31 stycznia 2014

Przodownik Pracy Socjalistycznej

Nie dalej jak wczoraj spotkałem się z jeszcze pokutującym mitem Przodowników Pracy Socjalistycznej. Może ten człowiek, który z takim zapałem bronił ulicy Przodowników Pracy w Bielawie, dorobił się takiego tytułu w PRLu? Może ciągle jeszcze jest z tego dumny? Jeśli pracował w "Bielbawie" to może sam II-gi czy I-szy sekretarz Komitetu Zakładowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej „Bielbawu” takie odznaczenie mu wręczał? Nie wiem. Nie było sprzyjających warunków, aby podyskutować na ten temat.

            Zastanawiające jest jednak to, jak łatwo ludzie ulegają „omamieniu” czemu przeciwstawiał się już w 1989 roku I-szy sekretarz KZ PZPR „Bielbawu” mówiąc: „Ludzi nie można mamić …” (powtarzam za dtp-24 art. „O dwóch takich co zmieniali Bielawę” http://dtp-24.pl/o-dwoch-takich-co-zmieniali-bielawe,51066#comment-48417). Czas robi swoje. Ludzie się przyzwyczajają, a jak dodać jeszcze przykry fakt, że przy wymianie dowodu osobistego trzeba będzie wydać 4 złote na fotografa, to już lepiej niech ta ulica w Bielawie pozostanie. Przecież to jest „Przodowników Pracy”, a nie „Przodowników Pracy Socjalistycznej”! Jest, tylko mając na uwadze długość tablicy z przyczyn oszczędnościowych nie dopisano „Socjalistyczny”, właśnie żeby mamić..
Osiedle XXV-Lecia PRL, też już nie jest Osiedlem XXV-Lecia PRL, tylko Osiedlem XXV-Lecia, co zauważył nawet pewien tygodnik powiatowy.
            W moim rodzinnym Włocławku po wojnie też zrobiono rewolucję z nazwami ulic, z tym, że mieszkańcy tego nie zaakceptowali. Nikt nie mówił - ulica Marcina Kacprzaka tylko Pusta. Nikt nie mówił - ulica Janka Krasickiego, tylko Długa. Każdy wiedział, że ulica Jana Polewki to Kapitulna. I z tym się nie kryto. A i w Bielawie nie jestem przekonany, czy nie łatwiej trafić na Fabryczną niż na Hempla.
            Mimo jednak sentymentu do takiej, czy innej nazwy ulicy czy osiedla, warto wiedzieć, co ona upamiętnia i czy naprawdę powinno się temu hołdować.
            Ja oceniając krytycznie pewne ulice w Bielawie, pomyliłem się co do ulicy Czerwonej. Ktoś mi wytłumaczył i ja zrozumiałem. Czy ten pan, który przeczyta poniżej tylko sugestie dotyczące Przodowników Pracy Socjalistycznej, czy Brygad Pracy Socjalistycznej, dalej będzie hołdował komunie w Bielawie?
            Jego wybór.

            W zależności od sytuacji może jeszcze rozwinę kiedyś ten temat. Teraz tylko przedstawiam kopie z Internetu, aby temat wywołać, kontynuując zaczęty cykl „Znani działacze ruchu robotniczego w Bielawie”.


Przodownik pracy

Ważnymi postaciami w socrealizmie byli przodownicy pracy. Przodownicy pracy to byli pracownicy (np. górnicy, hutnicy, murarze, stoczniowcy), którzy przekraczali tzw \"normę\", czyli wyznaczone i ustalone przez partię określone zadania do wykonania (na dzień, tydzień, miesiąc, kwartał i pół roku naprzód).
Ważnym elementem było socjalistyczne współzawodnictwo pracy (np. w ramach brygady czy w ramach jednego zakładu pracy) - która brygada szybciej ułoży więcej cegieł, która brygada urobi więcej
węgla itp.

