W urozmaiconym terenie widoki u nas
zaiste zapierają dech w piersiach, w czym skutecznie pomaga charakterystyczny
zapach kwitnącego rzepaku.
Dobrze widoczna jest odkrywkowa
kopalnia jakichś kamieni w Piławie Górnej.
Gdyby ktoś czasem jechał z Gilowa do
Niemczy, to warto zatrzymać się w historycznym miejscu z zamierzchłych czasów
nazywanym przez miejscowych „Tatarski okop”, albo „Tatarski szaniec”, choć tak
naprawdę miejsce to z Tatarami nie miało nic wspólnego. Rozległy ten teren
można zwiedzać pokonując jary i wzniesienia. Zdjęcia nie oddają uroku tego
tajemniczego miejsca.
Dojeżdżamy do Niemczy, w której z
daleka widać wieżę kościoła, w którym co roku Grupa Rowerowa Wiraż zatrzymuje
się na krótką modlitwę w drodze do Częstochowy w rowerowej pielgrzymce na Jasną
Górę. Na skrzyżowaniu z krajową „ósemką” można podziwiać okazałego, naturalnych
wymiarów żubra.
Niemcza ma swoje całkiem poważne
skałki i w sumie poważniejszych niż w Bielawie młodzieniaszków, skoro te skałki
jeszcze nie zostały skutecznie naznaczone wandalizmem, jak to ma miejsce w
przypadku naszej Białej Skały na Górze Parkowej.
Zaciekawiła mnie też kostka
chodnikowa w Niemczy. Jest trochę inna niż nasze betonowe klocki. Jest żółta i
kwadratowa. Jakoś to przyjaźnie wygląda.
Nie zwiedzamy Niemczy. Jedziemy
dalej, mozolnie wspinając się podjazdem do Wojsławic.
Wojsławice to od kilku lat
całkowicie zmienione miejsce, wykonane z rozmachem pod zwiedzających i również
jako placówka dydaktyczna. Nowy teren jest ogromny i oprócz tego, że można
wiele zobaczyć, to można pojeść i dobrze wypocząć. Opuszczając ogród zawsze pozostaje
marzenie, żeby na swoją działkę, do swojego ogródka czy chociaż na balkon przenieść
jego namiastkę. Wszystko mi się tam podoba oprócz cen za wejście. Są wygórowane
mając na uwadze realne dochody, choć w odniesieniu do średniej krajowej czy
ceny paczki papierosów, są do przyjęcia. Dla przykładu: emeryci i dzieci jeszcze
w zeszłym roku płacili za wejście 5 zł, a teraz trzeba zapłacić 10 zł i to
tylko wtedy, gdy ukończyło się 65 lat. Kasa czynna jest od 9:00 do 18:00, a
ogród trzeba opuścić do 20:00.
W Wojsławicach można dobrze się
poczuć. Potwierdza to bardzo duża ilość zwiedzających Ogród. I choć są pewne
okresy, w których wygląda on szczególnie, to warto tam jechać o każdej porze
roku z wyjątkiem zimy. Jak się dowiedzieliśmy, za tydzień najlepiej jechać, aby
podziwiać rododendrony, azalie i różaneczniki. Potem w lipcu będzie szał na
liliowce.
Naprawdę godne podkreślenia jest
wyjście naprzeciw turystom i miłośnikom kwiatów. Dawno temu, kiedy parking
mieścił zaledwie kilka samochodów, a na szosie nie można było parkować, w
sezonie zatrzymywano samochody zaraz za Niemczą na parking, na łące po prawej
stronie i pod górę te chyba dwa kilometry trzeba było iść pieszo. Teraz parking
pomieści wszystkich chętnych, nawet tych, którzy przyjadą autokarami.
No i parking dla niepełnosprawnych.
Jest chyba dwadzieścia stanowisk.
Po odpoczynku w tym uroczym miejscu,
pojechaliśmy dalej w stronę Strzelina. Jeszcze z góry można było podziwiać
ogrom tego arboretum, jak to fachowo się nazywa.
Po drodze biła w oczy żółcień
rzepakowych pól, a i jakiś zabytek czasem też się trafił.
