Ale i wspomniani w tekście
sekretarze KZ panowie: Janek Lew i Heniek Wojciechowski – to ludzcy komuniści.
Przepracowaliśmy razem tysiące godzin bez cienia antagonizmów, choć różniliśmy
się totalnie w kwestiach zasadniczych.
Przypomina się taka historia z lat może
wczesnych osiemdziesiątych, albo późnych siedemdziesiątych, kiedy to w Dziale
Osobowym usłyszałem publicznie taką opinię o sobie:
- Panie Bolku, fajny z pana człowiek,
szkoda tylko, że nie uznaje pan przewodniej roli partii.
Zdrętwiałem z wrażenia. Za takie coś
szło się do więzienia po jednym posiedzeniu sądu. Taką widocznie miałem opinię
w tamtych kręgach. Ja swojej niechęci do partii nie demonstrowałem, bo
wiedziałem, czym to grozi, a o czym przekonałem się w listopadzie 1984
roku.
- Pani Halinko, to nieprawda! –
odpowiedziałem. – Gdyby tak było, występowałbym przeciwko konstytucji, a ja
konstytucję uznaję i szanuję.
Zapewne takie postawienie sprawy i tak
nikogo nie przekonywało, ale do sądu nie trafiłem.
Było takie powiedzenie: świetny fachowiec, szkoda, że bezpartyjny. Bezpartyjny mógł co najwyżej dojść w karierze zawodowej do stanowiska brygadzisty, potem już była tak zwana "nomenklatura". Partia umożliwiała awans zawodowy wyłącznie swoim członkom, fachowość była rzeczą drugorzędną. Ludzie, którzy chcieli coś zrobić dla dobra Ojczyzny, czy zakładu godzili się na wstępowanie w szeregi PZPR traktując to jako zło konieczne. Kalkulowali, że i tak bilans będzie korzystny dla Ojczyzny i zakładu, więc trudno, trzeba się pogodzić z myślą bycia członkiem jedynie słusznej organizacji. Poza tym w tamtych latach perspektywa wiecznie trwającej partii i PRL-u wydawała się tak przekonująca, że mało kto wierzył, że się kiedykolwiek skończy, czyli nikt nigdy nie będzie ich z bycia członkiem (jak to brzmi) rozliczał. A jednak stało się i przynależność do partii stała się dla wielu ciężarem nie do uniesienia. O ile dobrze pamiętam, bo gdzieś czytałem, że były członek PZPR nie może być członkiem PiS. W ten sposób drogi kariery w obecnie jedynej partii prawicowej są dla takich, często cennych i mądrych ludzi zamknięte, szkoda. Wielu też było karierowiczów, którzy z łaski partii piastowali wysokie stanowiska, nie mając pojęcia o tym czym zarządzają. W tamtych latach zawód Dyrektor nie był niczym nadzwyczajnym. Ja znam nazwisko (z oczywistych względów go nie podaję) takiego zawodowego dyrektora, był w II-giej Armii dyrektorem, a potem był dyrektorem w Besterze. Z Dąbrowszczaków wywodził się późniejszy dyrektor w Zjednoczeniu Przemysłu Włókienniczego z siedzibą przy Piotrkowskiej (numeru nie pomnę) w Łodzi. Ale byli też prawdziwi dyrektorzy. W mojej pamięci godnie zapisał się Dyrektor Naczelny mgr inż. Jerzy Mysior, fantastyczny człowiek i świetny fachowiec.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. A.