W
1998 roku miałem już następny rower wyścigowy, kupiony w tym samym sklepie w
Dzierżoniowie, co poprzedni. Bardzo mi pasował i szybko się do niego
przyzwyczaiłem. Ten od Cześka Bronowickiego, który był trochę na mnie za duży,
został rozmontowany. Ramę i widełki kupił ode mnie kolega Jurek, z którym
często jeździłem. Na tym rowerze więcej jeździłem - sam i z kolegami. Miałem
dobrze dobrane przełożenia, a najbardziej pasowała mi z tyłu „czternastka”.
Tak dla fanaberii zaplanowałem sobie
pewne zadania do wykonania w 1998 roku. I tak:
Planowałem wjechać na Przełęcz
Woliborską licząc od przystanku w Jodłowniku w czasie 17 minut. Zrobiłem
10-ciokilometrową rozgrzewkę i na start stanąłem bez zbędnego obciążenia; nawet
bez koszulki i kasku, bez bidonu, rękawiczek. Rzeczami zaopiekował się syn
Michał. Przejechałem ten dystans w czasie 16 minut 20 sekund. Może ktoś
spróbuje?
Planowałem osiągnąć maksymalną,
chwilową prędkość 70 km/godz., aby sprawdzić, jak to jest przy takiej
prędkości? Szukałem jakiś czas odcinka szosy, aby to zrobić – oczywiście z
górki i na tyle długiej, aby gdzieś nie załapać zakrętu. Robiłem próby, ale nie
udawało mi się przekroczyć 65 km/godz. Znalazłem wreszcie dobry teren. To szosa
8-ka, zjazd do Ząbkowic na wysokości Zwróconej. Pojechałem z Andrzejem
Siejakiem, który był zapalonym kolarzem amatorem, tak na wszelki wypadek
wypadku. Jadąc z góry z maksymalnym
wysiłkiem, na liczniku było 71,2 km/godz. Trochę się wystraszyłem, gdy przy
takiej prędkości kolega mnie jeszcze wyprzedził. Nie była to stabilna jazda,
trochę rzucało, ale zadanie zostało wykonane.
Zaplanowałem też przez godzinę
przejechać 35 km. Dokonałem tego też na 8-ce z końcówką w Łagiewnikach i
przejechałem nawet 35,5 km. Ważne było podczas tej jazdy, aby utrzymywać
średnią prędkość lekko powyżej 35 km/godz.
Zaplanowałem też, bez zatrzymywania
się, przejechać cztery przełęcze: Woliborską, Srebrną, Jugowską i Walimską.
Zrobiłem to, przejeżdżając 104 km.
Najtrudniejszym zadaniem było
przejechanie 200 km w ciągu jednego dnia z przerwą na obiad. Pojechałem na
Czechy, Kłodzko i wracałem przez Ząbkowice. Po 140 km bardzo bolała stopa.
Jechałem w noskach. Po obiedzie dojechałem te 60 km już na płaskiej trasie do
Świdnicy i po okolicy.
W 1998 roku zmontowałem wyścigowy
rower najmłodszemu synowi – Karolowi. Miał zaledwie 12 lat. Miałem już wtedy
trochę części, pojechałem po ramę rowerem do Świdnicy, do „Gienka”, a potem jeździłem
i po inne części, i rower złożyłem. Przypomniałem sobie wtedy, jak to Mirek
Angiel złożył mi rower, jeżdżąc po części do Wałbrzycha. Nakleiłem na rower
naklejki „Colnago”. Jeździliśmy razem, nawet po 50 kilometrów.
Wtedy właśnie można było naklejać
naklejki, ale potem już był zakaz. Być może podobnie było z moim Peugeotem.
Na tym rowerze pojechałem na
pierwszą pielgrzymkę w 2004 roku na Jasną Górę, zorganizowaną przez księży z
naszej parafii; niezapomnianych ks. Krzysztofa Orę i ks. Krzysztofa Krzaka.
Błogosławił nas na drogę ks. Krzysztof Pełech. Mieliśmy wtedy w parafii trzech
księży Krzysztofów. Potem byłem jeszcze na kilku pielgrzymkach rowerowych.
Ten rower mam jeszcze, ale jeżdżę na
innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę o tematyczne, nie obraźliwe i kulturalne komentarze.