Przodownicy pracy jako element socjalistycznej propagandy zaczęli się pojawiać w latach 30-tych XX wieku w Związku Radzieckim. Komunistyczna propaganda wykorzystywała postacie przodowników pracy do manipulowania ludźmi i tworzenia kłamliwego obrazu rzeczywistości. Jako przeciwieństwo przodowników pracy przedstawiano bumelantów, którzy według komunistycznej propagandy byli wrogami ludu i imperialistycznymi, kapitalistycznymi agentami.

·         Aleksiej Stachanow (1906-1977)

Prototypem i wzorcem dla wszystkich późniejszych przodowników pracy stał się Aleksiej Stachanow. Pracował jako górnik dołowy z kopalni "Cientralnaja-Irmino" w Kadijewce (Zagłębie Donieckie). Kluczowa dla propagandy socjalistycznej okazała się noc z 30 na 31 sierpnia 1935 roku. Właśnie wtedy Stachanow wykonał 1475 procent normy i wydobył 102 tysiące metrów sześciennych węgla. Oczywiście, w ustanawianiu tego rekordu pomagali mu inni górnicy.

·         Wincenty Pstrowski (1904-1948)

Jeden z najbardziej znanych polskich przodowników pracy. Pracował jako górnik w kopalni "Jadwiga" w Zabrzu. W 1947 roku zaapelował do górników, aby wzięli udział w socjalistycznym współzawodnictwie pracy. W liście otwartym  do górników, który opublikowano w prasie w lipcu 1947 roku, napisał, że:
" (...) W kwietniu wykonałem normę 293 procent, wyrąbując 85 metrów chodnika. w maju dałem 270 procent, wyrąbując 78 metrów chodnika".
Kiedy umarł, to miedzy innymi wielu ulicom w Polsce zmieniono nazwę na "ulica Wincentego Pstrowskiego", a także nazwano tak statek przewożący rudę węgla. Dziwne, niejasne okoliczności śmierci Pstrowskiego spowodowały, że na ten temat krążyły wówczas humorystyczne, kpiące wierszyki np.:

"Chcesz iść na Sąd Boski, pracuj jak Wicek Pstrowski".

·         Piotr Ożański (1925-1988)

Był murarzem i budowniczym Nowej Huty. Zanim trafił na budowę Nowej Huty, służył jako żołnierz w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego i walczył z bandami UPA w Bieszczadach. W 1950 trafił do Nowej Huty i należał do 51 Ochotniczej Brygady ZMP. Dla uczczenia 33 rocznicy rewolucji październikowej razem z grupą swoich kompanów z brygady postanowił pobić rekord ułożenia 50 tysięcy cegieł. Ale przypadkowo wśród tych cegieł znalazła się jedna cegła, która była gorąco od ciepła, gdyż znajdowała się blisko ogniska, na którym podgrzewano lepik do izolacji. I Piotr Ożański w ostatniej chwili zdołał cofnąć dłoń. Rozpętała się afera, gdyż komuniści podejrzewali, że to sabotaż. Zespól Ożańskiego ułożył wówczas przez 8 godzin ponad 66 tysięcy cegieł. Później losy Ożańskiego potoczyły się fatalnie. I nie pomogło mu nawet to, że na Kongresie Obrońców Pokoju ściskał się z towarzyszem Bierutem. Rozpił się, a na dodatek stale interesowali się nim agenci UB.
Prawdopodobnie Piotr Ożański pozostałby do dzisiaj mało znaną postacią w historii PRL-u, gdyby nie film Andrzeja Wajdy "Człowiek z marmuru". Na losach Ożańskiego oparty został scenariusz filmu, który napisał Aleksander Ścibor-Rylski, a Jerzy Radziwiłowicz fenomenalnie zagrał postać Mateusza Birkuta.



