10 maja 2015

Bielawa - Wojsławice - Ciepłowody

       
 W sobotę 9 maja 2015 roku jak zwykle na zbiórce pod pomnikiem św. Jana Pawła II padło jak pytanie: - Gdzie jedziemy? Zaproponowałem najpierw rekonesans do Wojsławic, aby zorientować się, czy już jest optymalna pora, aby nacieszyć oczy kwitnącymi rododendronami, azaliami i różanecznikami, a potem – zobaczymy. Koledzy: Janek i Jurek propozycję zaakceptowali i przez ul. Piławską w Bielawie, Piławę Dolną dojechaliśmy do Piławy Górnej. Stamtąd znaną nam drogą zjechaliśmy do Gilowa.

            W urozmaiconym terenie widoki u nas zaiste zapierają dech w piersiach, w czym skutecznie pomaga charakterystyczny zapach kwitnącego rzepaku.
            Dobrze widoczna jest odkrywkowa kopalnia jakichś kamieni w Piławie Górnej.





     Gdyby ktoś czasem jechał z Gilowa do Niemczy, to warto zatrzymać się w historycznym miejscu z zamierzchłych czasów nazywanym przez miejscowych „Tatarski okop”, albo „Tatarski szaniec”, choć tak naprawdę miejsce to z Tatarami nie miało nic wspólnego. Rozległy ten teren można zwiedzać pokonując jary i wzniesienia. Zdjęcia nie oddają uroku tego tajemniczego miejsca.





    Dojeżdżamy do Niemczy, w której z daleka widać wieżę kościoła, w którym co roku Grupa Rowerowa Wiraż zatrzymuje się na krótką modlitwę w drodze do Częstochowy w rowerowej pielgrzymce na Jasną Górę. Na skrzyżowaniu z krajową „ósemką” można podziwiać okazałego, naturalnych wymiarów żubra.




     Niemcza ma swoje całkiem poważne skałki i w sumie poważniejszych niż w Bielawie młodzieniaszków, skoro te skałki jeszcze nie zostały skutecznie naznaczone wandalizmem, jak to ma miejsce w przypadku naszej Białej Skały na Górze Parkowej.




     Zaciekawiła mnie też kostka chodnikowa w Niemczy. Jest trochę inna niż nasze betonowe klocki. Jest żółta i kwadratowa. Jakoś to przyjaźnie wygląda.



            Nie zwiedzamy Niemczy. Jedziemy dalej, mozolnie wspinając się podjazdem do Wojsławic.

            Wojsławice to od kilku lat całkowicie zmienione miejsce, wykonane z rozmachem pod zwiedzających i również jako placówka dydaktyczna. Nowy teren jest ogromny i oprócz tego, że można wiele zobaczyć, to można pojeść i dobrze wypocząć. Opuszczając ogród zawsze pozostaje marzenie, żeby na swoją działkę, do swojego ogródka czy chociaż na balkon przenieść jego namiastkę. Wszystko mi się tam podoba oprócz cen za wejście. Są wygórowane mając na uwadze realne dochody, choć w odniesieniu do średniej krajowej czy ceny paczki papierosów, są do przyjęcia. Dla przykładu: emeryci i dzieci jeszcze w zeszłym roku płacili za wejście 5 zł, a teraz trzeba zapłacić 10 zł i to tylko wtedy, gdy ukończyło się 65 lat. Kasa czynna jest od 9:00 do 18:00, a ogród trzeba opuścić do 20:00.


       W Wojsławicach można dobrze się poczuć. Potwierdza to bardzo duża ilość zwiedzających Ogród. I choć są pewne okresy, w których wygląda on szczególnie, to warto tam jechać o każdej porze roku z wyjątkiem zimy. Jak się dowiedzieliśmy, za tydzień najlepiej jechać, aby podziwiać rododendrony, azalie i różaneczniki. Potem w lipcu będzie szał na liliowce.




    Naprawdę godne podkreślenia jest wyjście naprzeciw turystom i miłośnikom kwiatów. Dawno temu, kiedy parking mieścił zaledwie kilka samochodów, a na szosie nie można było parkować, w sezonie zatrzymywano samochody zaraz za Niemczą na parking, na łące po prawej stronie i pod górę te chyba dwa kilometry trzeba było iść pieszo. Teraz parking pomieści wszystkich chętnych, nawet tych, którzy przyjadą autokarami.




