2 lipca 2018

DOBRZE ŻYCZĘ - Bliźni

A jednak Dzierżoniów zainspirował mnie do napisania właśnie tego tekstu, a to ze względu na to, że to właśnie tam spotkałem szczególnych bliźnich w szczególnych okolicznościach. Bliźnich mamy oczywiście dookoła siebie zawsze, ale są bliźni wyróżniający się, co też zasadniczo obserwujemy na co dzień. Może by do tego spotkania w Dzierżoniowie nie doszło, gdyby burmistrz Bielawy Piotr Łyżwa realizował obietnice wyborcze, jakie składał w 2014 roku w swoim „Programie dla Bielawy”. Właśnie w dziale „Działania dla integracji i bezpieczeństwa społeczności lokalnej” w jednym z punktów czytamy:

„Będę zabiegał o zorganizowanie dla ludzi w podeszłym wieku, chorych i niepełnosprawnych, całodobowy dostęp do usług ambulatoryjnych w mieście”.

Wiem, że o to zabiegała w ciągu kadencji radna Marta Masyk, a nie burmistrz, choć i radna rady nie dała. Myślę też, że mając na uwadze troskę o ludzi w podeszłym wieku i mnie ten termin już dotyczy, albo wkrótce będzie dotyczył. W Piśmie Świętym wszak jest napisane: „ Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni” (Ps 90,10) i moje lat sześćdziesiąt osiem już mnie do tego pułapu zbliża.

Godzina po 22., duże ciśnienie.  Wyjścia nie ma, trzeba jechać do Dzierżoniowa, bo tam w POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna) na pewno pomogą. Z nowej izby przyjęć, skierowano nas na starą. Rejestracja, przyjęcie przez lekarza rezydenta, doraźne leki i czekanie na spadek ciśnienia. Jednak nie pomogło. Kierują nas na nową izbę przyjęć. Czekamy na lekarza dyżurnego. Może trzeba będzie nawet zostać w szpitalu. Na izbie przyjęć czuć alkohol. To daje od czterech bliźnich, którzy leżą na transportowych łóżkach. Chyba niedawno przywiezieni. Nie ruszają się, leżą grzecznie z twarzami odwróconymi do ściany. Trochę pobandażowani. Czekają, tak jak my, na pomoc. Na wymowne spojrzenie pani w białym fartuchu odpowiada, że tak jest co noc.

Po jakimś czasie dwóch wyszło na korytarz. Jednego zaprowadzili na tomo. Zarzekał się po drodze, że w szpitalu nie zostanie. Drugi siedział na ławce na korytarzu z wieloma torbami, jakby z całym swoim dobytkiem. Obydwaj klęli. Ten po tomo koniecznie musiał zapalić. Miał papierosa, ale nikt w pobliżu nie miał ognia. Dochodziła 1:00. Chciał iść na sale szpitalne do pacjentów po ogień. Wstrzymywał go portier. Ostatecznie tak jeden, jak i drugi gdzieś poszli.

Czasami widzę pod naszym kościołem żebrzącego, młodego mężczyznę nie z naszego kręgu kulturowego. Stoi z plastikowym kubeczkiem i prosi: - Pomóżcie pani! Pomóżcie panie! Ma powykrzywiane nogi i bardzo mu lata głowa, jakby bezwiednie. Nie wiem, co to za choroba, bo na chorobach się nie znam. Przykro patrzeć. Ludzie wrzucają drobne; przecież to bliźni, trzeba wspomóc. Nie widziałem, słyszałem, że ktoś z tym młodym człowiekiem rozmawiał, gdy pałaszował porcję lodów i jakoś głowa mu się nie trzęsła.

Jeszcze kilka lat temu młoda kobieta pozawijana w chusty siadywała na ziemi pod kościołem z małym dzieckiem, nie mniej pozawijanym. Dziecko jakby cały czas spało, albo było bardzo chore. Przed nią kubeczek i jakaś prośba napisana na kartce. Ludzie wrzucali drobne. Czasami udało się zobaczyć zatroskaną biedą twarz. Czasami też widywałem tę panią na mieście. Wysoka, przystojna, wymalowana, gustownie ubrana i w kozakach do samych kolan. Potem widywałem ją jeszcze częściej. To już nie była ta kobieta sprzed kościoła.


1977 rok. Pamiętny, bo byłem wtedy w wojsku. Chodziła po klatce dziewczyna. Miała liczne rodzeństwo i chorą matkę. Przyjmowała wszystko – artykuły żywnościowe, ubrania, pieniądze. Dostała, co było pod ręką i propozycję, aby przyszła następnego dnia. Nie przyszła.