AIgor T. Miecik

Dziennikarz działu Społeczeństwo

Aleksiej Stachanow: Smutne losy ulubieńca Stalina
31-08-2013 , ostatnia aktualizacja 01-09-2013 09:29
0
Aleksiej Stachanow rozmawia z innym górnikiem (Źródło: Wikimedia Commons)
Aleksiej Stachanow, najsłynniejszy komunistyczny przodownik pracy, był w ZSRR gwiazdą równą Gagarinowi. Jednak los z niego zakpił, najpierw wyniósł na szczyty, potem strącił do rynsztoka.  
Jesienią 1977 r. z wizytą w szpitalu dla nerwowo chorych w Doniecku zjawili się dziennikarz radzieckiej telewizji Władimir Bieszulia i miejscowy działacz partyjny Konstantin Pietrow. Pacjent, którego chcieli widzieć, od dawna nikogo nie poznawał, nie mówił. Jadł, spał i martwo patrzył w jeden punkt. Personel szpitala nie był nawet pewien, czy pacjent wie, gdzie się znajduje.
Goście jednak się uparli. Kiedy weszli i usiedli przy łóżku starego mężczyzny, stał się cud. Chory uśmiechnął się, przywitał, a kiedy dziennikarz włączył magnetofon, zaczął z detalami wspominać swoje życie. Mówił o przyjaźni ze Stalinem, o nocnych hulankach w Moskwie, o sławie i orderach. Zaczął opowieść od 31 sierpnia 1935 r. Była to noc, kiedy w kopalni węgla kamiennego Centralna-Irmino pobił rekord wydobycia – 102 tony w 6 godzin. Miał wtedy 29 lat. To był Aleksiej Stachanow.
W 1935 r. w Związku Radzieckim trwała realizacja drugiego planu pięcioletniego. To miała być kulminacja industrializacji. Na partyjnym plenum zapowiadającym pięciolatkę Józef Stalin ogłosił: „W porównaniu z przodującymi w świecie państwami zostaliśmy w tyle o jakieś 50, 100 lat. Jeśli tego dystansu nie pokonamy teraz, i to jednym skokiem, zostaniemy zniszczeni.
Kopalnia węgla kamiennego Centralna-Irmino z realizacją planów miała kłopoty już od kilku lat. Była jedną z najmniej wydajnych w Donbasie – przemysłowym rejonie sowieckiej Ukrainy. Pod koniec 1935 roku sytuacja była gorsza niż zwykle. Bilans wyglądał tragicznie, dla kierownictwa kopalni zawalenie planu oznaczało wyrok za sabotaż i minimum pięć lat obozu pracy.

Aleksiej Stachanow na okładce tygodnika "Time" (Źródło: Wikimedia Commons)
Przewodniczący zakładowej organizacji partyjnej, górnik Konstantin Pietrow, wymyślił plan ratunkowy – ustanowienie rekordu kraju w wydobyciu węgla. Dyrektor kopalni Afanasij Grieszkin, przedrewolucyjny inżynier, uważał pomysł Pietrowa za niebezpieczne szaleństwo. Przede wszystkim bał się, że podczas sprinterskiego, a więc siłą rzeczy chaotycznego i byle jakiego fedrowania dojdzie do wypadku. Wśród górników także nie znalazł się ani jeden ochotnik. Przodowników pracy – udarników – nie lubiano. Każde zwiększenie wydajności przez jednego czy kilku górników dla pozostałych oznaczało zwykle wzrost normy wydobycia. Za gotowość bicia rekordów można było nawet w ciemnym chodniku dostać nożem.
Kiedy wydawało się, że z bicia rekordu nici, Pietrow przypomniał sobie młodego górnika, który przyjechał do kopalni z maleńkiej wsi pod Orłem. Opowiadał, że najął się do wydobycia węgla, by zarobić pieniądze i spełnić największe marzenie – kupić konia. Tym górnikiem był Aleksiej Grigoriewicz Stachanow.
Pietrow obiecał konia, dorzucił jeszcze nowe buty z cholewami i wczasy nad Morzem Czarnym.
Dyrektor Grieszkin postawił dwa warunki – całą odpowiedzialność weźmie na siebie Pietrow, a bicie rekordu odbędzie się po pracy, kiedy w kopalni nie ma załogi.
Przygotowano przodek, wagonetki i bierwiona do zabezpieczenia chodnika, zaś Stachanowowi przydzielono sześcioosobową asystę: pięciu górników (dwóch do ładowania i wywożenia węgla, dwóch do stemplowania chodnika, jednego do oświetlania rekordziście fedrunku) i dziennikarza lokalnej gazety. Nocą z 30 na 31 sierpnia ekipa zjechała na dół.
Na ekranie


