W sobotę zabiły niespodziewanie na
wieży naszego kościoła o godzinie 21:52. To zupełnie nietypowa pora na
dzwonienie, a więc sprawa jasna – coś się wydarzyło nadzwyczajnego. Ze zgrozą popatrzeliśmy
z żoną na siebie – na pewno wojna. Ruscy już chyba w Dzierżoniowie.
Dzwony biją i to chyba wszystkie, bo
słychać i największego „Jana Pawła II”. Wtóruje mu mniejszy „Henryk” (Gulbinowicz)
i „Franciszek” (Foks). Do telewizora – śpiewają sobie, jakby nigdy nic – „Opole”.
Do Internetu – wojny nie ma, żaden papież nie umarł. A więc coś się stało w
Bielawie i to w naszej parafii, bo innych dzwonów nie słychać. Jutro się dowiemy,
co się stało. Może ktoś znaczny…?
Nie wszyscy jednak do jutra czekali.
Niektórzy Bielawianie, jak dawnymi czasy, na wezwanie dzwonów pośpiesznie udali
się do kościoła z różańcami w ręku, aby w tej „strasznej chwili” móc wspólnie
modlić się w swoim parafialnym kościele. I to było naprawdę spontaniczne i
szczere zaangażowanie.
Raczej do „strasznych chwil” nie można
zaliczyć sytuacji, gdy zwariowała (podobno) instalacja od dzwonienia. Dawnymi
czasy, kiedy dzwonami rządził kościelny, pan Roman Kalus, taka sytuacja nie
mogłaby się zdarzyć. Tak więc widać, że technika też wymyka się spod kontroli i
lubi sobie czasami zaszaleć. Proszę jednak Technikę - tylko nie o drugiej w
nocy.
Tak na wszelki wypadek proszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.