Chociaż
ostatnio na niedzielne msze święte jeżdżę do kościoła Bożego Ciała, to przecież
dzisiaj niedziela nie jest, tylko czwartek, jak to zawsze bywa w święto Bożego
Ciała. W tym dniu wypada nawet być w procesji z rodziną i parafialną
społecznością mojej rodzimej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w
Bielawie. I tak było, choć te procesje z roku na rok u nas jakby zatracały swojego
wzniosłego ducha i ograniczały się do bezideowego przejścia trasy wyznaczonej czterema
ołtarzami – przynajmniej dla niektórych.
Trochę głupio wyrażać swoją opinię w
tym temacie, choć trzeba podkreślić ogromne zaangażowanie w przygotowanie i
przebieg procesji wielu parafian i księży. Zawsze jestem zbudowany budowaniem
ołtarzy, co przecież łatwym nie jest, no i zaraz po procesji trzeba je
zdemontować. I za to też dziękował ksiądz proboszcz na zakończenie
uroczystości.
Postawa wiernych w procesji jak
zawsze budzi moje zastrzeżenia. Wszak nie przychodzi się i nie idzie po to, aby
sobie pogadać, bo dawno się nie widzieliśmy, a co tak trudno zrozumieć, jak
również to, że spotkanie ma charakter religijny i jakaś religijna kultura
obowiązuje. Nie rozwodzę się nad tematem, bo i tak to niczego nie zmieni. Zatrzymam
się jednak krótko nad końcową wypowiedzią gospodarza uroczystości, czyli naszego
proboszcza. Pomijam podziękowania, bo te są zawsze, ale proboszcz zaskoczył
mnie stwierdzeniem, że ma nadzieję, że w naszej parafii wszyscy czują się
dobrze. Chyba mnie nie widział, bo potraktowałbym to jako prowokację, bo ja,
jako parafianin dobrze w swojej parafii się nie czuję, a nawet powiem więcej –
czuję się źle. Powodów ku temu mam aż nadto, o czym próbowałem nawet pisać na
blogu, a co przez księdza proboszcza zostało potraktowane jako działanie
nikczemne. Ja raczej uważam, że ciągle tkwi we mnie ogromny potencjał, aby
tworzyć, a nie niszczyć, ale chyba ten potencjał jakby nie był zauważany i nie
tylko przez proboszcza. I co dziwne, a budujące nie jest, że w kościele Bożego
Ciała widuję znajomych z naszej parafii i nawet „po kościele” z nimi sobie
pogadam.
Ksiądz proboszcz również zaznaczył,
że zaraz po zakończeniu uroczystości będzie krótka, recytowana msza św. bez
kazania. To zrozumiałe dla tych, którzy w spiekocie dnia przeszli wytrwale całą
procesję. Skorzystałem z tej możliwości i pełen optymizmu, i dobrej energii, która
po procesji jeszcze mi pozostała, udałem się do swojego, parafialnego kościoła.
O mszy recytowanej, jak to w mojej
rodzinnej parafii we Włocławku mówiło się – czytanej, już pisałem i nie
przewiduje ona żadnych śpiewów celebransa, ani organisty. Jednak, kiedy zobaczyłem
przy ołtarzu księdza Łukasza Kopczyńskiego, jakoś w te zapewnienia proboszcza
trudno było mi uwierzyć. Oczywiście znów miałem rację, bo choć podczas tych
ogłoszeń ksiądz Łukasz stał przy proboszczu, to może nie uważał, albo jest to
od niego i od cnoty posłuszeństwa proboszczowi silniejsze, bo śpiewał na mszy,
jak tylko potrafił najlepiej, a organista mu wtórował. Może to i dobrze, bo
prawdopodobnie tego śpiewu już nie usłyszę.
Chciałoby się mi głębszych zmian personalnych
w naszej parafii, czego oczekiwałem w komunikacie z Kurii Świdnickiej, ale nic
z tego. Proboszcza biskup nie zmienił, a sam proboszcz też się nie zmieni, a
więc dalej przyjdzie mi się tułać po ościennych kościołach. Jednak nachodzą mnie
już koszmarne wątpliwości, że jakbym umarł, co przecież już niebawem prawdopodobnie
nastąpi, to czy proboszcz wyrazi zgodę na pochowanie mnie z mojej parafii? Chociaż
– czy to mój problem? Nich się o to martwi rodzina.
A co do nowego księdza Tomasza
Kowalczuka, który prowadził dzisiejszą procesję, a który będzie u nas „pracował”,
to widzę, że jest OK. Ciekawe, czy przez te trzy lata posługi w parafii
spotkamy się, aby sobie pogadać, jak to było onegdaj z księdzem Krzysztofem
Orą, księdzem Krzysztofem Krzakiem, czy nieodżałowanym księdzem Pawłem Łabudą.
To były czasy, Aż się dusza śmieje.
Jak na razie, na dobry początek, mam
błogosławieństwo prymicyjne księdza Tomasza i pamiątkowy obrazek.
pogańskie zwyczaje
OdpowiedzUsuń