Rankiem 31 sierpnia 1935 r., gdy Stachanow z ekipą wychodził po rekordowej zmianie, uwieczniła go kronika filmowa.
Najpierw pojawia się wysoki, szczupły, młody mężczyzna w kaszkiecie, to on: bohater, rekordzista. Twarz trochę przybrudzona węglowym pyłem, ale nie aż tak, jak to u górników po zmianie bywa, że tylko oczy i zęby świecą się na tle czarnej twarzy. Bohater uśmiecha się nieśmiało, wygląda na nieco zagubionego. Cóż, wokoło tłum! Kobiety w kwiecistych sukniach obsypują go kwiatami. Mężczyźni biją brawa, wyrzucają czapki. Każdy chce bohatera po ramieniu poklepać, dotknąć, rękę uścisnąć.
Kronikę nakręcono jednak nie w dniu, gdy Stachanow schodził z rekordowej zmiany, ale dużo później, kiedy jego kariera zaczęła gwałtownie przyspieszać i potrzebny był propagandowy dokument z chwili narodzin nowej sławy. Wszystko zostało wyreżyserowane. W rzeczywistości tamten poranek wyglądał zupełnie inaczej. Już o szóstej zebrała się kopalniana komisja partyjna. Zachował się stenogram z jej posiedzenia.
Przyjęto informację, że towarzysz A.G. Stachanow podczas nocnej zmiany wydobył 102 tony węgla, przekraczając tym samym normę o 1475 proc. Przyznano mu dom, konia z rzędem i bryczką, premię w wysokości trzech miesięcznych pensji i dwa imienne miejsca w klubie górniczym.
Przed kopalnią na Stachanowa rzeczywiście czekał tłum. Uroczystość na jego cześć była jednak krótka i skromna. Przedstawiciel kopalni wręczył kwiaty, dyplom i decyzję partii o przyznaniu nagród, a zebrani ludzie spontanicznie ruszyli za górnikiem, by odprowadzić go do domu. – Nie wszyscy patrzyli w niego z uwielbieniem jak tłum z późniejszej kroniki filmowej. Byli i tacy, co poszturchiwali i wyzywali – opowiada historyk Anatolij Postanow, autor biografii Stachanowa. – Zrobił się tumult, ktoś krzyknął: „Aleksiej, chcą cię ukatrupić!”.
Przerażony Stachanow wyrwał się z tłumu i puścił pędem do domu. Ludzie, nie wiadomo z jakimi zamiarami, za nim. Uratowała go żona – ciągnie Postanow. – Zatrzasnęła za Stachanowem drzwi domu, zamknęła go w beczce na kiszoną kapustę, sięgnęła po nóż i zawołała: „Nie dam mojego Aleksieja, kto przestąpi ten próg, zarżnę jak prosię”.
Dwa dni później informację o pobiciu krajowego rekordu w wydobyciu węgla opublikowała „Prawda”. To była malutka jednoszpaltowa notatka, zaledwie kilkanaście wierszy w prawym dolnym rogu na ostatniej stronie gazety, ale zauważył ją Sergo Ordżonikidze, stary bolszewik, wówczas przyjaciel Stalina, ludowy komisarz przemysłu ciężkiego. – W tej jednej chwili Stachanow przestał należeć do samego siebie, stał się własnością partii – ocenia Anatolij Postanow.
Na piedestale


