Chce mi się wyć, gdy bliżej przyglądam się
„bękartowi” Obywatela Ryszarda, czyli Bielawskiej Agencji Rozwoju Lokalnego.
Na początek krótkie przypomnienie z minionej historii.
Za czasów mocno gnijącego Peerelu, gdy pudrowanie, stojącej na glinianych
nogach i opartej na mechanizmach „jedynie słusznej” ekonomii socjalizmu,
gospodarki nic nie dawało – towarzysze z Biura wymyślili uwłaszczenie
nomenklaturowe. W zasadzie zaczęli przeprowadzać wg swoich reguł proces prywatyzacji i
przejmowania majątku publicznego przez niektórych działaczy nomenklatury partyjnej i państwowej.
Początki „uwłaszczenia nomenklatury" identyfikowane są zwykle z drugą
połową lat osiemdziesiątych i
wiązane z ogłoszeniem tzw. pieriestrojki w
ZSRR, choć niektórzy badacze dostrzegają je jeszcze wcześniej. Na czym polegała
owa „rewolucyjna” przemiana? Jak obrazowo przedstawiał to Ernest Skalski,
nieżyjący dziennikarz zajmujący się ekonomią i gospodarką –„ To musiała
być oferta dla całego aparatu… trzeba tym ludziom otworzyć możliwość ubiegania
się o przejmowanie na własność części majątku, którym zarządzają, jeśli dają
nie gorsze od innych gwarancje jego wykorzystania. Na pewno zaś należy im
obiecać, co najmniej roczne wypowiedzenie z zachowaniem realnej wartości
zarobków, zachowanie przywilejów niechby drażniących, wszechstronną pomoc przy
podejmowaniu nowego zajęcia czy samodzielnej działalności gospodarczej.
Ewentualne wcześniejsze odpowiednio korzystne emerytury. Oraz – co ważne –
żadnych osobistych rozliczeń z tytułu ich wcześniejszej działalności.”
Tworzono zatem tzw. spółki nomenklaturowe towarzyszy
na bazie istniejących w gospodarce firm. Np. w hucie postawała prywatna firma,
która zajmowała się handlem jej produktami. Nie miała nic. Tylko ludzi i
maszynę do pisania. Cała działalność odbywała się na papierze. Jedynie zyski z
tej wirtualnej działalności były bardzo realne. I tak w energetyce rozdzielono
tych, którzy produkują od tych, którzy przesyłają. I za ten przesył prądu (na
papierze) płacimy dzisiaj krocie. Podobnie było w wielu dziedzinach. Towarzysze
nie wytwarzali dóbr, a kosili kasę i pomnażali swoje
majątki, aż miło. Na takiej zasadzie budowano niejedną dzisiejszą fortunę. No i
w naszej Bielawie, dawni towarzysze też nie byli głupsi i korzystali ze
sprawdzonych patentów. Jednym z nich jest właśnie Bielawska Agencja Rozwoju
Lokalnego. Niby cud myśli ekonomicznej Obywatela Ryszarda, a tak naprawdę
patent na wypompowanie pieniędzy podatników z budżetu miasta i podarowanie
BARL-owi, który jest poza wszelką kontrolą rady miejskiej i jego transparentność
jest iluzoryczna. To taki lokalny przykład na działalność wszelkiego rodzaju
agend i innych tworów na szczeblu ogólnopolskim, które są poza kontrolą
Sejmową, choć tak naprawdę żywią się pieniędzmi z budżetu państwa. Przyglądając
się bliżej naszemu agencyjnemu „bękartowi”, już na pierwszy rzut oka czuć, że
coś tu cuchnie. Np. jak to jest z tym pobieraniem opłat za przesył energii
cieplnej do bielawskich mieszkań? Agencja, która, jak wskazuje nazwa ma
przyczyniać się do rozwoju lokalnego, spory swój dochód buduje na „łupieniu”
portfeli mieszkańców Bielawy. Jakimś dziwnym trafem przekazano jej we władanie
rury przesyłające ciepło i teraz za to władanie naliczają sobie towarzysze z
barl-usia całkiem ładną kasę. Kiedyś skromnie wyrywali z naszych portfeli
jakieś 600 tysięcy złotych. Dzisiaj to już blisko dwa razy tyle. I za co? Za
to, że mają rurę? Czy ta rura ma doprowadzać do rozwoju Bielawy? To jest
najzwyklejsze łupienia w biały dzień i na dodatek w białych rękawiczkach.
