7 listopada 2017

Moje rowery – Peugeot

W 1998 roku miałem już następny rower wyścigowy, kupiony w tym samym sklepie w Dzierżoniowie, co poprzedni. Bardzo mi pasował i szybko się do niego przyzwyczaiłem. Ten od Cześka Bronowickiego, który był trochę na mnie za duży, został rozmontowany. Ramę i widełki kupił ode mnie kolega Jurek, z którym często jeździłem. Na tym rowerze więcej jeździłem - sam i z kolegami. Miałem dobrze dobrane przełożenia, a najbardziej pasowała mi z tyłu „czternastka”.



            Tak dla fanaberii zaplanowałem sobie pewne zadania do wykonania w 1998 roku. I tak:

            Planowałem wjechać na Przełęcz Woliborską licząc od przystanku w Jodłowniku w czasie 17 minut. Zrobiłem 10-ciokilometrową rozgrzewkę i na start stanąłem bez zbędnego obciążenia; nawet bez koszulki i kasku, bez bidonu, rękawiczek. Rzeczami zaopiekował się syn Michał. Przejechałem ten dystans w czasie 16 minut 20 sekund. Może ktoś spróbuje?

            Planowałem osiągnąć maksymalną, chwilową prędkość 70 km/godz., aby sprawdzić, jak to jest przy takiej prędkości? Szukałem jakiś czas odcinka szosy, aby to zrobić – oczywiście z górki i na tyle długiej, aby gdzieś nie załapać zakrętu. Robiłem próby, ale nie udawało mi się przekroczyć 65 km/godz. Znalazłem wreszcie dobry teren. To szosa 8-ka, zjazd do Ząbkowic na wysokości Zwróconej. Pojechałem z Andrzejem Siejakiem, który był zapalonym kolarzem amatorem, tak na wszelki wypadek wypadku. Jadąc z góry z  maksymalnym wysiłkiem, na liczniku było 71,2 km/godz. Trochę się wystraszyłem, gdy przy takiej prędkości kolega mnie jeszcze wyprzedził. Nie była to stabilna jazda, trochę rzucało, ale zadanie zostało wykonane.

            Zaplanowałem też przez godzinę przejechać 35 km. Dokonałem tego też na 8-ce z końcówką w Łagiewnikach i przejechałem nawet 35,5 km. Ważne było podczas tej jazdy, aby utrzymywać średnią prędkość lekko powyżej 35 km/godz.

            Zaplanowałem też, bez zatrzymywania się, przejechać cztery przełęcze: Woliborską, Srebrną, Jugowską i Walimską. Zrobiłem to, przejeżdżając 104 km.

            Najtrudniejszym zadaniem było przejechanie 200 km w ciągu jednego dnia z przerwą na obiad. Pojechałem na Czechy, Kłodzko i wracałem przez Ząbkowice. Po 140 km bardzo bolała stopa. Jechałem w noskach. Po obiedzie dojechałem te 60 km już na płaskiej trasie do Świdnicy i po okolicy.

            W 1998 roku zmontowałem wyścigowy rower najmłodszemu synowi – Karolowi. Miał zaledwie 12 lat. Miałem już wtedy trochę części, pojechałem po ramę rowerem do Świdnicy, do „Gienka”, a potem jeździłem i po inne części, i rower złożyłem. Przypomniałem sobie wtedy, jak to Mirek Angiel złożył mi rower, jeżdżąc po części do Wałbrzycha. Nakleiłem na rower naklejki „Colnago”. Jeździliśmy razem, nawet po 50 kilometrów.
            Wtedy właśnie można było naklejać naklejki, ale potem już był zakaz. Być może podobnie było z moim Peugeotem.
            Na tym rowerze pojechałem na pierwszą pielgrzymkę w 2004 roku na Jasną Górę, zorganizowaną przez księży z naszej parafii; niezapomnianych ks. Krzysztofa Orę i ks. Krzysztofa Krzaka. Błogosławił nas na drogę ks. Krzysztof Pełech. Mieliśmy wtedy w parafii trzech księży Krzysztofów. Potem byłem jeszcze na kilku pielgrzymkach rowerowych.

            Ten rower mam jeszcze, ale jeżdżę na innych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.