Przyznaję,
że coraz ciężej mi się pisze. Brak zrozumienia tekstu przez odbiorców, hejt i
strach przed sądem za wolność słowa, wolność wypowiedzi i wolność opinii, brak
z mojej strony lewackiej i liberalnej poprawności politycznej, jakoś nie
sprzyjają epatowaniu słowem. A przecież nie są to teksty naukowe i
uporządkowane, ale takie od serca czy od wątroby, jakim może popisać się
felietonista amator. Opisać to, co się widzi i zaopiniować – to przecież nie
sztuka, jeśli ma się ten dar od Boga, gorzej z odbiorem, gdy się daru odbiorcy
nie ma.
Są jednak sytuacje, które wręcz
zachęcają mnie do pisania – nieobojętność na otaczającą mnie rzeczywistość i
spontaniczny odbiór napisanego słowa. Tak było ostatnio po opisaniu
najprostszych czynności, jakim jest choćby sprzątanie. Artykuł z przesłaniem –
krótki, zwięzły i logiczny spotkał się z uznaniem samego pana Prezesa PZW koła
Bielawa:
-
Panie Bolesławie super napisany artykuł.
Dziękuję Panie Prezesie za zrozumienie i
uznanie.
Wielu z moich Komentatorów na blogu
czy Facebooku ma dziką radość z podkreślania mojej przynależności do Kościoła
Katolickiego w kontekście moich wypowiedzi – że to niby katolik i jak tak
można, nie wyłączając z tego proboszcza mojej parafii. W tym kontekście
przypomnę choćby postać św. Ojca Pio, czy ks., Dolindo prześladowanych przez
Kościół. Jeśli tak, to co myśleć o takim „szarym człowieku” czy może „szarym
parafianinie” jak ja?
Pisałem już wiele o naszej parafii i
o Kościele w ogóle. Nie mam zamiaru wertować bloga i przytaczać tych tekstów.
Pisałem o oprawie liturgicznej uroczystości w naszym kościele parafialnym, aby
zwrócić uwagę na mankamenty i coś poprawić. Pisałem również o czysto
technicznych sprawach, jak choćby o ustawieniu ławek przed kościołem, co
spotkało się z przykrym dla mnie komentarzem ks. proboszcza:
Mam jednak dziką
satysfakcję, że ks. proboszcz odpowiadając w taki nikczemny sposób na moje
uwagi odnośnie wystających śrub z ławek, musiał te śruby usunąć. Okoliczności
usunięcia, choć znam, nie będę przytaczał. Fakt jest faktem. Może proboszcz nie
zapoznał się z linkiem na końcu artykułu dotyczącym uczestnictwa swoich
parafian we mszy św. – wypowiedzią ojca Adama Szustaka, ale może do niego
wróci, bo Szustaka słucha i cytuje go w swoich kazaniach – może wybiórczo, bo
może się z nim przecież nie zgadzać we wszystkim, choćby w kwestii tatuaży.
Kto czyta mojego bloga, zapewne widzi,
że odnosząc się do Kościoła, nie walczę z Kościołem (jak to napisał mi jeden z
księży), ale walczę o Kościół. Jeśli o kryzysie Kościoła mówi jakiś ksiądz czy
biskup – wszystko jest OK, ale jeśli powie o tym bloger – parafianin – to już
zgroza. No bo Kościół postrzegany jest jako hierarchia kościelna, a nie w
jedności z Ludem Bożym. O tym też
pisałem.
Przez kilka miesięcy na niedzielną
mszę św. jeździłem do kościoła Bożego Ciała na Plac Kościelny – „do Cezarego”.
Potem długo jeździłem do Pieszyc, do Świętego Antoniego („do Dzika”) z Adwentem
i rekolekcjami adwentowymi włącznie. Od Świąt Bożego Narodzenia chodzę do
mojego parafialnego kościoła. Zafascynowany jestem kazaniami ks. diakona, który
jest u nas na praktyce. Widzę ogromne podobieństwo do ks. Krzysztofa Porosło.
Widzę w tym księdzu ogromny potencjał wiary i kaznodziejstwa. Poza tym – bez
zmian: Głośniki na zewnątrz na cały regulator, księża szwendają się po kościele
podczas liturgii, organista dalej uczy śpiewać przez mszą do ostatniej chwili,
rozszerzając repertuar o jakieś pieśni po łacinie, z których nikt nic nie
rozumie, kapłani podśpiewują sobie przy ołtarzu, nie znając tekstów pieśni
wyświetlanych na „telebimie”, w których jest mnóstwo błędów, w tym
ortograficznych. Dzisiaj nawet „którzy”, było napisane przez „ż”. Nikt na to
nie reaguje, choć interweniowałem wielokrotnie. Wtórny analfabetyzm?
Słyszałem już wiele przykładów w
płomiennych kazaniach, kiedy do pewna pani po mszy św. przychodzi do zakrystii
… Tak, doświadczam tego i ja, kiedy nawet jedno zdanie, czy jedno słowo
wyraźnie trafia w moje serce. U nas zdarzyło się mi to nawet dwa razy, że po
mszy św. goniłem księdza i łapiąc go za rękaw sutanny, wyrażałem swoje uznanie
za to właśnie jedno zdanie. Podobnie było niedawno w mojej rodzinnej parafii we
Włocławku u św., Stanisława, kiedy wtargnąłem do zakrystii, dziękując księdzu
za kazanie dla dzieci w formie podobnej do tej, jaką prezentował u nas
niezapomniany ks. Krzysztof Krzak.
Dzisiaj nie goniłem ks. diakona za
przypomnienie mi pewnej kwestii, która jest tak oczywista, a której w moim
parafialnym kościele doczekać się nie mogę, a co utwierdza mnie w przekonaniu,
że mam rację – świętą rację, ale bardzo mu za to dziękuję. Otóż ks. diakon powiedział, że warto przyjść
do kościoła wcześniej, aby się w skupieniu wyciszyć przed mszą św. U nas na to
nie ma szans. Organista rżnie na organach do samego końca i uczy pieśni, jakie
będą śpiewane podczas liturgii. Dopiero na wyraźny, jakby zniecierpliwiony dźwięk
sygnaturki przy zakrystii ogłaszającej wejście celebransa do ołtarza, przestawia
organy na pieśń na wejście. Całe żmudne tłumaczenie przez diakona wielkości
mszy św. jakby zostało zdewaluowane.
Nie ma tego we wspomnianych
parafiach: Bożego Ciała i św. Antoniego. Tam jest cisza przed mszą św. Jest
oczekiwanie na wejście i przyjście Oblubieńca. Pewnym ratunkiem u nas jest msza
o godzinie 9:30, kiedy różańcowa grupa modlitewna organiście nie daje pola do
popisu.
Nie daję zakończenia, czym zapewne
uchybiam kunsztowi pisania. Nie podsumowuję. Podsumowaniem niech będzie
refleksja nad tym, co napisałem.
W przyszłą niedzielę wybieram się do
przyparafialnej kawiarenki. Może wydarzy się coś ciekawego, o czym będzie można
podzielić się z Czytelnikami.
Z Panem Bogiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.