13 lutego 2014

PZPR odc. 3

       
    Nie wszyscy z moich kolegów w pracy akceptowali moją postawę. To prawdopodobnie w trosce o moją rodzinę, zostały wypowiedziane słowa, żebym jednak do partii wstąpił, bo moje dzieci będą chodziły w podartych spodniach. To taki rubaszny żart, ale kolega nie mówił tego bezpodstawnie. Tym partyjnym podobno żyło się lepiej. Być może. Ja tym się nie interesowałem. Do sekretarza po jakąkolwiek pomoc czy z interwencją nie chodziłem.
            Nie było jednak prawdy w Artykule 67 pkt 2 Konstytucji PRL:


Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają równe prawa…


Większe prawa mieli ludzie partii, każdy o tym wiedział i nie protestował. Sama partia do nierównego traktowania ludzi też się przyznawała choćby w „Gazecie Robotniczej” z dnia  14 grudnia 1984 r. w art. z cyklu „Polemiki” pt. „Nie tylko mamona”:
           
- Pozostaje jeszcze sprawa marnotrawstwa kadr, złego dysponowania kwalifikacjami, a zatem dobra narodowego. Tu odpowiedzialni są organizatorzy. Zatem organizatorów także możemy określić jako produkcyjnych lub blokujących produkcję. Należy więc przywrócić prawidłowe kryteria wartości.

            - Szeregowy nauczyciel, inżynier czy lekarz pracujący dobrze, ale bez transparentu w ręce zawsze był słabo wynagradzany.

Ale dzielono też pracowników produkcyjnych.
Jeszcze za czasów „Solidarności” przy głównym wejściu na Wykończalnię „Bieltexu” po prawej stronie na murze wisiało duże hasło:

CZŁONKOWIE PARTII PRZODUJĄ W REALIZACJI ZADAŃ PRODUKCYJNYCH!

Potem i to hasło, jak wszystkie inne partyjne poznikały.
Ale znam też przypadek z Wykończalni, kiedy to członek egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR, brygadzista na Drukarni, dostał od partii talon na Fiata 126 i go nie przyjął. Jakoś nie wypadało. Jednak nie wszyscy byli tacy honorowi i całymi garściami czerpali z hojności partii.
Mi tylko raz, przez ułamek sekundy, zaświtała myśl, żeby jednak do partii zapisać się. Tylko w partii była możliwość działania, a ja chciałem działać. Było tyle do zrobienia, a nie było organizacji, w której można było się wykazać.
Były, co prawda związki zawodowe. To, że „wstąpiłem” do związków zawodowych zrzeszonych w CRZZ (Centralna Rada Związków Zawodowych) dowiedziałem się, gdy razem z legitymacją pracowniczą otrzymałem legitymację członkowską związku. Nawet mnie nikt nie pytał, czy chcę do tych związków wstąpić. Każdy należał i potrącane były mu składki z wypłaty, żeby potem ewentualnie dostać kiedyś wczasy z FWP (Fundusz Wczasów Pracowniczych). Tamte partyjne związki, którego przewodniczący byli jednocześnie członkami KC PZPR, nie zajmowały się niczym. One po prostu były.
Jednak być przewodniczącym takiego związku  nawet w zakładzie czy jak u nas na wydziale, było czymś znaczącym, a przynajmniej tak postrzeganym. Długoletnią przewodniczącą związków na Wykończalni była brygadzistka ze Składalni, pani Konieczyńska, też zaangażowana partyjnie.  Kiedy przyszedł czas wyborów nowych władz, a był to prawdopodobnie rok 1979, pani Konieczyńska, jej koleżanki i kierownictwo nie ukrywało, że ponownie zostanie wybrana na przewodniczącą. Byli jednak również inni kandydaci, choć bardziej skromni i mniej buńczuczni, którzy jednak zdawali sobie sprawę, że jeszcze nie czas na zmiany. Ale byli. Ja, jakby z przekory, pracownik dopiero z trzyletnim stażem żeby sprawdzić, jakie mam uznanie w załodze też wystartowałem w tych wyborach podany przez kogoś. Była też na liście pani Krysia Gleń, skromna referentka Biura Wydziałowego.
Wyniki głosowania przeszły wszelkie oczekiwania. Ja uzyskałem największą ilość głosów, a pani Krysia uplasowała się na drugim miejscu. Ten, kto uzyskał największą ilość głosów, automatycznie zostawał przewodniczącym. Nie podjąłem tej funkcji i przewodniczącą została pani Krysia.
W kręgach partyjnych przyjęto to głosowanie z niedowierzaniem. Widać było, że partia traci poparcie wśród ludzi.
Partia, jak już pisałem, była wszędzie. Członkowie partii szli na zebrania partyjne, zatrzymując maszyny produkcyjne. Takie zebrania najczęściej robiono na przełomie zmian, aby było jak najwięcej uczestników. Pracujący w tym czasie na nocnej zmianie, raczej nie przychodzili. Stały maszyny, a partia obradowała.
Również przed partią byłem zobowiązany składać sprawozdanie z prowadzenia DO-RO. Nie będę opisywał, o co w tym współzawodnictwie chodziło. Widziałem, że to zupełnie bez sensu. Zaryzykowałem kiedyś i składając sprawozdanie z kolejnego roku działalności, w pięknej, przytulnej, wyłożonej fantazyjnie drewnem sali konferencyjnej Wykończalni z za trybuny, w końcowych wnioskach zaproponowałem, żeby zrezygnować z DO-RO na wydziale. Chyba moje wywody były przekonujące, bo bez dyskusji wniosek przyjęto. Odetchnąłem z ulgą; odpadła mi jedna społeczna praca i jednocześnie zauważyłem, że mój racjonalny głos został wysłuchany.
Kiedy już doczekaliśmy się cudu, jakim była „Solidarność”, bo tylko w takich kategoriach o tym fenomenie można mówić, pracownicy masowo rezygnowali z partyjnych związków. Trzeba było widzieć ich radość z tego, że mogą oddać legitymację. Robili to z jakimś wewnętrznym przekonaniem. Ja te legitymacje przyjmowałem, wykreślając członków z ewidencji. Kto chciał, po wyrejestrowaniu mógł swoją legitymację zatrzymać na pamiątkę. Nie zabierałem. Ilość tych rezygnacji była bez mała 100 procentowa. CRZZ upadło. Nie miało to już racji bytu. Powstał ponad dziesięciomilionowy związek „Solidarność” – związek wolnych ludzi.
Gdzie wtedy był pan Dźwiniel, pracownik „Bielbawu”?
Jak wynika z dokumentów IPN 1 maja 1981 roku, w robotnicze święto, które obchodziła najbardziej oddana idei socjalizmu grupa ludzi, został II sekretarzem KZ PZPR w ZPB "Bielbaw" w Bielawie.
Wkrótce przyszło mu się zmierzyć z mroczną rzeczywistością stanu wojennego.
Po której stanął stronie?