Podejrzewam, że gdyby Bielawianie znali tajniki „okradania” ich, to zaraz
podstawiliby taczkę pod magistrat i …… skończyłaby się ta farsa
ekonomiczno-rozwojowa. Rura i ciepło to jedno. Jedną z naczelnych powinności
„nomenklaturowego” BARL-u jest prowadzenie tzw. Inkubatora Przedsiębiorczości.
Miejsca, w którym, niczym przysłowiowym ulu ma aż huczeć, od twórczej pracy. A
tymczasem wg sprawozdań wysyłanych do Marszałkowa obraz nie przedstawia się
zachęcająco. Firm działających coraz mniej, koszty rosną na potęgę a wszystko
znów łata budżet miasta. Kuriozalnym pomysłem jest wsadzenie do inkubatora
biblioteki miejskiej. Czyżby miał to być patent na wypełnienie pustych
powierzchni?
Podsumowując – Rysio – wierny uczeń swoich mistrzów z
okresu, gdy Matka – Partia pezetpeerowska wytyczała jedynie słuszne kierunki i
cele, adaptował nomenklaturową sierotę (BARL) i wyposażył ją od stóp do głów, w
miejską kasę. Zrobił to tak przebiegle, że kontrolowanie wydawania tej kasy
zostawił tylko sobie. Reszta ma iść won! Nie wierzycie? Poczytajcie korespondencję
między radnymi a magistratem. Jest jeszcze jeden problem nierozerwalnie
związany z bielawską agencyjką – kadrowy. Przypomnijcie sobie, co pisałem o
dworze Ryszarda kilka tygodni temu, a wszystko stanie się jasne i przejrzyste.
Oto fragment felietonu o nepotyzmie dotyczący dzisiejszego tematu:
„Ale prawdziwą gawrą bielawskiego dworzyska
miłościwie panującego Ryszarda jest twór zwany BARL. Choć bardziej dosadnie
można by go nazwać BARŁ – ogiem. Kogóż tam mamy? Ano najpierw żonę naszego
magistrackiego Doktorka (speca od amerykańskich standardów), jednocześnie ojca
chrzestnego dziecka miejscowego Jimmiego Fallona, czyli króla telemonidła.
Odpowiednio płatne posadki mają tam też przyjaciele naszego Królika Doktorka, a
zarazem wiceburmistrza. Bo, jak mawiają starożytni – Pańskie oko konia tuczy.
W
bibliotece zatrudnienie znalazła pewna „zasłużona” radna i równocześnie siostra
wspomnianego „króla” lokalnej TV.”
I to by było na tyle. Aż na tyle!
Dalej Zniecierpliwiony Bielawianin
Opublikowano dnia 28.10.2014 autor: admin
Kopiowane ze strony
porozumieniedlabielawy.pl
Ja od dawna podejrzewam burmistrza o jakieś niecne, niezrozumiałe dla normalnych mieszkańców Bielawy interesy z BARLem, czy w BARLu. Dlatego założyłem wątek na blogu BARL i napisałem już kilka odcinków. BARL działa zdecydowanie na szkodę mieszkańców Bielawy. Co do składu osób, które w BARLu pracują, to też wyrażałem się, że skoro jest to spółka miejska, powinno się ujawnić nazwiskami i powiązaniami z Urzędem Miasta i radnymi, kto tam pracuje i co robi, czy czasami nie bierze tylko pieniędzy za to, że jest na liście pracowników. BARL to jest jakaś kosmiczna firma. A powiązania takie, że szok, poczynając od tego, że Hordyj jest w Radzie Nadzorczej, a może już nie jest? I dopóki radny Henryk Lichowski jest przewodniczącym komisji rewizyjnej w Radzie miasta, przypuszczam, że ta firma nie będzie uczciwie skontrolowana, bo to człowiek Dźwiniela. Oj po 16 listopada będzie się działo. Już nie mogę się doczekać, żeby te wszystkie dziwne sprawy w Bielawie ujrzały światło dzienne i zostały odpowiednio ocenione, a kto winien uczciwie ukarany. I żeby mieszkańcy osiedla XXV-Lecia PRL, TBS-ów i os. Konstytucji 3 Maja i Włókniarzy chcieli przyjąć do wiadomości, że przez dźwinielowską spółkę BARL płacą za ogrzewanie dwa razy za dużo, to na pewno z takim entuzjazmem jak dotychczas nie głosowaliby na niego. BARL - to wrzód na żywym organizmie naszego miasta.
OdpowiedzUsuńMieszkańcy Bielawy powinni wreszcie zrozumieć jak są okradani przez te władze i nie głosować więcej na nich . Oni dbają tylko o swoją kieszeń i podwyższają Wam ogrzewanie i czynsze. Obudżcie sie!
OdpowiedzUsuń