24 października 2013

Kurki... kogutki

                    „Niech z ust waszych nie wychodzi żadne brzydkie słowo, lecz tylko dobre, potrzebne ku zbudowaniu, by przyniosło łaskę tym, którzy go słuchają. I nie zasmucajcie Ducha Świętego Boga, który was opatrzył [swoją] pieczęcią na dzień odkupienia.”
                                                                                                             Ef 4, 29-30

            Tym cytatem z Pisma Świętego nawiązuję do krótkiej dyskusji, jaka wywiązała się podczas ostatniego spotkania grupy rowerowej „WIRAŻ” w dniu 9 grudnia 2012 roku, podczas omawiania II-go Przykazania Bożego w ramach comiesięcznej katechezy.
            Wolno używać wulgaryzmów, czy nie?
            Próba usprawiedliwiania obecnego stanu rzeczy, czy chociażby wątpliwość na twarzach zgromadzonych, skłoniła mnie do zajęcia stanowiska w tej sprawie.

            Faktem jest, że w naszych kontaktach wulgaryzmów używa się i nie jest to zasługą furmanów czy szewców. Język, w którym używa się wulgaryzmów, kiedyś określano jako rynsztokowy – teraz w takim języku dopatruje się nawet elementów kultury, a na pewno staje się językiem normalnym.
            Jak to więc jest z tym popularnie nazywanym – przeklinaniem.
            Posłużę się w swojej wypowiedzi kilkoma przykładami, ze swojego, jakby nie było dość długiego już życia, zaznaczając jednocześnie, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem używania wulgaryzmów.
           
            Każdy, kto mnie zna, wie, że łowię ryby. Najczęściej jeżdżę składakiem na zbiornik „Sudety”, na którym mam „swoje miejsce” na wyspie. Ten, kto mnie tam spotkał, czasami mógł zauważyć mnie w ochronnikach słuchu na głowie. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to słuchawki od radia. Nie. To ochrona przed wulgaryzmami, które dochodzą po wodzie nawet z „Sudeckiej Plaży” i pobliskiego placu zabaw dla dzieci – „Przystań Elfów” (czy Elfy też przeklinają?) bo nie ma możliwości, aby podejść i zwrócić uwagę. Za daleko, aby zostawić sprzęt wędkarski bez opieki.
            Często nad wodą siedzę koło znanego wędkarza – pana Janka. Tym razem też tak było, ale za nim siedział jeszcze jeden, starszy już wiekiem mężczyzna, znajomy pana Janka. Był bardzo rozmowny, ale w rozmowie z sąsiadem bardzo przeklinał. Nie wypadało mi tym razem zwrócić uwagi. Założyłem ochronniki słuchu, ale efekt był mizerny. Były dwa wyjścia: zmienić stanowisko albo iść do domu. Wybrałem to drugie, choć taka rezygnacja z wędkowania zdarzyła mi się po raz pierwszy w życiu. Pan Janek zdziwiony, że po tak krótkim czasie „zwijam” wędki pyta:
            - Panie Bolku, to pan już idzie? Co się stało?
            - Nie mogę już dłużej słuchać, jak ten facet przeklina – odpowiedziałem głośno, żeby tamten usłyszał.
            Facet „zbystrzał” i... zdenerwował się. Zaczął krzyczeć i kląć. Nie wierzył, że odchodzę z jego powodu. Twierdził, że dlatego, że ryby nie biorą. Groził, że mnie wrzuci do wody. Nie bałem się, bo umiem pływać i spokojnie pakowałem się. Mężczyzna był wyraźnie podirytowany. Cały czas gadał i klął. Nie reagowałem.
            Kiedy odchodziłem, krzyknął za mną wyzywająco:
            - Niech się pan za mnie modli!

            To było w maju, kilka lat temu. Jechałem składakiem na działkę. Na rogu Parkowej i 1-go Maja, przy kiosku spożywczym stało dwóch odświętnie ubranych młodzieńców i dwie odświętnie ubrane panienki. Po ubiorze łatwo było skojarzyć sobie, że to maturzyści. Poważna sprawa. Jednak coś w tej grupie mi nie pasowało; pili piwo z butelek, przeklinali i w dodatku pluli na chodnik. Zawróciłem ze skrzyżowania i podjechałem do tej rozbawionej, sympatycznej grupy.
            - Jak to jest – spytałem uprzejmie – publicznie pijecie piwo, a nie wolno, przeklinacie w miejscu publicznym, a nie wolno i na dodatek plujecie na chodnik?
            Odpowiedział mi kulturalnie jeden z młodzieńców:
            - Proszę pana, to teraz jest normalne.
            Faktycznie miał rację, że takie zachowanie staje się normą, ale czy jest normalne?