Zawitał kiedyś do nas chłopiec, może w wieku gimnazjalnym. Prosił o wsparcie, bo ma liczne rodzeństwo i w domu jest bardzo biednie. Wzbudzał zaufanie. Trzeba się zainteresować. Zapytaliśmy o adres. Podał. Mieszkał w Pieszycach. Pojechaliśmy następnego dnia. Kamienica jakaś nieszczególna, zaniedbana, jednak zwątpiliśmy, czy na pewno chłopak podał swój adres zamieszkania. Zapukaliśmy. Otworzył mężczyzna. Zapytaliśmy, czy można porozmawiać. Wpuścił nas do mieszkania. Był tam ten chłopiec, ale sam. Przedstawiliśmy sprawę. Mężczyzna był zdziwiony. - Syn nie ma rodzeństwa i nam nie jest potrzebna pomoc. Wyszliśmy.

Z najmłodszych swoich lat pamiętam, jak po domach chodził dziad. To był dość postawny, niechlujnie ubrany mężczyzna, który swoje dziadowanie traktował całkiem poważnie. W tym zawodzie był bardzo sumienny. Myślę, że chodził po całym Włocławku, skąd pochodzę, w sposób zaplanowany i zorganizowany. Do nas zachodził nie częściej niż dwa razy do roku. Pukał do drzwi i gdy się otworzyło, zdejmował wyświechtaną czapkę i trzymał ją przed sobą. Nie witał gospodarzy, bo na to szkoda było czasu. Od razu przystępował do pracy, to znaczy zaczynał mówić wiersz rymami częstochowskimi; monotonnie i beznamiętnie, ale składnie. Nie wiem, jak długi mógł być ten wiersz, ale dziad mówił go tak długo, aż w czapce nie wylądowała jakaś moneta. Przypuszczam, że wiersz mógł mówić długo, a w razie potrzeby nawet go powtórzyć. Wybudował się na Wilczej.

Zdaję sobie sprawę, że z podobnymi przypadkami każdy się spotkał. Można mieć różne zdanie, co do reakcji w zetknięciu z takimi bliźnimi. Nie ma reguły, co do zachowania. Pomagać trzeba i wszelkie apele o rozwagę często są bez znaczenia, bo wolimy coś wrzucić i mieć z głowy.
           
Bliźni są wszędzie.

                                                                                 BBBS Bielawski Bloger Bolesław Stawicki

   http://www.ddz24.eu/wp-content/uploads/2018/06/DDZ24-EU-59.pdf strona 7                                                                  



4 komentarze:

  1. Kilkanaście lat temu,gdy tynkowałem garaż,na podwórku przyszła znana mi z widzenia kobieta w wieku ok.90 lat.Mieszkała samotnie na innej ulicy.Spytała mnie ,czy nie mógłbym jej zawieźć do szpitala w Nowej Rudzie.Pojechałem tak jak stałem,brudny w roboczym ubraniu,bo miało to trwać pięć minut.
    Jak się okazało,to musiałem z tą panią obskoczyć kilka urzędów w Nowej Rudzie i na koniec prawie zanieść na rękach na ostry dyżur w szpitalu.
    Ale nie oto chodzi.Odwiozłem tą panią pod dom-gratis.
    Po ponad dwóch tygodniach ktoś z sąsiadów zainteresował się,że ta pani nie wychodzi z domu.Kiedy otwarto drzwi znaleziono ją martwą w ostatecznym stanie rozkładu.Miała syna,który się matką nie interesował.Po śmierci matki sprzedał dom i zniknął.
    Nowy właściciel dom rozbudował i prowadzi agroturystykę.



    OdpowiedzUsuń
  2. To smutne, jak ludzie często zostają sami, a ich rodziny interesuje tylko majątek a nie człowiek

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny hit z udziałem radnego Bielawy mieszkającego niedaleko ul. Kasztanowej . W Rodzinnych Ogrodach Działkowych Zachód przy ul. Kasztanowej w Bielawie został powołany komisarz. Czy to prawda że Pan Radny dopuścił się już trzeciego przestępstwa? Czy prawdą jest że jeździł po pijaku oraz wrobił w przestępstwo Pana Adama Pachure? Czy tym razem prawdą jest że został powołany komisarz na ogrodach działkowych i ma to związek z kradzieżą prądu oraz wody na w/w ogrodach. Czy prawdą jest że klucze posiadał Pan radny i urządzanie tam imprezy i spotkania polityczne za pieniądze działkowiczów? Czy prawdą jest że zużycie prądu oraz wody jest czterokrotnie wyższe w roku 2017 niż w latach poprzedniach? Jeżeli to wszystko prawda to radny ten jest przestępcą i to przez duże P. Proszę się zastanowić przy wyborach a puki co czekamy na wyniki audytu komisarza które być może potwierdzą przypuszczenia co do naszego radnego.




    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Bolesławie proszę zbadać sprawę bo tych doniesień o naszym radnych coraz więcej i coraz gorsze na pewno zna Pan kogoś z ogrodów działkowych przy ul. Kasztanowej

    OdpowiedzUsuń

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.