28 stycznia 2014

Kapucha

Słowo „kapucha” ma zapewne kilka określeń, z których ja znam trzy.
Pierwsze znaczenie, to bardzo duża główka kapusty, tak duża, że określenie kapusta, jest po prostu niewystarczające.
Drugie określenie też dotyczy kapusty, ale szatkowanej, kiszonej, takiej, która na wierzchu w odkrytej beczce lub dużej kamionce zaczyna pleśnieć, zwłaszcza gdy nie jest zakryta kwasem kapuścianym. Wtedy śmierdzi i określenie „kapusta” jest dla niej zbyt łagodne. Wtedy to śmierdzi kapucha. Nie ma z tym  problemu, gdy dostało się w spadku domek, albo zarobiło się tyle pieniędzy, żeby z bloku wyprowadzić się do swojej mniejszej lub większej willi. Ale jak się kisi kapustę w bloku i trzyma się ją w piwnicy? No, może być problem.
I tu nawiązałem do trzeciego znaczenia, a mianowicie na dużą ilość gotówki mówi się żargonowo – kapucha.
To było może cztery lata temu. W naszej klatce śmierdzi „kapuchą”. Smród nie do wytrzymania. Na szybie wejściowych drzwi ukazała się kartka formatu A-4 z dramatycznym apelem „ZRÓBCIE COŚ Z TĄ KAPUCHĄ”. Ktoś z mieszkańców klatki chyba nie wytrzymał tego smrodu. Tylko do kogo ten dramatyczny apel? Do gospodarza klatki? Do administracji Spółdzielni Mieszkaniowej? A może do tych, którzy trzymają w piwnicy w beczce kapuchę? Tylko, że z naszej klatki nikt kiszonej kapusty w tym roku w piwnicy nie przetrzymywał. Przypuszczałem kto to napisał. Właśnie wprowadzili się nowi lokatorzy na wyższe piętro i nie wiedzą jeszcze, co to tak śmierdzi. To nie kapucha. Uśmiechnąłem się z wyrozumiałością i dopisałem na kartce: „To nie kapucha, to zdechłe szczury”.
Kartka zniknęła, ale problem pozostał. Jakoś tego smrodliwego powietrza nie mogę skojarzyć sobie z podalpejskim kurortem, do którego Bielawę porównuje nasz burmistrz. Zapewne lepsze powietrze jest na os. Europejskim, gdzie dorobiwszy się w magistracie burmistrz „pobudowawszy się”. Zapewne nie takie powietrze jest na skraju Józefówka, gdzie swoją chałupę postawił prezes Spółdzielni wyzwalając się z mieszkania z bloku z Bielawy. A my, ci mieszkający w „zasobach” Spółdzielni, w „podalpejskim miasteczku”? Czy musimy być skazywani na smród zdechłych, rozkładających się szczurów?
Zapraszam prezesa Spółdzielni na przerwę śniadaniową na czwarte piętro w naszej klatce os. Konstytucji 3 Maja 93 G.  Jakieś krzesło się znajdzie. Proszę ze sobą zabrać maskę przeciwgazową.  Tylko jak wtedy jeść drugie śniadanie?
Dlaczego piszę tak otwarcie? Bo w wielu sytuacjach, tak dla prezesa, jak i dla burmistrza my Bielawianie jesteśmy pozostawiani na pastwę losu i szczurów. Najbardziej liczymy się tylko wtedy, gdy trzeba kogoś wybrać. I ten chory proceder trwa w Bielawie już wiele lat.  
Tym razem nie piszę nazwisk, bo zdaję sobie sprawę, że gdy wpuszczę tekst do bloga, natychmiast będzie on w Internecie. To taki kredyt zaufania dla władz, aby „coś z tą kapuchą zrobili”. To nie może tak być, żeby mieszkańcy bloków zmuszani byli do „delektowania się” „zapachami” rozkładających się szczurów.
Wielokrotnie ten temat był poruszany, nawet na piśmie. Nie pomagają prośby, nie pomaga straszenie sanepidem – szczury są górą. Spółdzielnia jest w tej kwestii bezradna i „robi, co może”. Robi, ale ze szczurami przegrywa.
Ja mam skuteczny sposób na szczury. Na swoim koncie przez dwa lata mam ich już ponad trzydzieści. Tylko, że ze mną nikt nie chce rozmawiać i dotyczy to nie tylko szczurów i nie tylko prezesa Spółdzielni. No, ale kim ja ostatecznie jestem? Jeśli ten tekst nie pomoże rozwiązać problemu w naszej klatce, następne artykuły dotyczące tego tematu będą z wkładką, szczurową wkładką. Ale to niespodzianka.
Wiem, jak rozwiązać sprawę szczurów w naszej klatce.
Panie Prezesie! Może Pana to zainteresuje? Wszak to Pan jest odpowiedzialny za komfort zamieszkiwania przez nas w blokach! Czekam siedem dni.
Niech Pan zrobi coś z tą kapuchą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.