            Będąc na działce, ale to już w innym czasie, z drzewa u sąsiadki zrywało wiśnie dwóch może nawet dwudziestoletnich mężczyzn. Prowadzili ożywioną dyskusję nie żałując sobie wulgarnych przerywników. Właściwie było po połowie normalnych słów i po połowie „łaciny”. Nie dało się długo wytrzymać przy pieleniu marchewki, słysząc taką dyskusję. Tym razem zdecydowanie, ale kulturalnie zapytałem:
            - Panowie, czy moglibyście rozmawiać nie przeklinając?
            Ucichło. Nie mogli. Nie potrafili. Już nie umieli. Rwali wiśnie w niczym nie zmąconej ciszy, tak, że można było usłyszeć głosy nawołujących się bażantów w pobliskiej, wysokiej trawie. Wkrótce odeszli.

            Na Osiedlu XXV-lecia PRL szło dwóch chłopców. Przypuszczam, że byli uczniami gimnazjum. Szli i klęli. Podjechałem:
            - Chłopcy! Nie przeklinajcie! – zwróciłem się do nich po przyjacielsku.
            Nawet się nie zatrzymali, a wyższy arogancko krzyknął odwracając się:
            - A co! Nie wolno!?

            Mieszkam w bloku na pierwszym piętrze. Któregoś lata, słyszę odbijaną piłkę i chłopięce głosy. Wyjrzałem przez balkon popatrzeć. Dwóch może ośmioletnich chłopców przerzucało sobie piłkę przez żywopłot. Nie robili żadnej szkody. Jeden z nich, mi nieznajomy, chyba przyjechał do kogoś na wakacje. Ale słyszę, że on czasami przeklina. Postałem jeszcze trochę, żeby się upewnić. Nie myliłem się. Pomyślałem sobie, że to jeszcze dziecko i nie rozumie. Zejdę i mu wytłumaczę. Podszedłem. Zatrzymali grę zaciekawieni, po co do nich idę.
            - Słyszałem jak przeklinałeś – zwróciłem się do nieznajomego.
            - Ja nie przeklinałem! – odpowiada pewnie.
            - Ale ja słyszałem. Nie przeklinaj, bo to nieładnie.

            Po wyjściu z przychodni spotkałem się ze znajomym spod garaży. Chwilę rozmawiamy.
            - Panie Bolku! Niech pan sobie wyobrazi, że mój półtoraroczny wnuczek już przeklina! Jestem zdziwiony i przerażony! Taki mały i już klnie!
            - Panie Janku! A pan już przestał kląć? – pytam. Gdzieś to dziecko musiało słyszeć taką mowę!

            Nietrudno zauważyć, że w przytoczonych przykładach jakby zamknęło się koło. Jakby z całą konsekwencją temat przeszedł na następne pokolenie. Kto pochwala tych świadomych „przeklęciuchów” – ręka śmiało do góry. Przecież jak to wielu mówi: „Polska – wolny kraj, wszystko wolno”. Czy aby na pewno? Mnie oczywiście, trzymając się tematu, interesuje druga część zdania.
            Żaden normalny rodzic nie zaczyna edukacji swojego dziecka od nauczania wulgaryzmów. To się potem „skądś” bierze. Jak to było powiedziane na zebraniu: trzeba być „trendi”, warto zabiegać o względy w grupie, być swobodnym, przeklinanie jest dobrą terapią na odreagowanie stresu itd.
            Czy jednak takie wulgarne zachowanie jest pozytywnym działaniem „ku zbudowaniu” i czy „przynosi łaskę tym, którzy go słuchają”? Mnie nie przynosi, a skutek jest wręcz odwrotny.
            W społeczeństwie naszym istnieje ogólne przyzwolenie na używanie wulgaryzmów. Nie piętnuje się tych nagannych zachowań. Czasami porusza się ten temat w telewizji, ale zawsze traktowany jest z „przymrużeniem oka”. Nie mówi się wprost, że to zło. Nikt się nie  gorszy. Językoznawcy twierdzą naukowo, że wulgaryzmy z czasem tak spowszednieją, że już nie będą razić, podobnie jak kiedyś było ze strasznym słowem – cholera. Ci z kolei, co nie przeklinają, uważani są za ludzi dziwnych, nieżyciowych, nierealnych, absurdalnych.
            Jeszcze można znaleźć w internecie, na stronie ciekawostka.pl pod hasłem „99 absurdów świata” zapis - „absurd numer 29”:
            „W Świdnicy w miejscach publicznych nie wolno przeklinać. Za używanie wulgarnych słów straż miejska każe mandatami w wysokości od 5 do 50 zł”.
            Było o tym głośno swego czasu. Zastanawiam się tylko, co w tym zapisie jest absurdalne. Przypuszczam, że absurdalna jest wysokość mandatu do 50 zł, bo przecież nie to, że nie wolno przeklinać w miejscach publicznych. Chyba nikt rozsądny, który pod swoją opinią umie, a raczej ma odwagę, się podpisać, nie będzie kwestionował obowiązującego w Polsce prawa, uważając je za absurdalne.

