1 maja 2016

Nie zgadzam się z biskupem!

   
       Mam podobny stosunek do listów pasterskich, jaki ma ks. Adam Boniecki. Pisałem już o tym na blogu. Nie będę rozwijał tego tematu, bo ekskomunika gotowa. Chociaż, znając naszych księży, przynajmniej parafialnych, i tak nie będą mieli odwagi na żadnym forum wypowiedzieć się w przedstawionej przeze mnie poniżej kwestii ani nie wezwą „na dywanik” za szerzenie herezji, ani nawet nie poproszą na rozmowę, bo tego nie będą czytać.

       Dzisiaj byłem w kościele na Mszy św. o godzinie 8:00. Jak się okazuje, Msza Mszy nie równa. Dzisiaj już nie było tak wzniośle, jak w zeszłą niedzielę. Ave Maryja nie było. Celebrans nie dał nam szans nawet pośpiewać, bo sam śpiewał tak, że organista nie dawał rady dostosować się do niego z tonacją i rytmem, a co tu mówić o nas. Ludzie na kościele milczeli jak na Mszy trydenckiej. Uczestnictwo marne, nic nie mające z przykazania – „we Mszy św. nabożnie uczestniczyć”. Już lepiej byłoby, aby była to Msza św. recytowana.
            No i ten list. Mogę przypuszczać, że nie wszyscy słuchali. List lepiej się czyta niż słucha.

           
         Przeczytałem jeszcze raz list na stronie Diecezji Świdnickiej. Przypomniałem sobie Sanktuarium Maryjne w Bardzie, w którym byłem już tyle razy, że nawet nie podejmuję się policzyć. A przejeżdżałem przez Bardo jeszcze więcej razy, oczywiście na rowerze.
            W liście jest takie jedno zdanie, które mnie zakłopotało i z którego przesłaniem się nie zgadzam. To zdanie to:
           
Takich bowiem będziemy mieli księży, jakich sobie wymodlimy.”

Ja się z takim stwierdzeniem nie zgadzam. Tu ks. biskup zrzuca odpowiedzialność za księży; za ich świętość, ich posługę, zaangażowanie i dobre zachowanie - na wszystkich. Oczywiście zbawienną rzeczą jest modlić się za bliźnich. Tylko jaki wpływ mają parafianie na zachowanie księży? I czy naprawdę ksiądz biskup wierzy, że to da się wymodlić? Jeżeli jest wszystko w porządku, to należy cieszyć się, że wymodliliśmy sobie takiego dobrego księdza. Ale jeśli jest inaczej, to „babcia”, czy pobożny młodzieniec mają mieć obawy, że chyba się źle modlili, albo jeszcze za mało, bo ksiądz nie spełnił oczekiwań? Nie będę podawał przykładów, nawet tych z Bielawy. A przecież Kościół naucza, że to Pan Jezus powołuje ludzi do kapłaństwa i zakonów. I powołuje kogo chce. Można to powołanie odrzucić, ale jeśli się przyjmuje, to przecież jest to poważna sprawa. I, zanim młody człowiek wstąpi do seminarium, to nie kto inny tylko proboszcz parafii o takim człowieku wydaje opinię. To proboszcz pierwszy rozpoznaje powołanie poza samym powołanym, bo przecież na tym się zna. No i zna człowieka, a przynajmniej znać powinien. Potem sześć lat nauki i formacji w Seminarium Duchownym w Świdnicy, gdzie już całkowicie na powołaniu się znają i potrafią go ocenić i kandydatem do kapłaństwa pokierować.
Oczywiście można się maskować przez sześć lat, żeby potem powiedzieć, że się rezygnuje. Można też z kandydata zrezygnować, nawet tuż przed święceniami. Ale jak wtedy mówić o powadze powołania i powadze jego rozpoznania?
Załóżmy, że parafia modli się za kandydata ze swojej parafii, bo to najbardziej się czuje. Nawet czasami tacy przychodzą na praktykę do nas, ale to rzadko bywa. Przychodzą najczęściej do pracy, czy jak się to mówi - do służby, całkiem inni księża, którzy na początku bardzo się starają realizować wszystko to przede wszystkim, czego nauczyli się w seminarium. Często swoim zapałem zachwycają, nawiązują szybko kontakty by potem żegnać się z nami.
Przytoczę z pamięci jedną publiczną wypowiedź młodego księdza, pracującego kilka lat temu w naszej parafii. Jeśli któryś z księży byłby zainteresowany, o którego księdza chodzi, to chętnie opowiem. Otóż ten ksiądz, po, może czterech miesiącach pracy u nas, w kościele przy ambonce podczas liturgii w kazaniu powiedział, że przychodząc na parafię musiał o 180 stopni zmienić swoje stanowisko w odniesieniu do tego, czego uczyli go w seminarium. Trudno mi powiedzieć, w jakim to było kontekście. Nie wiem, czego uczą w Świdnickim Seminarium. Zapewne miał na myśli, w swoim uniesieniu i kapłańskiej szczerości atmosferę zaufania i otwartości naszej parafii na jego osobę. Może się nie spodziewał takiego dobrego przyjęcia i traktowania?
I to był naprawdę dobry, młody ksiądz.
To nie jest w porządku stwierdzić, że mamy takich, a nie innych księży, bo tak, a tak się modliliśmy za nich. I jeśli są zastrzeżenia, to miejcie tylko do siebie pretensje, bo tak się modliliście. A może nie tylko modlić się za księży, ale też mieć śmiałość w kulturalny sposób powiedzieć, co nam się nie podoba. Tylko, czy któryś z księży zdobyłby się na wysłuchanie takich uwag? Nie, to niemożliwe. To inny świat.
Mi najlepiej wychodzi modlitwa do św. Antoniego od rzeczy zagubionych. Rzeczy zagubione – w znaczeniu - rzeczy martwe. Natomiast gorzej jest z modlitwą do św. Rity od spraw beznadziejnych, jeśli dotyczy osób, a nie rzeczy martwych. Wtedy już jest gorzej i ta beznadzieja pozostaje.

  (zdjęcie z Internetu. Ks. Adam Boniecki)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.