Miesiąc po ukazaniu się notatki Stachanow dostał wezwanie do Moskwy. Było to zaproszenie na zjazd udarników – przodowników komunistycznego współzawodnictwa pracy. Wygłosił tam wykład przygotowany przez Biuro Propagandy Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików); Stachanow skończył trzy klasy szkoły powszechnej, pisał z błędami, ledwo liczył.
Na zjeździe obecny był sam Stalin. Po wystąpieniu Stachanowa wstał i wypowiedział tylko jedno zdanie: „Towarzysze, życie stało się lepsze, życie stało się weselsze”. Tego dnia ruch udarników przeszedł do historii, narodził się ruch stachanowców. W pierwszym rzędzie siedziała Jewdokia, żona Aleksieja. Do historii właśnie przechodziło także jej małżeństwo.
Postanow twierdzi: – Tego wieczoru na bankiecie Stalin powiedział do Stachanowa: „Jesteś teraz bohaterem, znanym człowiekiem, a żony potrzebujesz innej”. Na jego biurku już od kilku dni leżał raport bezpieki o jej nieprzychylnym stosunku do bolszewików. Żona Stachanowa Jewdokia od początku była przeciwna biciu przez męża rekordu. Mieli dwoje maleńkich dzieci – roczną córkę Kławę i kilkumiesięcznego synka Wiktora. Wydawało się, że ich życie właśnie się stabilizuje. Na wsi żyli na granicy głodu, ale gdy Aleksiej został górnikiem, nie narzekali. Podobnie jak dyrektor Grieszkin Jewdokia bała się, ale nie tylko wypadku. W odróżnieniu od męża doskonale rozumiała, że w ZSRR lat 30. najbezpieczniej jest niczym się nie wyróżniać. Była Cyganką, jej rodzinę represjonowano. O bolszewikach i ich rekordach miała jak najgorsze zdanie. I, co gorsza, czasem rozmawiała o tym z sąsiadkami.
Kolejne wezwanie do Moskwy, tym razem na stałe, i skierowanie na studia do stołecznej Akademii Przemysłu przyszło do Stachanowa dwa miesiące później. Przewodniczący Związku Weteranów Pracy Socjalistycznej miasta Irmino opowiada: – Kiedy Stachanow był już w Moskwie, dowiedział się, że za jego plecami i bez jego zgody władze przeprowadziły rozwód z Jewdokią. Rozpaczał, słał kobiecie listy z obietnicami powrotu, gdy tylko ukończy akademię. Wydaje się, że naprawdę ją kochał. Ale tylko nieliczne jednostki znajdowały wówczas siłę i odwagę, by przeciwstawić się woli partii i Stalina. On tej siły w sobie nie znalazł.
W Moskwie dostał do dyspozycji samochód i apartament w najbardziej luksusowym modernistycznym budynku, słynnym szarym domu nad rzeką Moskwą – Domu na Nabrzeżu. Budynek ten otrzymał w 1929 r. pierwszą nagrodę na międzynarodowej wystawie architektury w Paryżu. Zamieszkali w nim najbardziej zasłużeni bolszewicy, m.in. marszałek Tuchaczewski i rodzina Ordżonikidze. W budynku było kino i teatr Udarnik, w każdej klatce urzędował recepcjonista, a do kuchni z wydzielonym pokojem dla służby dojeżdżały windy towarowe z zakupami.
Na piersi Stachanowa zawisł Order Lenina, najwyższe sowieckie odznaczenie, do kieszeni trafiła legitymacja partyjna podpisana osobiście przez Stalina. Życie młodego górnika zamieniło się w niekończący się korowód podróży po ZSRR, odczytów, spotkań i hulanek.
Konstantin Pietrow, który podczas bicia rekordu przyświecał Stachanowowi lampą, a w podróżach po fabrykach towarzyszył jako ten drugi, tak wspominał ten okres: – Najpierw spotkania w zakładach pracy, później występy artystów, na koniec przyjęcia z lokalnym kierownictwem partyjnym, artystami, miejscową inteligencją. Mnie jeszcze udawało się czasem wykręcić, ale Aleksiej musiał pić do rana. I tak 21 dni w miesiącu.
Anatolij Postanow: – Stachanow był uosobieniem sowieckiej wersji amerykańskiego mitu o pucybucie. Ten, kto był nikim, dzięki systemowi może stać się kimś wielkim.
O żonie Stachanow zapomniał. Pod koniec 1936 roku na jednym z przyjęć poznał Galinę Bondarenko. Dziewczyna miała zaledwie 14 lat, kiedy Stachanow jej się oświadczył. Ojciec Galiny, gdy dowiedział się, kim jest zalotnik, sfałszował jej dokumenty, dodając dwa lata, i zgodził się na ślub.
– Była piękna. Kiedy w wieczorowej sukni po raz pierwszy pojawiła się na rządowym przyjęciu, obecni tam kadeci szkoły oficerskiej wstali i po trzykroć zakrzyknęli: „Hura, hura, hura żonie towarzysza Stachanowa!” – opowiada Natalia Budkowa, dyrektor muzeum historii i sztuki miasta Stachanow nazwanego na cześć Aleksieja. – Podobno oczarowała też samego Stalina, który podszedł do pary, a kiedy Stachanow wyciągnął rękę na przywitanie, wódz skarcił go słowami: „Kobiecie pierwszej się dłoń podaje”. Później zaś dodał: „Taką właśnie żonę powinien mieć ludowy komisarz”.
      Oszalała z zazdrości Jewdokia przyjechała do Moskwy. Zaczaiła się pod domem młodej pary i próbowała oblać kwasem twarz Bondarenko. Dziewczynę obronił Stachanow i milicjant, od których roiło się wokół szarego domu. Rok później Jewdokia zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. W 1938 r. aresztowano i rozstrzelano Afanasija Grieszkina, dyrektora kopalni Centralna-Irmino.W tańcu

