojem ogląda się, gdy słyszy za sobą kroki.
Ale najbardziej zadziwiający w tej historii jest fakt, że to nie strach jest
dominującym uczuciem w jego życiu. Bezwzględnie króluje duma i
przebaczenie. – Nie mam żalu do moich oprawców. Kiedy spotykałem na ulicy milicjanta,
który mnie tak skatował, to za każdym razem mówiłem mu „Szczęść Boże” i
naprawdę mówiłem to szczerze – opowiada pan Stanisław. Zadziwiające i godne
szacunku jednocześnie jest również to, że w obliczu tak wielkich strat
Stanisław Mączniewski nie żałuje niczego, co kiedyś robił. Wręcz przeciwnie –
ciągle o swej działalności mówi z błyskiem w oczach z rozpromienioną twarzą i
szczerym uśmiechem. Jest dumny z tego, kim był i z tego, do czego swoją
działalnością się przyczynił. Słusznie uważa się za bohatera, którego nie
złamały nawet milicyjne pałki. Za bohatera, który poświęcił wszystko, co miał,
by jego dzieci mogły żyć w wolnym i demokratycznym kraju. Z perspektywy czasu,
znając bilans strat, bez wahania twierdzi, że postąpiłby tak samo, bo po prostu
tak było trzeba.
(…)
To tyle Tygodnik Powiatowy.
Ja osobiście znałem pana Stasia bardzo dobrze, wiele rozmawialiśmy o historii, wierze i społeczeństwie itp. tematach. W moim życiu odegrał istotną rolę szczególnie jeżeli chodzi o przykład człowieka Honoru, wyznaczając mi kierunki rozwoju osobowości.
OdpowiedzUsuńTacy Ludzie Powinni otrzymywać tytuł Honorowego Obywatela Miasta Bielawa, mam nadzieję, że informacja na Blogu dotrze do władz Bielawy (oczywiście jak się zmieni a nie post PRL'owskiej) i pośmiertnie p. Stasiu Mączniewski zostanie odznaczony takim wyróżnieniem.
Z miłą chęcią będę śledził wątek.
Tym bardziej przykre, że kaci nie ponieśli żadnej odpowiedzialności za swoje czyny i mają się dobrze wraz z wysokimi resortowymi emeryturami. A człowiekowi zniszczyli życie.
OdpowiedzUsuńCzy znane jest nazwisko kata z drogówki ? pewnie mieszka tutaj ...
OdpowiedzUsuńNazwisko jest znane, ale niczego bliżej, przynajmniej na razie, nie wiem.
OdpowiedzUsuńCzy dotarł Pan może do nazwisk składu orzekającego, prokuratora i obrońcy, który bronił Pana Mączniewskiego?.
OdpowiedzUsuńTak. Są na to dokumenty. Nie wiem jednak, czy można je ujawniać, jak również nazwiska osób z "Besteru", które są zamieszczone w dokumentach. I nie wiem, czy jest to kwestia prawna, moralna, czy może obyczajowa. Trudno raczej o "wznawianie procesu" i chyba nie o to chodzi. Chodzi o przekazanie rzeczowej informacji o człowieku, który cierpiał za sprawę, nie poddał się i nikogo nie wydał.
UsuńDobrze będzie jeśli ktoś z młodego pokolenia historyków-najlepiej związanych z IPN-em opracowałby monografię właśnie nt procesów politycznych lat 80-tych w woj. wałbrzyskim. Swego czasu Gomułkiewicz napisał książkę " Mniejsze Zło", ale dotyczyła wyłącznie sędziów orzekających w okręgu wrocławskim. Wiem, że łatwo pisać, a temat trudny i skomplikowany,
UsuńChętnie zapoznam z tą sprawą kogokolwiek, kto chciałby się nią zainteresować. Ja dalej na blogu będę ją kontynuował po blogowemu.
OdpowiedzUsuńJuż wszystko znalazłem- łącznie z sygnaturami. Dzięki. Ilu było i jeszcze jest Cichych Bohaterów tamtych dni?. Inna sprawa, że Ci,którzy poświęcali się byli katowani, stracili zdrowie a dziś żyją w nędzy. Aczkolwiek kilka miesięcy temu IPN i Naczelna Rada Adwokacka pomogą represjonowanym przez reżim poprzez akcję Masz Prawo. Dobrze, że po tylu latach idzie ku lepszemu.
OdpowiedzUsuń