Jechaliśmy trasą przez Strachów,
jaką pokonywaliśmy w rowerowej pielgrzymce na Jasną Górę w 2009 roku z
niezapomnianym księdzem Krzysztofem Krzakiem. To był ostatni z nim wyjazd do
Częstochowy, a kierowaliśmy się na pierwszy postój i nocleg do Pągowa. Po
drodze minęliśmy wiatę przystankową, w której schroniliśmy się wtedy przed
ulewą, jaka złapała nas w Wojsławicach. Ci, co wtedy z Grupa Rowerową „Wiraż”
jechali, na pewno pamiętają.
My tym razem jednak skręciliśmy na
prawo w kierunku na Żelowice. Jechaliśmy piękną aleją platanów.
W Żelowicach też mają zabytki, a
nawet jakiś pałac, ale widać, że w stanie nieszczególnym.
Jadąc dalej, mogliśmy zauważyć
miejsce po torowisku. Kiedyś jeździł tędy pociąg. Zerwano szyny i podkłady. Co
dalej z tym torowiskiem ?– nie wiemy.
I tu nasuwa się natarczywie pytanie:
skoro zniszczono kolejową trasę z Bielawy do Srebrnej Góry, dlaczego w to
miejsce nie zrobić porządnej drogi rowerowej. Zainteresowanie gwarantowane. To
jednak osobny temat, który, mam nadzieje, będzie drążony aż do skutku przez
pasjonatów rowerowych wycieczek. Na początek może, o czym już niejednokrotnie
pisałem – trasa rowerowa z dolnej Bielawy na Zbiornik „Sudety”.
Dojechaliśmy do wioski Dobrzenice.
Kiedyś nawet była tu szkoła podstawowa. Wioska z dala od intensywnego ruchu
kołowego. Zatrzymaliśmy się na chwilę, bo to sentymentalne miejsce dla kolegi
Janka. Tu chodził do szkoły. Zrobiłem zdjęcie kościoła, który chyba jako jedyny
obiekt jest bardziej zauważalny.
Na małym rowerze kręcił się może dziewięcioletni
chłopiec. Zapytałem, czy fajnie tu się mieszka. Odpowiedział nieśmiało, ale
twierdząco. I taka odpowiedź potwierdza, jak wielkie znaczenie mają strony
rodzinne, te najbliższe, ale i te regionalne. I nasuwa się ciągłe pytanie –
czego oczekujemy, w jakiej Polsce byłoby nam najlepiej, kim tak naprawdę jesteśmy.
Nasuwają się pytania egzystencjalne, pytania o tożsamość, kim jesteśmy i dokąd
zmierzamy.
Przypomina mi się wypowiedź Anny
Golędzinowskiej z jej książki „Ocalona z piekła”:
Ależ by było
pięknie, gdyby granice nie były nikomu potrzebne, tak jak teraz jest to w
Europie, jeśli ludzie mogliby podróżować w sposób wolny i swobodny. Jak byłoby
pięknie, gdyby można było sobie wybrać, czy chce się być Włochem, Polakiem, czy
Amerykaninem, w zależności od tego, w którym miejscu świata czujemy się jak w
domu. I być może najpiękniejszą rzeczą byłoby, kiedy wszyscy rodziliby się po
prostu jako obywatele świata! To tylko marzenia…
Czy faktycznie ma sens aż tak daleko posunięty
uniwersalizm? Filozof Emmanuel Kant nigdy ze swojego rodzinnego Królewca nie
wyjeżdżał i zapewne wcale nie był mniej szczęśliwy od tych wszystkich „obywateli
świata”.
Kolega Janek zaproponował temu chłopcu, aby odprowadził
nas na rogatki wsi, chociaż do Krupy. Chłopak był zdziwiony, że kogoś znamy w
jego wiosce i wyrwał na swoim rowerku do przodu. Na swoich „wypasionych”
rowerach, ledwo utrzymaliśmy się mu na kółku.