W pół roku stachanowski ruch objął cały kraj i wszystkie zawody. Dzięki staraniom stachanowców z Tiumenia miejscowy zakład spirytusowy zwiększył moc wódki z 32 do 45 proc. Do bicia rekordów zgłosili się nawet funkcjonariusze NKWD, deklarując zwiększenie liczby aresztowań. Na fali sterowanej z Kremla stachanowskiej euforii ukuto hasło realizacji pięciolatki w cztery lata.
Spodziewany wzrost ekonomiczny jednak nie następował. Aleksiejowi to nie zaszkodziło. Na jednym z kremlowskich bankietów zaprzyjaźnił się z synem wodza Wasilijem Stalinem. – O imprezach urządzanych przez tę dwójkę w całej Moskwie zaczęły krążyć legendy. Po pijanemu łowili ryby w akwarium hotelu Metropol, samochodem Stachanowa urządzali sobie nocne wyścigi po stołecznych ulicach.
Sądząc z późniejszych relacji Stachanowa, Stalin miał do niego więcej cierpliwości niż do własnego syna. Dlatego prosić o pieniądze chodził do gabinetu Stalina na Kreml Stachanow, a Wasilij z koleżkami czekali na dole. Stachanow zawsze zabierał ze sobą indeks Akademii Przemysłu, żeby Stalin mógł zobaczyć, że bohater się uczy, i niezmiennie wychodził z kwitem na sporą sumę – mówi Anatolij Postanow.
Znajomy Stachanowa, dziennikarz gazety „Komsomolec Donbasu” Igor Abramienko, w filmie poświęconym życiu górnika rekordzisty wspominał: – Opowiadał mi Stachanow, jak po wielkiej, głośnej na całe miasto pijatyce Stalin wezwał ich razem z Wasilijem. Synowi dał od razu po mordzie, a do Aleksieja rzekł: „Jak będziecie dalej chlać i jeździć po mieście po pijaku, to zabiorę ci moskwicza i dam "półtorkę" (półtoratonową ciężarówkę)”.
Cierpliwość Stalina była tak wielka, że kiedy milicja znalazła pijanego do nieprzytomności Stachanowa bez Orderu Lenina w klapie, a tylko z dziurą w marynarce po oderwanym odznaczeniu, nakazał następnego dnia wydać ulubieńcowi nowy order o tym samym numerze seryjnym.
O pozycji Stachanowa może świadczyć historia porwania jego młodej żony Galiny. Pewnego wieczoru kilku osiłków wciągnęło ją do czarnej limuzyny. Wszyscy wówczas w Moskwie wiedzieli, co to znaczy: Ławrientij Beria, szef bezpieki, poluje na dziewczyny. Galiny jednak Beria nie tknął. Kiedy już w willi Berii powiedziała, kim jest, została odwieziona do domu.
Wspólne hulanki Stachanowa i Wasilija skończyły się dopiero wtedy, gdy na Kreml doniesiono, że pijani kompani przy ludziach sikali w metrze na alegorie komunistycznego szczęścia – rzeźby chłopów i robotników. Stalin wezwał Stachanowa i zapowiedział – jeszcze jeden wyskok z Wasilijem i cię zastrzelę. Wokół szalały czystki. Tysiące ulubieńców władzy trafiało do łagrów. W szarym domu Stachanowa całe klatki schodowe pustoszały z dnia na dzień. Przestroga poskutkowała. Stachanow tak się przestraszył, że zaczął jak ognia unikać młodego Stalina.
Przychylność wodza ZSRR się nie skończyła. Postanow uważa, że Stachanow był Stalinowi jako człowiek całkowicie obojętny. – Liczył się jako narzędzie, skutecznie wypromowany przez propagandę człowiek symbol, przy tym niedouczony, głupawy, wierny jak pies, strachliwy i bez politycznych ambicji – mówi historyk.
Kiedy wybuchła wielka wojna ojczyźniana, Stachanow zgłosił się jako ochotnik na front. Stalin nie pozwolił. Rekordzista był potrzebny na tyłach, żeby zagrzewać robotników do pracy ponad siły. Górnik został dyrektorem w Ludowym Komisariacie Przemysłu Węglowego. Specjalnie dla niego stworzono nowy wydział – socjalistycznego współzawodnictwa pracy.
W ministerstwie Stachanow utknął na długie lata. Jak pewnie się czuł, świadczyć może list do Stalina z 1950 r.: „Drogi Towarzyszu Stalin – pisał górnik (...). Mieszkam w rządowym domu już 14 lat, a nie mam pieniędzy, żeby wyremontować mieszkanie. (...). Proszę o przydział nowych mebli, żeby nie było wstyd gości zaprosić”.
W zapomnieniu


