27 października 2018

Za 150 metrów trzymaj się prawej

Już jestem. Od wtorku po śniadaniu do piątku do kolacji nie było mnie w Bielawie. Misja, jaką z żoną planowaliśmy wykonać, została zrealizowana, a wiązała się z setną rocznicą urodzin, zmarłego już, mojego teścia, który wraz z żoną spoczywa na cmentarzu w Sulejówku. Po drodze planowany obiadek u przyjaciół z czasów studiów w Łodzi bardzo blisko zjazdu z autostrady przy Andrespolu. Nawet mam nowy program w nawigacji i choć zainstalowany w ostatni dzień przed wyjazdem, co do mnie całkiem podobne, to miałem nadzieję, że sobie poradzę, wszak do podróży zapraszał sam Krzysztof H, z którym miałem bezpiecznie dotrzeć do celu.  Coś chyba jednak nie tak ustawiłem, bo od wyruszenia spod domu, zaraz kazał mi do domu wracać. Jakoś jednak z tym się uporałem i pojechaliśmy bezpiecznie prowadzeni przez nawigację. Co prawda na 10 minut przed osiągnięciem celu wg zapowiedzi pana Krzysztofa H, kiedy już prawie witaliśmy się z gąską, nakazał: „- Za 150 metrów trzymaj się prawej”, ale te 150 metrów coś wydało mi się dziwne i zjechałem lekko na prawo w kierunku na lotnisko, choć zjazd przed Łodzią miałem nawet wydrukowany z Google. 
        Nie było to dobre zwłaszcza, że już dobrze padał deszcz. Gdzieś błądziliśmy po Łodzi na Retkini, a pan Krzysztof H. dawał nam co raz to nowe polecenia, aż zakomunikował, że dotarliśmy z nim bezpiecznie do celu. Staliśmy na światłach gdzieś na ulicy Zachodniej. Trzeba było gdzieś stanąć i pomyśleć. Zatrzymaliśmy się na ulicy Uniwersyteckiej i o zgrozo na trawniku przy ulicy. Nie było innego wyjścia.  Nawet ucieszyłbym się, żeby zatrzymał się jakiś radiowóz – może policjanci by nam pomogli. Przejeżdżały nawet trzy, ale nie zatrzymały się. Mapy nie mieliśmy, a panu Krzysztofowi H. już nie wierzyłem. Byliśmy 18 km od celu, a pan Krzysztof H. dalej chciał nas bezpiecznie prowadzić. Zatrzymałem młodego mężczyznę, aby wskazał mi choć kierunek, w którym mam jechać. Chciał pomóc, ale z powątpiewaniem wyrażał się, czy dam sobie radę na najbliższym rondzie – Rondzie Solidarności.
            Jedyna nadzieja w koledze Bartku. Telefon i – „Będę za 20 minut!”
            Jaka to radość widzieć bliską, zaufaną osobę, która bezpiecznie doprowadzi do celu.
            Co prawda pan Krzysztof nakazał skręcić w prawo w Kopcińskiego, ale my pojechaliśmy prosto i potem Pomorską do Rokicińskiej, z której było już blisko do celu. Pan H. zamilkł i już nas nie prowadził. Może się obraził?
            Po obiedzie i intensywnych rozmowach po latach, było czas zbierać się do Warszawy. Cały czas padał deszcz i wiał wiatr. Robiło się ciemno. Nie pora na jazdę w takich warunkach. Jak się okazało, nasze myśli były zbieżne, bo koleżeństwo pragnęło nas jakimś sposobem zatrzymać na noc, a ja jakimś sposobem chciałem się na noc wkręcić. No i wyszło na nasze, bo z gościnnej Łodzi pani Hanny Zdanowskiej, które to miasto ma opinię najbardziej zapchanego komunikacyjnie miasta w Europie, wyruszyliśmy po śniadaniu  autostradą do Warszawy w kierunku Mińska Mazowieckiego. Wiadomo – Trasa Siekierkowska. Pan H. dostał jeszcze jedną szansę, aby pokazać, co to on niby potrafi, ale gdy na ulicy Józefa Becka, nakazał zdecydowanie skręcić w lewo w barierki, a prędkość na liczniku 100 km na godzinę, i potem na Wieniawy-Długoszowskiego kazał jechać prosto, choć wiedziałem dobrze, że trzeba skręcić w prawo w Czecha, zaufanie do pana H. straciłem całkowicie.
            W piątek po śniadaniu wracaliśmy do domu do Bielawy Traktem Brzeskim i Trasą Siekierkowską. Na żony kolanach leżała rozłożona nowa mapa Warszawy, a obydwoje pilnie patrzyliśmy na tablice informacyjne. Co prawda wkurzało mnie, że kierowano nas na Poznań, choć jechaliśmy do Bielawy, a nie do Poznania, ale, jak się zorientowaliśmy, to wcale do Bielawy przez Poznań nie trzeba jechać, bo przed Łodzią tablice pokierowały nas na Wrocław. Poczuliśmy się już trochę pewnej. Nawet z mostu nad Rokicińską wysłaliśmy SMSa do przyjaciół, u których nocowaliśmy.
           Pan H. milczał przez całą drogę, bo szansy na gadanie i manipulację od nas nie dostał.  


8 komentarzy:

  1. PAN H.? Co za zbieżność z II turą. Wreszcie poparcie dla nas Ł.?

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Bolesławie proszę oficjalnie poprzeć prawą stronę, wiarę w Boga i Pana Łyżwę. Proszę włączyć się do kampani na ten ostatni tydzień. Nie pozwólmy aby Dźwiniel z Hordyjem wrócili. Pan i oddane na Pana głosy są bardzo ważne. Proszę walczyć do końca w tej słusznej sprawie.Pozdrawiam anonim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Odmowa głosowania lub głos nieważny jest głosem na ekipę Dźwinielo-Hordyjowską. Do tego Pan namawia?

      Usuń
    2. Dziwne nawoływania. Z jednej strony apel o niezależność bloga, a z drugiej strony apel o poparcie jednej ze stron, choć żadna strona o takie poparcie do mnie nie wystąpiła. Następna strona to taka, że ja naprawdę mało mogę, bo ze mną już przestano się liczyć i nigdy się nie liczono. Moja opinia już nic nie znaczy, co pokazały wybory - to takie publiczne pisanie do szuflady.

      Usuń
  3. Panie Bolesławie każda pomoc będzie na wagę złota aby nie wrócił Dźwiniel z Hordyjem

    OdpowiedzUsuń
  4. Pan Dźwiniel został wybrany w demokratycznych wyborach, tak chcieli mieszkańcy Bielawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak jak chciało stu paru mieszkańców Bielawy wszyscy to chyba nie:)
      a to prawda został wybrany w wyborach.

      Usuń
  5. "Szczurom,komarom,i knurom ?-dziękujemy!"

    Stawicki Walenty-dumny(po ukraińsku hordyj)szwoleżer Gwardii 1 pułku w służbie Królestwa Polskiego wiedziałby jak zagłosować:)
    Walczył u boku Napoleona we Włoszech.Gdyby dzisiaj zobaczył upadek Rzymu to...
    "Rzym jest w stanie upadku,jakiego wcześniej nie widziano.To miasto jest w rozsypce.Rzym stał się otwartym kanałem,pełnym szczurów,lisów,dzików,śmieci,palących się autobusów,handlu narkotykami,zbiorowych gwałtów gangów imigrantów na 16 letnich dziewczynkach.
    Nie możemy już tego znieść!Szczurom,komarom i knurom Rzymu dziękujemy!"-mówią mieszkańcy Rzymu.
    :)




    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.