Zdążaliśmy do Ciepłowodów. Po drodze minęliśmy zabudowania,
które kiedyś były mleczarnią i okazały staw, zapewne hodowlany z karpiami. Chociaż
w Ciepłowodach byliśmy zaledwie dwa tygodnie temu, to jednak okazało się, że
nie wszystko istotne widzieliśmy.
To kiedyś była szkoła.
To był młyn.
A to kiedyś była stacja kolejowa.
W tym miejscu jeździły pociągi.
Można odszukać w buszu torowiska i nawet szyny, a były
podobno aż cztery tory na bocznicy kolejowej.
No i w Ciepłowodach był zamek, który tylko z daleka w
części można było obejrzeć.
Ale blisko były ogromne zabudowania zapewne należące do
zamku a potem do PGR-u. Ciekawe budownictwo, jak to stwierdził kolega Jurek –
na wzór prowansalskiego.
No i ten dawny spichlerz z charakterystycznymi, owalnymi
okienkami. Można było wyobrazić sobie dawne życie w tym kompleksie.
Przy sklepie spożywczym kolejna ciekawostka. Kolega Janek
po nazwisku zwrócił się do dwóch starszych kobiet. Były autentycznie
zaskoczone.
To też kiedyś była szkoła w Ciepłowodach.
A to okazały, betonowy płot w Ciepłowodach.
Dalej pojechaliśmy do Przerzeczyna Zdroju, tym razem omijając
uzdrowisko. Sypią się kamienne mury.
Ładnie prezentuje się kościół.
Dojeżdżamy do Piławy Górnej, zamykając niejako kółko, które
tym razem zrobiliśmy. Stamtąd widać, że faktycznie mamy w okolicy do czynienia
z prawdziwymi górami.
Zapewne na długo zapamiętamy ten przejazd przez Piławę
Dolną z prędkością 45 km/godz., jaką narzucił nam kolega Janek. I może nie jest
to aż takie dziwne, bo „chłopak” parę w nogach ma niesamowitą, ale dziwne jest
to, że nas nie zgubił i zdołaliśmy resztkami sił utrzymać się na kółku.
Spokojny dojazd do Bielawy. Przez cztery godziny przejechaliśmy
67 km. zdążyliśmy na obiad. Mamy plany na dłuższe wycieczki – Polanica Zdrój,
Książ, Kłodzko, Złoty Stok i inne atrakcyjne miejscowości w promieniu 50 km od
Bielawy. Jednocześnie prawie zawsze ubolewamy nad marazmem turystycznym, jaki
jest udziałem naszego bielawskiego OSiRu. Nawet nie warto analizować i
rozpatrywać, co tam się dzieje i uzdrawiać, tylko całe to towarzystwo zarządzające
rozpieprzyć. Kierownikom i dyrektorom zaproponować pracę stricte użyteczno-fizyczną
dla bielawskiego sportu i turystyki, a przyjąć na stanowiska ludzi z polotem,
którzy sport i turystykę czują. Dość już piastowania stanowisk i wysiadywania
stołków. Jeżeli Bielawa ma stawiać na turystykę, to na pewno nie z tymi ludźmi,
którzy obecnie tam pracują.
Panie Burmistrzu! Wszak Pan obiecywał merytoryczne podejście
do zajmowanych przez nieudolnych pracowników stanowisk. Chyba czas najwyższy na
realizowanie tych obietnic. Ja z gronem swoich kolegów takich zmian w sferze
sportu i turystyki w Bielawie zupełnie nie zauważamy, a plan pracy OSiRu na ten
rok jest zgoła żałosny.
Za zeszłą sobotę sprawozdania nie było, ale jeździliśmy. Z grupą rowerową "Wiraż" byliśmy w Sulistrowiczkach. Relacje w linkach:
http://www.parafiabielawa.pl/aktualnosc,193.html
http://www.parafiabielawa.pl/aktualnosc,193.html
Podpisuję się pod końcówką relacji dotyczącą działalności bielawskiego OSiR - u. A póki co zapraszam na niedzielną imprezę [17 maja], jaką organizuje dzierżoniowski OSiR pod nazwą TRAKT 2015. Uważam, że Bielawa może mieć podobną imprezę.
OdpowiedzUsuń