Tak było aż do śmierci Stalina. W 1957 r. Chruszczow kazał zwolnić Stachanowa z ministerialnej posady i wysłać z powrotem do Donbasu. W jeden dzień Stachanow stracił moskiewskie luksusy i trafił jako skromny urzędnik do jednej z kopalni górniczego miasteczka Czystiakowo (dziś Torez). Dostał pokój w hotelu robotniczym. Słowo „stachanowiec” znikło z kronik filmowych i gazet. Do łask wróciło stare określenie „udarnik”.
Stachanow pobierał pensję, ale do pracy chodzić nie musiał. Zaczął pić na umór. Opuściła go żona. Dziesięć lat później przypadkowy przechodzień znalazł go pijanego do nieprzytomności, leżącego pod płotem. Powiadomiono Konstantina Pietrowa, dawnego towarzysza rekordowej nocnej zmiany, który 31 sierpnia 1935 r. oświetlał mu fedrunek. Pietrow był teraz znaczącym lokalnym działaczem partyjnym. Na Kremlu rządził Leonid Breżniew. Kiedy pierwszy sekretarz dowiedział się o losie Stachanowa, kazał przydzielić mu dom pod Donieckiem, a w 1970 r. w 35. rocznicę powstania ruchu stachanowskiego zaprosił do Moskwy i odznaczył drugim Orderem Lenina i złotą gwiazdą Bohatera Pracy Socjalistycznej. Znów niczym w latach 30. zaczęły się odwiedziny w zakładach pracy, wręczanie nagród i bankiety. Mimo że bohaterowi przydzielono ochroniarza, by nie pił przesadnie, na jednym z przyjęć Stachanow dostał ciężkiego wylewu.
Tak w roku 1971 trafił do domu dla nerwowo chorych w Doniecku. Lekarze opowiadali, że przez parę lat występował przed chorymi, opowiadając o biciu rekordów socjalistycznej pracy i rozdając nieistniejące nagrody. W końcu zatracił kontakt z rzeczywistością. Zmarł jesienią 1977 roku w dzień po wizycie Konstantina Pietrowa i Władimira Bieszuli.
http://swiat.newsweek.pl/aleksiej-stachanow--smutne-losy-ulubienca-stalina,108067,1,2.html


1 komentarz:

  1. Autor był i jest zapewne zerem, więc wszystko go drażni z czym sobie poradzić nie mógł. Typowo polskie.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.