       No i parking dla niepełnosprawnych. Jest chyba dwadzieścia stanowisk.

      Po odpoczynku w tym uroczym miejscu, pojechaliśmy dalej w stronę Strzelina. Jeszcze z góry można było podziwiać ogrom tego arboretum, jak to fachowo się nazywa.





      Po drodze biła w oczy żółcień rzepakowych pól, a i jakiś zabytek czasem też się trafił.





     Jechaliśmy trasą przez Strachów, jaką pokonywaliśmy w rowerowej pielgrzymce na Jasną Górę w 2009 roku z niezapomnianym księdzem Krzysztofem Krzakiem. To był ostatni z nim wyjazd do Częstochowy, a kierowaliśmy się na pierwszy postój i nocleg do Pągowa. Po drodze minęliśmy wiatę przystankową, w której schroniliśmy się wtedy przed ulewą, jaka złapała nas w Wojsławicach. Ci, co wtedy z Grupa Rowerową „Wiraż” jechali, na pewno pamiętają.


     My tym razem jednak skręciliśmy na prawo w kierunku na Żelowice. Jechaliśmy piękną aleją platanów.


      W Żelowicach też mają zabytki, a nawet jakiś pałac, ale widać, że w stanie nieszczególnym.




     Jadąc dalej, mogliśmy zauważyć miejsce po torowisku. Kiedyś jeździł tędy pociąg. Zerwano szyny i podkłady. Co dalej z tym torowiskiem ?– nie wiemy.




     I tu nasuwa się natarczywie pytanie: skoro zniszczono kolejową trasę z Bielawy do Srebrnej Góry, dlaczego w to miejsce nie zrobić porządnej drogi rowerowej. Zainteresowanie gwarantowane. To jednak osobny temat, który, mam nadzieje, będzie drążony aż do skutku przez pasjonatów rowerowych wycieczek. Na początek może, o czym już niejednokrotnie pisałem – trasa rowerowa z dolnej Bielawy na Zbiornik „Sudety”.

            Dojechaliśmy do wioski Dobrzenice. Kiedyś nawet była tu szkoła podstawowa. Wioska z dala od intensywnego ruchu kołowego. Zatrzymaliśmy się na chwilę, bo to sentymentalne miejsce dla kolegi Janka. Tu chodził do szkoły. Zrobiłem zdjęcie kościoła, który chyba jako jedyny obiekt jest bardziej zauważalny. 


   Na małym rowerze kręcił się może dziewięcioletni chłopiec. Zapytałem, czy fajnie tu się mieszka. Odpowiedział nieśmiało, ale twierdząco. I taka odpowiedź potwierdza, jak wielkie znaczenie mają strony rodzinne, te najbliższe, ale i te regionalne. I nasuwa się ciągłe pytanie – czego oczekujemy, w jakiej Polsce byłoby nam najlepiej, kim tak naprawdę jesteśmy. Nasuwają się pytania egzystencjalne, pytania o tożsamość, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.
            Przypomina mi się wypowiedź Anny Golędzinowskiej z jej książki „Ocalona z piekła”:

Ależ by było pięknie, gdyby granice nie były nikomu potrzebne, tak jak teraz jest to w Europie, jeśli ludzie mogliby podróżować w sposób wolny i swobodny. Jak byłoby pięknie, gdyby można było sobie wybrać, czy chce się być Włochem, Polakiem, czy Amerykaninem, w zależności od tego, w którym miejscu świata czujemy się jak w domu. I być może najpiękniejszą rzeczą byłoby, kiedy wszyscy rodziliby się po prostu jako obywatele świata! To tylko marzenia…

Czy faktycznie ma sens aż tak daleko posunięty uniwersalizm? Filozof Emmanuel Kant nigdy ze swojego rodzinnego Królewca nie wyjeżdżał i zapewne wcale nie był mniej szczęśliwy od tych wszystkich „obywateli świata”.

