12 lutego 2014

PZPR odc. 2

           Jaka była PZPR? Jaka była partia towarzysza sekretarza KZ PZPR „Bielbawu” Ryszarda Dźwiniela?
     W Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uchwalonej w dniu 22 lipca 1952 roku, jasno jest określone, jakie jest miejsce PZPR w naszej ojczyźnie. To przewodnia siła w budowie socjalizmu w drodze do komunizmu.
           Wymieniane w Konstytucji Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne w utworzonym Froncie Jedności Narodu nic nie znaczyły. Wszystko zależało od PZPR.
            Mało tego; FJN był wspólną płaszczyzną działania wszystkich obywateli, jeśli zapewniało to żywotne interesy PRL, niezależnie nawet od stosunku do religii. Jak pojmowano żywotne interesy PRL, czyli ludu pracującego miast i wsi? Ano tak, jak je pojmowali towarzysze sekretarze i inni działacze partyjni, a w szczególności jak ustalały kolejne, huczne zjazdy partii.

                         


     Nie było takiej możliwości, żeby kontaktu z partią uniknąć. Partia była wszędzie. Jak pokazuje nawet logo partii, rozlała się ona pełną, czerwoną plamą na całą naszą ojczyznę. Nawet kolor konstytucji był czerwony. Partia uzurpowała sobie prawo do wszystkiego, nawet prawo do naszych sumień, wskazując palcem tych, co byli politycznie niepoprawni. Czy to w zakładzie, w szkole, na wsi – każdy o partię musiał się otrzeć. W zakładach pracy, gdzie PZPR bardzo mocno usadowiła się, każdy musiał być w partii. Kadra – cała obowiązkowo. Nie zostało się mistrzem czy nawet brygadzistą, bez zapisania się do partii. To był podstawowy warunek. Oczywiście były wyjątki i nie było ich mało, ale chcę podkreślić presję, jaka była wywierana przez partię i partyjne kierownictwo na pracowników.
            Ja, przychodząc do pracy w 1975 roku do „Bieltexu” na Wykończalnię, byłem w pełni świadomy, że ten los, jak każdego, mnie też spotka i usłyszę propozycję nie do odrzucenia wstąpienia w szeregi partii, czyli, jak to się wtedy popularnie mówiło - „wciągnięcia na członka”. Ja miałem podjętą już decyzję i dlatego nie przyznawałem się, że wcześniej: w technikum, na studiach i w Szkole Oficerów Rezerwy należałem do ZMS-u.
            I ten dzień nadszedł. Byłem już wtedy zastępcą kierownika Drukarni. Nie poproszono mnie na zebranie POP (Podstawowa Organizacja Partyjna) tylko przesympatyczna pani Jasia Flaga, referentka w naszym biurku i jednocześnie członek POP Wykończalni, podczas luźnej rozmowy powiedziała jakby żartem:
            - Panie Bolku! Pan wie, że pan musi zapisać się do partii!
           Wiedziałem. Dobrze wiedziałem. Od chwili przyjęcia do pracy sprawdzałem się jako wartościowy, młody człowiek. Takich partia potrzebowała szczególnie. Byłem przewodniczącym TPPR-u (Towarzystwo Przyjaźni Polsko - Radzieckiej) koła Wykończalni, prowadziłem współzawodnictwo DO-RO (Dobra Robota), byłem członkiem wydziałowych struktur Związków Zawodowych zrzeszonych w CRZZ, byłem członkiem KSR-u (Konferencja Samorządu Robotniczego).
             Było trochę głupio, żeby odmówić pani Jasi, ale zdawałem sobie sprawę z konsekwencji takiego kroku. Znałem statut PZPR w przeciwieństwie do wielu członków partii i nawet miałem swój egzemplarz. Wiedziałem, w co się wpakuję. Gdy wstąpię w szeregi partii, to już nie będę ja – dumny Bolesław Stawicki, syn dumnego Zenona Stawickiego. Będę Partią, będę Zdrajcą, a w moich oczach i oczach najbliższej rodziny – Nikim. Już nigdy nie spojrzę ojcu odważnie w oczy.
            - Pani Jasiu, wcale nie muszę wstąpić do partii!
            Wyszedłem z biurka. Już nie wróciliśmy do tej rozmowy. Nie zarzutowała ona w niczym na bardzo dobre układy miedzy mną a panią Jasią, o czym jeszcze może wspomnę. Sama mi powiedziała, że otrzymała takie zadanie partyjne. Nie miała do mnie żalu. Może nawet cieszyła się z tego potem? A piszę, że „potem”, bo wiem, że takie zadanie partyjne otrzymał potem kierownik Wykończalni.  Do żadnej rozmowy jednak między nami nie doszło.
            Pani Jasia w jakimś okresie przeszła do pracy w charakterze maszynistki i sekretarki do KZ PZPR na zakład „I” „Bieltexu”. Lubiła pracę w Partii i lubiła pisać na maszynie. Była jak Waryński.
            To była dobra kobieta. Wielu z pracowników bało się jej, bo była bardzo bezpośrednia.
Ale kto się boi? – ten, kto broi!


Pani Janina Flaga.  Luty 1980 rok. Biurko Drukarni, Wykończalnia "Bieltex" Bielawa


2 komentarze:

  1. ZSL i SD faktycznie nic nie znaczyły ale ich istnienie nieraz się przydawało. Moi szefowie pracujący na stanowiskach Głównego Konstruktora i Zastępcy Głównego Konstruktora, znakomici fachowcy, przez długi czas byli przymuszani do wstąpienia do PZR-u. Długo się opierali i przyciśnięci do muru zapisali się do....SD robiąc przewodnią siłę narodu w "capa".

    OdpowiedzUsuń
  2. To wszystko jedna swołocz. Nie mogąc przeżyć, że jestem wolnym człowiekiem, mój kolega silnie uzależniony od partii, namawiał mnie, żebym chociaż zapisał się do SD. To wszystko było i tak FJN sterowany przez PZPR. Innej opcji nie było.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.