2 marca 2020

Śmieci w bielawskim kościele


Właściwie to ostatnio na niedzielną Eucharystię jeżdżę do kościoła w Piskorzowie, do księdza proboszcza Krzysztofa Krzaka, którego znam z jego pięcioletniej służby w naszej parafii p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Bielawie (do 2009 roku), ale w minioną niedzielę właśnie byłem w naszym kościele na godzinę 9:30. Schowałem się za filarem, aby nie widział mnie ks. proboszcz i figura świętego Michała Archanioła. Zaznaczam, że nie chodzę do kościoła, aby potem krytykować, jak to niektórzy uważają, ale to również moja parafia, za którą czuję się odpowiedzialny i działam na jej rzecz i korzyść, o ofierze na tacę nie wspomniawszy.

            Nie uważam też, aby w naszym kościele były jakieś śmieci, chociaż w samym Kościele ze śmieciami (czytaj – grzechami) są problemy.
            O śmieciach jednak będzie, bo to przecież tytuł felietonu zapowiada.
            Nasz Kościół Katolicki od moich dziecięcych lat (nie dziecinnych, jak to śpiewamy w Bielawie w pieśni „Nasze plany i nadzieje” – „Jezu ufam Tobie, od dziecinnych lat” – w oryginale jest „dziecięcych”, co jest zrozumiałe, bo dziecinne, to znaczy zupełnie co innego - https://www.polskatradycja.pl/piesni/religijne/283-nasze-plany-i-nadzieje.html), zmienił się bardzo. Stał się raczej taki postępowy, i w liturgii, i w przesłaniu. Co rusz to są jakieś zmiany, których katolicy starej daty nie rozumieją i trudno im do nich się przystosować. Ot, widocznie tak trzeba. Brakuje jakiegoś patosu, zaangażowania, otwarcia, skoro w niedzielnej liturgii u nas uczestniczy raptem około 25% wiernych z parafii (a parafia obecnie liczy około– 18 tys. dusz). Przez te dusze, które do kościoła nie chodzą i wpływy do parafialnej kasy są mniejsze, a potrzeby duże, choćby na bieżące remonty, nie wymyślane przecież dla samego remontu.
            Pisząc o tych zmianach, myślę o śpiewaniu pieśni wielkopostnych na mszach świętych w niedziele Wielkiego Postu, których już w niedziele nie uświadczysz. To naprawdę rzadkość, aby zaśpiewać choćby:

Ach mój Jezu, jak Ty klęczysz
Jezu Chryste, Panie miły
Krzyżu Chrystusa, bądźże pochwalony
Krzyżu święty, nade wszystko
Ludu, mój ludu
Ogrodzie Oliwny
Wisi na krzyżu
W krzyżu cierpienie

            Tak było i wczoraj, kiedy to na koniec, na wyjście, organista zaintonował zaledwie „Któryś za nas cierpiał rany”. Za to na początku mszy było kilka zwrotek „Stabar Mater” Teofila Lenartowicza, a w niej wyświetlona na „telebimie” do śpiewania fraza – „Przyjmująca śmieć za żywa”. Nie, to nie jest niedopatrzenie czy pomyłka z mojej strony – wyraźnie napisane jest – ŚMIEĆ, zamiast – śmierć. A jak śpiewają wierni chrześcijanie? – chyba „śmieć”, bo i język tej pieśni jakiś archaiczny i niezrozumiały, a poza tym jeszcze wtrącane coś po łacinie, a więc i to prawdopodobne, a przecież Polacy nie gęsi…
             
STABAT  MATER

Wiatr w przelocie skonał hyżym,
Przeniknęła ziemię zgroza,
Krzyż na skale, a pod krzyżem,
Stabat mater dolorosa.

Żadnych słów i żadnych głosów,
Krew z korony Bożej spływa;
Wobec Boga i niebiosów,
Stała Matka boleściwa.

Na konania patrząc bóle,
Rany, pręgi od powroza,
Na łzy oczu, cierń na czole,
Stabat Mater dolorosa.

Konająca od współmęki,
Przyjmująca śmierć za żywa,
Cierń i gwoździe Bożej ręki,
Stała Matka boleściwa.



Pisząc o tym „śmieciu” w tekście poważnej pieśni kościelnej, uważam się za usprawiedliwionego, bo w ciągu kilku ostatnich lat pisałem do kilku księży z naszej parafii o rażących błędach, nawet ortograficznych, w wyświetlanych do śpiewania w kościele tekstach - bez reakcji.
            A tak przy okazji, to uważam, że mieszanie do śpiewów w liturgii w języku polskim łaciny, jak to jest np. w przypadku „Sanctus”, jest zupełnie niepotrzebne. Również daję pod rozwagę księdzu proboszczowi, dr Stanisławowi Chomiakowi, czy nie mógłby wprowadzić do niedzielnej liturgii jednej mszy św. zupełnie bez śpiewów (tzw. msza cicha) – tak ze strony organisty, jak i kapłana sprawującego Najświętszą Ofiarę, a po to, aby bardziej skupić się na tym, co dzieje się przy ołtarzu.
            Pod koniec mszy św. usłyszeliśmy, w ramach ogłoszeń duszpasterskich, drugie „kazanie” ks. proboszcza, tym razem stricte o śmieciach, a mianowicie o problemie śmieci na cmentarzu parafialnym. Wspominałem już o tym kiedyś na blogu, jaką zmorą dla cmentarza są śmieci. W tym kontekście również, dałem za przykład do naśladowania cmentarz w podlaskich Łosicach. Jak się dowiedzieliśmy, śmieci z obydwóch cmentarzy wywozi się w ciągu roku 100 ton. Na parafialny, mimo, że jest mniejszy, przypada z tego połowa. Szacowany koszt wywozu, to około 70 tys. zł rocznie. Parafia nie ma takich pieniędzy, aby pokryć takie koszty i trzeba przyjąć drastyczne rozwiązania, polegające na podwyżkach usług i opłat dla właścicieli grobów. Jakie to są śmieci? Proboszcz o 9:30 mówił o sztucznych kwiatach, nie wymieniając kwiatów żywych i zniczy. Pomyślałem, że nie wspomniał o zniczach, bo to jakoś niezręcznie, gdy przy wejściu na cmentarz jest stoisko ze zniczami Caritasu, ale o 12:30 już o zniczach też wspomniał. Taka już u nas tradycja, że groby muszą być na bogato, a za powstałe śmieci, niech martwi się kto inny, a wcale tak być nie musi.
            Można śmieci zabierać ze sobą do domu i wyrzucić do swoich śmietników, za co przecież już płacimy niemałe pieniądze, ale to chyba nie jest dobre rozwiązanie. To już jest podrzucanie, bo śmieci mają być składowane tam, gdzie powstają. Tak jest na działkach, gdzie pojemniki na śmieci są ustawione na siłę, a działkowcy musza płacić, nawet ci, co z tych pojemników nie korzystają.
            Jest śmieciowy problem, który dotyka też Kościoła, jak się okazuje, a którego zapewne użytkownicy cmentarza tak do końca zapewne nie rozumieją.
            No i trzeba płacić, nie ma zmiłuj się!




               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.