Kolega Janek zaproponował temu chłopcu, aby odprowadził nas na rogatki wsi, chociaż do Krupy. Chłopak był zdziwiony, że kogoś znamy w jego wiosce i wyrwał na swoim rowerku do przodu. Na swoich „wypasionych” rowerach, ledwo utrzymaliśmy się mu na kółku.
Zdążaliśmy do Ciepłowodów. Po drodze minęliśmy zabudowania, które kiedyś były mleczarnią i okazały staw, zapewne hodowlany z karpiami. Chociaż w Ciepłowodach byliśmy zaledwie dwa tygodnie temu, to jednak okazało się, że nie wszystko istotne widzieliśmy.



To kiedyś była szkoła.


 To był młyn.


A to kiedyś była stacja kolejowa.




 W tym miejscu jeździły pociągi.


Można odszukać w buszu torowiska i nawet szyny, a były podobno aż cztery tory na bocznicy kolejowej.







No i w Ciepłowodach był zamek, który tylko z daleka w części można było obejrzeć.


Ale blisko były ogromne zabudowania zapewne należące do zamku a potem do PGR-u. Ciekawe budownictwo, jak to stwierdził kolega Jurek – na wzór prowansalskiego.


 No i ten dawny spichlerz z charakterystycznymi, owalnymi okienkami. Można było wyobrazić sobie dawne życie w tym kompleksie.


 Przy sklepie spożywczym kolejna ciekawostka. Kolega Janek po nazwisku zwrócił się do dwóch starszych kobiet. Były autentycznie zaskoczone.

To też kiedyś była szkoła w Ciepłowodach.




A to okazały, betonowy płot w Ciepłowodach.




Dalej pojechaliśmy do Przerzeczyna Zdroju, tym razem omijając uzdrowisko. Sypią się kamienne mury.



 Ładnie prezentuje się kościół.


Dojeżdżamy do Piławy Górnej, zamykając niejako kółko, które tym razem zrobiliśmy. Stamtąd widać, że faktycznie mamy w okolicy do czynienia z prawdziwymi górami.



Zapewne na długo zapamiętamy ten przejazd przez Piławę Dolną z prędkością 45 km/godz., jaką narzucił nam kolega Janek. I może nie jest to aż takie dziwne, bo „chłopak” parę w nogach ma niesamowitą, ale dziwne jest to, że nas nie zgubił i zdołaliśmy resztkami sił utrzymać się na kółku.

Spokojny dojazd do Bielawy. Przez cztery godziny przejechaliśmy 67 km. zdążyliśmy na obiad. Mamy plany na dłuższe wycieczki – Polanica Zdrój, Książ, Kłodzko, Złoty Stok i inne atrakcyjne miejscowości w promieniu 50 km od Bielawy. Jednocześnie prawie zawsze ubolewamy nad marazmem turystycznym, jaki jest udziałem naszego bielawskiego OSiRu. Nawet nie warto analizować i rozpatrywać, co tam się dzieje i uzdrawiać, tylko całe to towarzystwo zarządzające rozpieprzyć. Kierownikom i dyrektorom zaproponować pracę stricte użyteczno-fizyczną dla bielawskiego sportu i turystyki, a przyjąć na stanowiska ludzi z polotem, którzy sport i turystykę czują. Dość już piastowania stanowisk i wysiadywania stołków. Jeżeli Bielawa ma stawiać na turystykę, to na pewno nie z tymi ludźmi, którzy obecnie tam pracują.
Panie Burmistrzu! Wszak Pan obiecywał merytoryczne podejście do zajmowanych przez nieudolnych pracowników stanowisk. Chyba czas najwyższy na realizowanie tych obietnic. Ja z gronem swoich kolegów takich zmian w sferze sportu i turystyki w Bielawie zupełnie nie zauważamy, a plan pracy OSiRu na ten rok jest zgoła żałosny.

Za zeszłą sobotę sprawozdania nie było, ale jeździliśmy. Z grupą rowerową "Wiraż" byliśmy w Sulistrowiczkach. Relacje w linkach:

http://www.parafiabielawa.pl/aktualnosc,193.html






            

1 komentarz:

  1. Podpisuję się pod końcówką relacji dotyczącą działalności bielawskiego OSiR - u. A póki co zapraszam na niedzielną imprezę [17 maja], jaką organizuje dzierżoniowski OSiR pod nazwą TRAKT 2015. Uważam, że Bielawa może mieć podobną imprezę.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.