            „Kodeks Wykroczeń Art. 141. Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenia, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany.”

            I tu straż miejska w całej Polsce (w Bielawie też) może się wykazać jako potrzebna w miastach, przynosząc miejskim kasom niesamowity dochód, większy niż ze śmietników przerobionych na radary.

            Czy jest sens zwracania uwagi „przeklęciuchom”? Uważam, że jest. Ci co przeklinają, świadomie, czy nieświadomie, „zasmucają Ducha Świętego Boga”, a ci z kolei, którzy nie podejmują działań, nawet najmniejszych, aby reagować na wulgaryzmy, też „zasmucają Ducha Świętego Boga” poprzez grzech zaniechania.
            Nie tak dawno słyszałem o inicjatywie Młodzieżowej Rady Miejskiej w Bielawie o działaniach uświadamiających społeczności naszego miasta, że używanie wulgaryzmów jest naganne. Miały być nawet jakieś plakaty na mieście. Może i były, choć ja ich nie widziałem. Zapewne jak zwykle zabrakło funduszy, bo były inne ważne cele – strategiczne. Nieważne. Ważne jest to, że ktoś zauważył problem. Ważne jest to, że problem zauważyła młodzież.

            Czy warto?
            Wrócę do jednego z podanych wyżej przykładów. Do tego z chłopcami grającymi piłką przez żywopłot. Kiedy wracałem następnego dnia z działki, ci sami chłopcy grali w piłkę na trawniku przed blokiem. Jeden z nich wyszedł na jezdnię i zatrzymał mnie. To ten co wczoraj przeklinał.
            - Proszę pana. Przepraszam pana za to, że wczoraj przeklinałem.
            Nie byłem zaskoczony, ale było mi miło. Zawsze wierzyłem, że są jeszcze ludzie nie zepsuci, rozróżniający jednoznacznie dobro od zła. Przechodził koło nas może już osiemnastoletni młodzian. Ładnie powiedział mi dzień dobry. To sąsiad z ostatniej klatki. Kiedy się oddalił, pokazując go mojemu rozmówcy, powiedziałem:
            - Widzisz, ten pan jak był mały, bardzo przeklinał. Grali wtedy całą grupą w „kurę” na wprost mojej klatki. Podszedłem do niego i podobnie jak tobie zwróciłem mu uwagę.
           
            Dziwne, że od tamtej pory zaczął mi się kłaniać i kłania mi się do dzisiaj. Nie wiem, czy przeklina. Myślę, że nie. Nie widać tego w jego sympatycznej twarzy.

            Zapamiętajmy: Jeżeli słowo, to „tylko dobre, potrzebne ku zbudowaniu, by przyniosło łaskę tym, którzy go słuchają”.
           
            A co z tymi, którzy po tej wypowiedzi zapragną wyzbyć się wulgarnego języka, a są już nałogowcami?
            Podpowiem.

            Kiedy przed zniszczeniem „Bielbawu” pracowałem na składalni, często miałem kontakt z przesympatyczną, skromną, zawsze uśmiechniętą i gotową przyjść każdemu z pomocą - Tereską. Ale jak to w pracy, często na odpowiedzialnym stanowisku, trzeba było się denerwować. I ona wtedy strasznie klęła w uniesieniu wykrzykując:

            - Kurki... kogutki!!!

artykuł napisany na stronę wirazbielawa.blogspot.com 12.12.2012 roku

                                                                                  

1 komentarz:

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.