Słowo „kapucha” ma zapewne kilka
określeń, z których ja znam trzy.
Pierwsze znaczenie, to bardzo duża
główka kapusty, tak duża, że określenie kapusta, jest po prostu
niewystarczające.
Drugie określenie też dotyczy kapusty,
ale szatkowanej, kiszonej, takiej, która na wierzchu w odkrytej beczce lub
dużej kamionce zaczyna pleśnieć, zwłaszcza gdy nie jest zakryta kwasem
kapuścianym. Wtedy śmierdzi i określenie „kapusta” jest dla niej zbyt łagodne.
Wtedy to śmierdzi kapucha. Nie ma z tym problemu,
gdy dostało się w spadku domek, albo zarobiło się tyle pieniędzy, żeby z bloku
wyprowadzić się do swojej mniejszej lub większej willi. Ale jak się kisi
kapustę w bloku i trzyma się ją w piwnicy? No, może być problem.
I tu nawiązałem do trzeciego znaczenia,
a mianowicie na dużą ilość gotówki mówi się żargonowo – kapucha.
To było może cztery lata temu. W naszej
klatce śmierdzi „kapuchą”. Smród nie do wytrzymania. Na szybie wejściowych drzwi
ukazała się kartka formatu A-4 z dramatycznym apelem „ZRÓBCIE COŚ Z TĄ KAPUCHĄ”.
Ktoś z mieszkańców klatki chyba nie wytrzymał tego smrodu. Tylko do kogo ten
dramatyczny apel? Do gospodarza klatki? Do administracji Spółdzielni Mieszkaniowej?
A może do tych, którzy trzymają w piwnicy w beczce kapuchę? Tylko, że z naszej
klatki nikt kiszonej kapusty w tym roku w piwnicy nie przetrzymywał. Przypuszczałem
kto to napisał. Właśnie wprowadzili się nowi lokatorzy na wyższe piętro i nie
wiedzą jeszcze, co to tak śmierdzi. To nie kapucha. Uśmiechnąłem się z wyrozumiałością
i dopisałem na kartce: „To nie kapucha, to zdechłe szczury”.
Kartka zniknęła, ale problem pozostał.
Jakoś tego smrodliwego powietrza nie mogę skojarzyć sobie z podalpejskim kurortem,
do którego Bielawę porównuje nasz burmistrz. Zapewne lepsze powietrze jest na
os. Europejskim, gdzie dorobiwszy się w magistracie burmistrz „pobudowawszy się”.
Zapewne nie takie powietrze jest na skraju Józefówka, gdzie swoją chałupę
postawił prezes Spółdzielni wyzwalając się z mieszkania z bloku z Bielawy. A
my, ci mieszkający w „zasobach” Spółdzielni, w „podalpejskim miasteczku”? Czy
musimy być skazywani na smród zdechłych, rozkładających się szczurów?
Zapraszam prezesa Spółdzielni na przerwę
śniadaniową na czwarte piętro w naszej klatce os. Konstytucji 3 Maja 93 G. Jakieś krzesło się znajdzie. Proszę ze sobą
zabrać maskę przeciwgazową. Tylko jak
wtedy jeść drugie śniadanie?
Dlaczego piszę tak otwarcie? Bo w wielu
sytuacjach, tak dla prezesa, jak i dla burmistrza my Bielawianie jesteśmy pozostawiani
na pastwę losu i szczurów. Najbardziej liczymy się tylko wtedy, gdy trzeba
kogoś wybrać. I ten chory proceder trwa w Bielawie już wiele lat.
Tym razem nie piszę nazwisk, bo zdaję
sobie sprawę, że gdy wpuszczę tekst do bloga, natychmiast będzie on w Internecie.
To taki kredyt zaufania dla władz, aby „coś z tą kapuchą zrobili”. To nie może
tak być, żeby mieszkańcy bloków zmuszani byli do „delektowania się” „zapachami”
rozkładających się szczurów.
Wielokrotnie ten temat był poruszany,
nawet na piśmie. Nie pomagają prośby, nie pomaga straszenie sanepidem – szczury
są górą. Spółdzielnia jest w tej kwestii bezradna i „robi, co może”. Robi, ale
ze szczurami przegrywa.
Ja mam skuteczny sposób na szczury. Na
swoim koncie przez dwa lata mam ich już ponad trzydzieści. Tylko, że ze mną
nikt nie chce rozmawiać i dotyczy to nie tylko szczurów i nie tylko prezesa
Spółdzielni. No, ale kim ja ostatecznie jestem? Jeśli ten tekst nie pomoże
rozwiązać problemu w naszej klatce, następne artykuły dotyczące tego tematu będą
z wkładką, szczurową wkładką. Ale to niespodzianka.
Wiem, jak rozwiązać sprawę szczurów w
naszej klatce.
Panie Prezesie! Może Pana to
zainteresuje? Wszak to Pan jest odpowiedzialny za komfort zamieszkiwania przez nas
w blokach! Czekam siedem dni.
Niech Pan zrobi coś z tą kapuchą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.