Przez ostatnich dwieście lat znani byliśmy, my
Bielawianie, jako włókiennicy. Ten
przemysł był mechanizmem napędowym rozwoju miasta. W latach świetności niemal
30% miasta należało do zakładów Christin Dierig Aktiengesellschaft. Bielawskie
zakłady włókiennicze prężnie rozwijały się również po zakończeniu II wojny
światowej. W okresie prosperity zatrudniały 13 tysięcy pracowników. Na
karty historii i kultury dostaliśmy się także dzięki dzielnym tkaczom. Nie kto
inny, jak późniejszy noblista Gerhart Hauptmann w swoim
dramacie Tkacze opisał bunt
bielawskich włókienników z czerwca 1844 roku. Mieszkał tu nawet przez pewien
czas, by lepiej poznać atmosferę miasta i jego mieszkańców. Jaki dramat
napisałby przesławny noblista, gdyby żył w dzisiejszym mieście? Chyba jedynie
epos o miejscowych lombardach. To one dzisiaj są jednym z najbardziej widocznych
osiągnięć obecnej władzy.
Nikt by jeszcze jakiś czas temu nie przypuszczał, że
Bielawa stanie się królestwem lombardów. Bo czymże były w naszej świadomości
takie miejsca? Chyba skamieliną po dawnych przedwojennych czasach, a nie
receptą na kryzys. Pozbawieni łatwego dostępu do bankowych kredytów i przede
wszystkim pracy Bielawianie, i nie tylko, tylko w ten sposób zdobywają
pieniądze na bieżące wydatki. Próbują zastawiać niemal wszystko – odzież,
używane buty, sprzęt AGD, stare gramofony, a nawet wypchane zwierzęta.
Dla niektórych są też sposobem na biznes, bo rynek
pożyczania pieniędzy oceniany jest przez specjalistów na 500 mln złotych.
Najczęściej powstają w niedużych miastach, takich jak nasza Bielawa. Są także
wyznacznikiem wątpliwej skuteczności władzy, która wszem i wobec deklaruje
chęci zwalczania bezrobocia. Wypisz wymaluj, jak u nas. Pewnie dla niektórych
lombardowy, czy monopolowy biznes to biznes. Tylko, co czym on świadczy? O
prężności społeczeństwa? O kreatywności? Chyba trudno porównać go choćby z
wytwarzaniem dóbr społecznie użytecznych. No może, gdy bardzo się chce przykryć
nieudolność rządzących miastem? Nie raz z ust dworzan obywatela Ryszarda
słyszałem – „miasto nie jest od tworzenia miejsc pracy”. Nie??? A kto jest
bodaj największym pracodawcą w Bielawie? Chyba nie pan Kazik, reperujący buty,
czy stare telewizory. Z kim będzie rozmawiał potencjalny inwestor, który (chyba
przez pomyłkę) trafi pod Wielką Sowę? Z panem Władkiem z osiedla? Ze starym
Kowalskim, czy Nowakiem? Jeśli urzędnicy, opłacani co miesiąc pieniędzmi
podatnika taką mają filozofię rządzenia, to niech lepiej pójdą na grzyby (sezon
już tuż, tuż) i zwolnią miejsce ludziom kompetentnym i mającym wiedzę, jak
podźwignąć Bielawę z tej koszmarnej zapaści. Inaczej nie można nazwać
dzisiejszego stanu, w jakim wegetuje miasto!
A wracając do tematu lombardów. Został stworzony dla
ludzi ubogich, którzy muszą zastawiać swoje rzeczy, by móc związać koniec z
końcem. W naszym pięknym mieście jeden lombard przypada na 2000 rodzin i nie
jest to powód do dumy. Podobno im więcej mamy takich instytucji, tym
biedniejsze jest nasze społeczeństwo.
Dobrze byłoby na koniec przypomnieć bolesną prawdę, że
potwierdzony na koniec ubiegłego roku dług miasta wynosi 43 mln 544 tys. 076
zł. Czyli każdy mieszkaniec, od nowonarodzonego po dobiegającego swoich dni,
Bielawy ma do spłacenia po 1400 zł.
Zawdzięczamy to wszystko szesnastoletnim rządom
obywatela Ryszarda!
Mocno zniecierpliwiony Bielawianin
(kopiowane za zgodą ze strony
porozumieniedlabielawy.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.