Dzisiaj byłem w kościele na Mszy św.
o godzinie 8:00. Jak się okazuje, Msza Mszy nie równa. Dzisiaj już nie było tak
wzniośle, jak w zeszłą niedzielę. Ave Maryja nie było. Celebrans nie dał nam
szans nawet pośpiewać, bo sam śpiewał tak, że organista nie dawał rady
dostosować się do niego z tonacją i rytmem, a co tu mówić o nas. Ludzie na
kościele milczeli jak na Mszy trydenckiej. Uczestnictwo marne, nic nie mające z
przykazania – „we Mszy św. nabożnie uczestniczyć”. Już lepiej byłoby, aby była
to Msza św. recytowana.
No i ten list. Mogę przypuszczać, że
nie wszyscy słuchali. List lepiej się czyta niż słucha.
Przeczytałem
jeszcze raz list na stronie Diecezji Świdnickiej. Przypomniałem sobie
Sanktuarium Maryjne w Bardzie, w którym byłem już tyle razy, że nawet nie
podejmuję się policzyć. A przejeżdżałem przez Bardo jeszcze więcej razy,
oczywiście na rowerze.
W liście jest
takie jedno zdanie, które mnie zakłopotało i z którego przesłaniem się nie
zgadzam. To zdanie to:
„Takich bowiem będziemy mieli
księży, jakich sobie wymodlimy.”
Ja się z takim stwierdzeniem
nie zgadzam. Tu ks. biskup zrzuca odpowiedzialność za księży; za ich świętość,
ich posługę, zaangażowanie i dobre zachowanie - na wszystkich. Oczywiście
zbawienną rzeczą jest modlić się za bliźnich. Tylko jaki wpływ mają parafianie
na zachowanie księży? I czy naprawdę ksiądz biskup wierzy, że to da się
wymodlić? Jeżeli jest wszystko w porządku, to należy cieszyć się, że
wymodliliśmy sobie takiego dobrego księdza. Ale jeśli jest inaczej, to
„babcia”, czy pobożny młodzieniec mają mieć obawy, że chyba się źle modlili,
albo jeszcze za mało, bo ksiądz nie spełnił oczekiwań? Nie będę podawał przykładów,
nawet tych z Bielawy. A przecież Kościół naucza, że to Pan Jezus powołuje ludzi
do kapłaństwa i zakonów. I powołuje kogo chce. Można to powołanie odrzucić, ale
jeśli się przyjmuje, to przecież jest to poważna sprawa. I, zanim młody
człowiek wstąpi do seminarium, to nie kto inny tylko proboszcz parafii o takim
człowieku wydaje opinię. To proboszcz pierwszy rozpoznaje powołanie poza samym
powołanym, bo przecież na tym się zna. No i zna człowieka, a przynajmniej znać
powinien. Potem sześć lat nauki i formacji w Seminarium Duchownym w Świdnicy,
gdzie już całkowicie na powołaniu się znają i potrafią go ocenić i kandydatem
do kapłaństwa pokierować.
Oczywiście można się
maskować przez sześć lat, żeby potem powiedzieć, że się rezygnuje. Można też z
kandydata zrezygnować, nawet tuż przed święceniami. Ale jak wtedy mówić o
powadze powołania i powadze jego rozpoznania?
Załóżmy, że parafia modli
się za kandydata ze swojej parafii, bo to najbardziej się czuje. Nawet czasami
tacy przychodzą na praktykę do nas, ale to rzadko bywa. Przychodzą najczęściej
do pracy, czy jak się to mówi - do służby, całkiem inni księża, którzy na
początku bardzo się starają realizować wszystko to przede wszystkim, czego
nauczyli się w seminarium. Często swoim zapałem zachwycają, nawiązują szybko
kontakty by potem żegnać się z nami.
Przytoczę z pamięci jedną
publiczną wypowiedź młodego księdza, pracującego kilka lat temu w naszej
parafii. Jeśli któryś z księży byłby zainteresowany, o którego księdza chodzi,
to chętnie opowiem. Otóż ten ksiądz, po, może czterech miesiącach pracy u nas,
w kościele przy ambonce podczas liturgii w kazaniu powiedział, że przychodząc
na parafię musiał o 180 stopni zmienić swoje stanowisko w odniesieniu do tego,
czego uczyli go w seminarium. Trudno mi powiedzieć, w jakim to było kontekście.
Nie wiem, czego uczą w Świdnickim Seminarium. Zapewne miał na myśli, w swoim
uniesieniu i kapłańskiej szczerości atmosferę zaufania i otwartości naszej
parafii na jego osobę. Może się nie spodziewał takiego dobrego przyjęcia i
traktowania?
I to był naprawdę dobry,
młody ksiądz.
To nie jest w porządku
stwierdzić, że mamy takich, a nie innych księży, bo tak, a tak się modliliśmy
za nich. I jeśli są zastrzeżenia, to miejcie tylko do siebie pretensje, bo tak
się modliliście. A może nie tylko modlić się za księży, ale też mieć śmiałość w
kulturalny sposób powiedzieć, co nam się nie podoba. Tylko, czy któryś z
księży zdobyłby się na wysłuchanie takich uwag? Nie, to niemożliwe. To inny
świat.
Mi najlepiej wychodzi
modlitwa do św. Antoniego od rzeczy zagubionych. Rzeczy zagubione – w znaczeniu
- rzeczy martwe. Natomiast gorzej jest z modlitwą do św. Rity od spraw
beznadziejnych, jeśli dotyczy osób, a nie rzeczy martwych. Wtedy już jest
gorzej i ta beznadzieja pozostaje.
(zdjęcie z Internetu. Ks. Adam Boniecki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.