3 komentarze:

  1. A ja ci powiem z perspektywy czasu. Pieprzysz trzy po trzy para piętnaście.Komuniści dali ci pracę.. Robiłeś dla komuny, a teraz trzeszczysz na wszystkie tematy. Jeszcze cię wykształcili. Opanuj się. Było minęło i przeleciało z wiatrem. Stękasz i zatrzymałeś się w miejscu. Wszyscy poszli w przód, a ty dostajesz orgazmu jak jeden i czy tam drugi chwali cie na blogu. Szkoda czasu na twoje przemyślenia i jakieś tam chęci odgryzania się komunie. Ludzie z tamtych sfer mają cię w 4 literach. A tak na koniec. Jak chcesz stękać to stękaj. Zawsze jakiś oszołom się znajdzie co poczyta i będzie ci przyklaskiwał. Pozdrawiam amator1956@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ludzie podobni mentalnie do ciebie, nazwali główną ulicę Bielawy ulicą Stalina.

      Usuń
  2. Skoro system realnego socjalizmu przy boku bratniego radzieckiego narodu był tak dobry, to dlaczego upadł? W 1976 roku nie było czym posmarować chleba. Wiem to z listów rodzinnych z tamtego okresu. Jak potoczyłyby się losy Polski, gdyby nie było u nas sowieckiej okupacji po wojnie? W tym poście opisałem kawałek rzeczywistej historii w naszym mieście. I to są fakty. Tak było bo w tym uczestniczyłem. Wina moja polega chyba na tym, że otwarcie o tym napisałem. Potwierdza się we wpisie Szanownego Anonima, że mamy taką teraz wolność, że można nawet pisać takim językiem, jak zaprezentował "amator" z 1956 toku. A i na wiele bardziej niegodziwych rzeczy się pozwala. Pisanie sloganów o wykształceniu przez komunę, jest bez sensu. Taki był system i skoro można było się kształcić, dlaczego nie można było z tego skorzystać? Z mojej klasy na studia poszło tylko pięć osób, w tym trzy razem ze mną. Tych trzech osób już po pierwszym roku na studiach nie było. Czy ja mam mieć poczucie jakiejś winy, że uczyłem się? To jakieś nieporozumienie. Ale to "pozdrawiam" było sympatyczne. I ja również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.