19 stycznia 2020

U nas rządzi organista


Przyznaję, że coraz ciężej mi się pisze. Brak zrozumienia tekstu przez odbiorców, hejt i strach przed sądem za wolność słowa, wolność wypowiedzi i wolność opinii, brak z mojej strony lewackiej i liberalnej poprawności politycznej, jakoś nie sprzyjają epatowaniu słowem. A przecież nie są to teksty naukowe i uporządkowane, ale takie od serca czy od wątroby, jakim może popisać się felietonista amator. Opisać to, co się widzi i zaopiniować – to przecież nie sztuka, jeśli ma się ten dar od Boga, gorzej z odbiorem, gdy się daru odbiorcy nie ma.
            Są jednak sytuacje, które wręcz zachęcają mnie do pisania – nieobojętność na otaczającą mnie rzeczywistość i spontaniczny odbiór napisanego słowa. Tak było ostatnio po opisaniu najprostszych czynności, jakim jest choćby sprzątanie. Artykuł z przesłaniem – krótki, zwięzły i logiczny spotkał się z uznaniem samego pana Prezesa PZW koła Bielawa:


            - Panie Bolesławie super napisany artykuł. 
           
Dziękuję Panie Prezesie za zrozumienie i uznanie.

            Wielu z moich Komentatorów na blogu czy Facebooku ma dziką radość z podkreślania mojej przynależności do Kościoła Katolickiego w kontekście moich wypowiedzi – że to niby katolik i jak tak można, nie wyłączając z tego proboszcza mojej parafii. W tym kontekście przypomnę choćby postać św. Ojca Pio, czy ks., Dolindo prześladowanych przez Kościół. Jeśli tak, to co myśleć o takim „szarym człowieku” czy może „szarym parafianinie” jak ja?
            Pisałem już wiele o naszej parafii i o Kościele w ogóle. Nie mam zamiaru wertować bloga i przytaczać tych tekstów. Pisałem o oprawie liturgicznej uroczystości w naszym kościele parafialnym, aby zwrócić uwagę na mankamenty i coś poprawić. Pisałem również o czysto technicznych sprawach, jak choćby o ustawieniu ławek przed kościołem, co spotkało się z przykrym dla mnie komentarzem ks. proboszcza:
                Mam jednak dziką satysfakcję, że ks. proboszcz odpowiadając w taki nikczemny sposób na moje uwagi odnośnie wystających śrub z ławek, musiał te śruby usunąć. Okoliczności usunięcia, choć znam, nie będę przytaczał. Fakt jest faktem. Może proboszcz nie zapoznał się z linkiem na końcu artykułu dotyczącym uczestnictwa swoich parafian we mszy św. – wypowiedzią ojca Adama Szustaka, ale może do niego wróci, bo Szustaka słucha i cytuje go w swoich kazaniach – może wybiórczo, bo może się z nim przecież nie zgadzać we wszystkim, choćby w kwestii tatuaży.
            Kto czyta mojego bloga, zapewne widzi, że odnosząc się do Kościoła, nie walczę z Kościołem (jak to napisał mi jeden z księży), ale walczę o Kościół. Jeśli o kryzysie Kościoła mówi jakiś ksiądz czy biskup – wszystko jest OK, ale jeśli powie o tym bloger – parafianin – to już zgroza. No bo Kościół postrzegany jest jako hierarchia kościelna, a nie w jedności z  Ludem Bożym. O tym też pisałem.
            Przez kilka miesięcy na niedzielną mszę św. jeździłem do kościoła Bożego Ciała na Plac Kościelny – „do Cezarego”. Potem długo jeździłem do Pieszyc, do Świętego Antoniego („do Dzika”) z Adwentem i rekolekcjami adwentowymi włącznie. Od Świąt Bożego Narodzenia chodzę do mojego parafialnego kościoła. Zafascynowany jestem kazaniami ks. diakona, który jest u nas na praktyce. Widzę ogromne podobieństwo do ks. Krzysztofa Porosło. Widzę w tym księdzu ogromny potencjał wiary i kaznodziejstwa. Poza tym – bez zmian: Głośniki na zewnątrz na cały regulator, księża szwendają się po kościele podczas liturgii, organista dalej uczy śpiewać przez mszą do ostatniej chwili, rozszerzając repertuar o jakieś pieśni po łacinie, z których nikt nic nie rozumie, kapłani podśpiewują sobie przy ołtarzu, nie znając tekstów pieśni wyświetlanych na „telebimie”, w których jest mnóstwo błędów, w tym ortograficznych. Dzisiaj nawet „którzy”, było napisane przez „ż”. Nikt na to nie reaguje, choć interweniowałem wielokrotnie. Wtórny analfabetyzm?
            Słyszałem już wiele przykładów w płomiennych kazaniach, kiedy do pewna pani po mszy św. przychodzi do zakrystii … Tak, doświadczam tego i ja, kiedy nawet jedno zdanie, czy jedno słowo wyraźnie trafia w moje serce. U nas zdarzyło się mi to nawet dwa razy, że po mszy św. goniłem księdza i łapiąc go za rękaw sutanny, wyrażałem swoje uznanie za to właśnie jedno zdanie. Podobnie było niedawno w mojej rodzinnej parafii we Włocławku u św., Stanisława, kiedy wtargnąłem do zakrystii, dziękując księdzu za kazanie dla dzieci w formie podobnej do tej, jaką prezentował u nas niezapomniany ks. Krzysztof Krzak.
            Dzisiaj nie goniłem ks. diakona za przypomnienie mi pewnej kwestii, która jest tak oczywista, a której w moim parafialnym kościele doczekać się nie mogę, a co utwierdza mnie w przekonaniu, że mam rację – świętą rację, ale bardzo mu za to dziękuję.  Otóż ks. diakon powiedział, że warto przyjść do kościoła wcześniej, aby się w skupieniu wyciszyć przed mszą św. U nas na to nie ma szans. Organista rżnie na organach do samego końca i uczy pieśni, jakie będą śpiewane podczas liturgii. Dopiero na wyraźny, jakby zniecierpliwiony dźwięk sygnaturki przy zakrystii ogłaszającej wejście celebransa do ołtarza, przestawia organy na pieśń na wejście. Całe żmudne tłumaczenie przez diakona wielkości mszy św. jakby zostało zdewaluowane.
            Nie ma tego we wspomnianych parafiach: Bożego Ciała i św. Antoniego. Tam jest cisza przed mszą św. Jest oczekiwanie na wejście i przyjście Oblubieńca. Pewnym ratunkiem u nas jest msza o godzinie 9:30, kiedy różańcowa grupa modlitewna organiście nie daje pola do popisu.
            Nie daję zakończenia, czym zapewne uchybiam kunsztowi pisania. Nie podsumowuję. Podsumowaniem niech będzie refleksja nad tym, co napisałem.
            W przyszłą niedzielę wybieram się do przyparafialnej kawiarenki. Może wydarzy się coś ciekawego, o czym będzie można podzielić się z Czytelnikami.
            Z Panem Bogiem.
           


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.