8 kwietnia 2016

Warcaby w Bielawie - 1

     
     Raczej nigdy bym się nie spodziewał, że taki temat podejmę. Może ktoś sobie nawet pomyśleć, że już nie mam, o czym pisać i biorę się za warcaby. To jednak nie tak. Jak zwykle musiał być jakiś impuls, sygnał, który wzbudził moje zainteresowanie, aby coś napisać. Właściwie to i na samej grze w warcaby nie bardzo się znam, ale chodzi mi raczej o sympatyczne spotkanie poprzez sympatycznych ludzi z tą dziedziną umysłowych zmagań, która i w moim życiu przecież na jakimś etapie zaistniała.
            Chyba nie pomylę się stwierdzając, że „za moich czasów” w każdym domu grało się w „chińczyka”. Oceniając tę grę z perspektywy czasu, nie była to zbyt trudna gra planszowa, ale pobudzała do myślenia, wymuszała podejmowanie decyzji i stwarzała warunki do rywalizacji. Ja grałem w „chińczyka” najpierw z ojcem, który wprowadzał mnie w arkana tej gry, a później już i nawet w pełnym, czteroosobowym składzie grało się z rodzeństwem.
            Następnym, już poważniejszym etapem emocjonalnego zaangażowania umysłowego była gra w warcaby. Warcaby też mieliśmy w domu i graliśmy pod okiem taty. Była to już bardziej ambitna gra, choć poza dom ze swoimi umiejętnościami nie wyszliśmy. Zresztą nawet nie słyszałem o jakichś turniejach warcabowych dla dzieci czy młodzieży.
            Następnie, jakby logiczną konsekwencją umysłowego zaangażowania w ambitnych grach planszowych, była nauka gry w szachy. Szachy też w domu mieliśmy i oczywiście uczył nas tej gry tata. Samo zapamiętanie nazw figur i jak każda się porusza na szachownicy, i jak bije – nie było łatwe. Jednak stosowane taktyki, bo to przecież gra taktyczna, dawały radość z samego myślenia.
            Nasz ojciec grał w szachy, myślę, że w klubie zakładowym. Wyjeżdżał na turnieje, z których wracał z nagrodami rzeczowymi. Grałem z ojcem w szachy, na które znajdował dla nas czas, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z nim wygrał. A i nie było takich sytuacji, że dał dziecku wygrać. Trzeba było zadawalać się zwycięstwami z młodszym rodzeństwem, przynajmniej na początku, bo potem i rodzeństwo mnie ogrywało.
            W początkowych latach szkoły podstawowej (1957 – 1959) w szachy grał nawet na przerwach w gabinecie nasz kierownik SP 12 we Włocławku, pan Kieloch z księdzem nauczającym nas religii – Targoszem. Potem już religii w szkołach nie było.
            W szachy i w warcaby grał też mój kolega na studiach w Łodzi, Leszek. Wiem, że jako student chodził nawet grać, tak na szybkiego, do parku przy dworcu Łódź Fabryczna, w którym były stoły warcabowe i namiętnie towarzystwo tam grało, podobnie jak u nas w parku w karty – swego czasu. Leszek, z tego co słyszałem, musiał jednak mieć się na baczności, bo wygrywał, co nie było mile widziane, gdyż był obcy.
            Oczywiście dla rozrywki grywało się w szachy i w warcaby nawet z żoną, ale nigdy nic poważniejszego z tego nie wyszło. Potem ja uczyłem swoje dzieci gry w warcaby i w szachy.
            Już w zakładzie pracy, na wykończalni „Bieltexu” gdzie pracowałem, „spotkałem się” z warcabami stupolowymi, a właściwie z graczem, panem Marcinem Stecem, który wtedy pracował na drukarni tkanin, gdzie byłem kierownikiem. Młody mężczyzna przychodził do mnie, aby dać mu urlop na dzień, w którym miał zawody warcabowe. Widziałem jego zaangażowanie w warcabach i umówiliśmy się, że jak tylko będzie potrzebował wolne, niech zwraca się z tym bezpośrednio do mnie, a nie do mistrza, który może mu odmówić. Zupełnie jednak nie rozumiałem, po co warcaby stupolowe, jak można grać przecież na 64 polach. Jakieś wydumy, aby sobie utrudnić życie.
            W Bielawie przy różnych okazjach też słyszałem o turniejach, jakichś symultanach o znanym podobno mistrzu warcabowym, Stanisławie Urbanku, którego nie znałem. Zresztą, zasiedziały w zakładzie pracy nie znałem „nikogo” i „nikt” też mnie nie znał. Jak to kiedyś powiedział jeden z moich kolegów, Krzysiek:
            - Bolek, a kto ciebie zna?

Cdn.
(zdjęcie z Internetu)
           
           


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.