7 kwietnia 2015

... po świętach

Może ktoś pomyślał, że przespałem święta. Nic z tych rzeczy.
Święta Wielkiej Nocy były dla mnie bardzo pracowite i owocne. I to jest normalne, że jeśli się pracuje i owoców spodziewać się należy. Zła praca rodzi złe owoce, a dobra praca rodzi dobre owoce. Zawsze jednak powstaje wątpliwość w związku z oceniającym pracę i tym, co sobą reprezentuje. A już całkiem bez sensu jest, jeśli ktoś na czymś się nie zna (czytaj – zna się na wszystkim), a próbuje naprawiać, mając jednocześnie świadomość i przekonanie, że robi źle i wyrządza tym samym niedźwiedzią przysługę. A mam na myśli redaktora Adama Michnika, który będzie naprawiał katolicki Kościół w Polsce w związku z krzywdą, jaka spotkała księdza Lemańskiego od abpa Henryka Hosera i nie tylko.

            Oczywiście, Święta rozpoczęły się dla mnie, mimo wszystko, Środą Popielcową i symbolicznym posypaniem głów popiołem, choć w tym roku nie usłyszałem nad sobą, że jestem prochem i w proch się obrócę, ale i tak to wiem. Natomiast nie chciałbym się obrócić szybko w proch w krematorium, bo słyszałem ostatnio o jakichś przekrętach z prochami i urnami. Lepiej już niech po staremu przysypią ziemią, wcześniej dobrze sprawdziwszy w trumnie, czy ja to na pewno ja.
            Na Drogi Krzyżowe chodziłem wszystkie, z Gorzkimi Żalami było gorzej, ale nie będę się żalił dlaczego.
            W rekolekcjach prowadzonych przez ojca Grzegorza ze zgromadzenia Salwatorianów (o, przepraszam, sercanów) z Sosnowca uczestniczyłem. Na Sosnowiec lekko wzdrygnąłem się, przypominając sobie bardzo trudne doświadczenie z tym miastem związane, ale spotkania były OK. Dało się doświadczyć otwartego kapłana z troską zabiegającego o naszą nieustającą formację duchową.  Jak sam ojciec rekolekcjonista wypowiedział się, spotkanie z nami było dla niego miłym przeżyciem, jednocześnie wyrażając troskę, aby te cztery dni rekolekcji nie okazały się czterema dniami porażki. To jednak zależy od nas parafian i naszych pasterzy, ale to już moja konstatacja. I tak sobie marzę, że może następnym razem i miejsca stojące w naszej świątyni będą zajęte podczas rekolekcji?
            No i Niedziela Palmowa, i Wielki Tydzień, i jakby poruszenie przed Triduum Paschalnym. Wiadomo – będą działy się rzeczy wielkie i przy znacznie wydłużonym czasie, i na pewno dłuższym niż wystawanie w kolejce za białą kiełbasą na świąteczny stół po uprzednim poświęceniu w Wielką Sobotę. Choć było faktycznie długo, bo po dwie i pół godziny, a i zimno, to nikt nie narzekał. Tak przecież ma być i krócej się nie da, a i gdyby było krócej, byłoby czegoś brakowało.
            W Wielki Czwartek zawsze się wzruszam, gdy widzę nowych ministrantów, garnących się do służby przy ołtarzu i gdy całym kościołem czuje się jedność z naszymi kapłanami. I te podziękowania i to wyjątkowe tym razem „Mimo wszystko”. Oczekuję też na gest przeprosin od księży, za to, że może w odczuciu parafian nie wszystko się udało. I taki gest co roku jest.
Wielki Piątek. I tym razem o mało co nie załapałem się do grona szczęśliwców do bezpośredniej adoracji krzyża. Trzeba było widzieć radość w oczach tych z ostatnich ławek w głównej nawie, gdy zostali zaproszeni do orszaku ustawiającego się do adoracji. Ja już byłem za ławkami na miejscu stojącym i tak jeszcze z pięć lat, do siedemdziesiątki wytrzymam, choć kręgosłup daje już popalić. Trudno zgadnąć, jak usadzić się w przyszłym roku, bo może właśnie do adoracji zostaną poproszone „ławki” z naw bocznych?
            I czuwanie w nocy przy symbolicznym grobie Pana Jezusa od 3-ciej do 4-tej w nocy. Nie byliśmy sami. Byli sąsiedzi z klatki i kilkanaście innych, znajomych osób. Jakże to inna godzina, niż te pół godziny, nawet niecałe, przy poświeceniu pokarmów w Wielką Sobotę. Piątkowa cisza i skupienie przy wystawionym Najświętszym Sakramencie kontrastują z rozkojarzonymi tłumami z koszyczkami do poświęcenia pokarmów również przy wystawionym Najświętszym Sakramencie. Ilu ludzi przewinęło się od 10:00 do 14:00 przy co półgodzinnym świeceniu pokarmów! Ilu z nich tylko ten jeden jedyny raz w roku, na te niecałe pół godziny odwiedziło parafialną świątynię? To chyba do nich diakon podczas Słowa Bożego przed poświęceniem pokarmów mówił, że straciliśmy już doświadczenie Wielkiej Soboty i tak naprawdę nie wiemy, o co w tym chodzi. A może nie tylko do nich mówił?
            Faktycznie to trudno zrozumieć Wielką Sobotę, która jest jednocześnie wigilią Zmartwychwstania z uroczystą, wieczorną Mszą św. Zmartwychwstania Pana Jezusa, u nas o godzinie 20:00. I to jest już kulminacja Świąt. Radość z doczekania poprzez Wielki Post tego wspaniałego wydarzenia. Rezurekcja w niedzielny poranek jest już tylko uzupełnieniem wydarzeń sobotniego wieczoru. Ta sobotnia, rozbudowana liturgia nawiązująca w czytaniach do początków świata i poprzez przeżycia Izraelitów doprowadzająca nas do odnowienia Chrztu Św., pokazuje sens i głębię naszej wiary.
            Chcę zaznaczyć ogromną pracę naszych księży, jaką wykonali oni podczas wspomnianego okresu. Dzielnie w tym pomagał im praktykant – diakon Sebastian rodem zza gór, a konkretnie z Nowej Rudy Słupca, przez którą to miejscowość wiele już razy przejeżdżaliśmy. Mnie osobiście diakon Sebastian ujął swoją postawą i posługą w naszej parafii, a w szczególności wyjątkową barwą głosu. No i jest mi jakoś bliższy ze względu na prowadzenie lekcji religii w zerówce, do której uczęszcza mój wnuczek.
            Cała oprawa Triduum Paschalnego bez wątpienia byłaby skromniejsza, gdyby nie udział w niej połączonych scholi „Mariae Virgini” i „Ave”. Mamy to wyjątkowe szczęście, że takie grupy w naszej parafii są i są doceniane, tworząc niepowtarzalny klimat wszystkich kościelnych uroczystości.
            Nie dało się nie zauważyć świątecznego wydania parafialnego „Zwiastuna”., w którym, mimo wszystko, zauważyłem też mój skromny wkład we wkładce dla dzieci. I mimo wszystko życzę Redakcji pod przewodnictwem ks. Łukasza ciągłego rozwoju i ciekawych, a nawet intrygujących artykułów.



            

1 komentarz:

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.